Выбрать главу

Wszystko świetnie się układało, pomyślał Steve, dopóki nie zaryzykował komplementu. Wtedy uciekła, wciąż uciekała. Przyglądał się, jak szuka kluczyków w torebce, paplając nerwowo niczym sroka: jak odgrzewać gulasz, co robić, gdyby mikser znowu się zepsuł. – Mary?

Ledwo znalazła czas, by na niego spojrzeć, tak pilnie szukała kluczyków.

– Tak naprawdę mam na imię Mary Ellen. Wczoraj chciałam zapytać, skąd o tym wiesz, ale na pewno przeczytałeś napis na plakietce w barze, prawda? Posłuchaj, dzięki za wszystko. Chcę, żebyś wiedział…

– Mary – powtórzył znowu i tym razem coś w jego głosie wreszcie zwróciło jej uwagę. Jednak najwyraźniej nie oczekiwała że ujmie ją pod brodę. Odchyliła głowę. W jej oczach błysnęła nagle wrażliwość: była urocza i delikatna.

Aż do tej chwili Steve nie był pewien, czy zamierza ją pocałować. Ale kiedy już to zrobił, był wściekły na siebie, że czekał tak długo.

Jeśli ktokolwiek już ją całował, co było pewne, gdyż w tym wieku miała pewnie za sobą nie tylko pocałunki, nie pokazywała tego po sobie. Usta miała ciepłe i tak miękkie, że pragnął w nich zatonąć. Czuł smak kawy i cukru. Bardziej cukru. To go nie zaskoczyło. Dostrzegł w niej słodką wrażliwość na wszystko i wszystkich wokół. Nie cofnęła się, nie pytała jakim prawem ją całuje. Znieruchomiała tylko, wstrzymała oddech, jakby nie wiedziała co zrobić z obcymi wargami spoczywającymi na jej ustach.

Steve wiedział. Kaptur jej kurtki opadł na plecy, ukazując księżycowi i jemu gęstwinę lśniących, kasztanowych włosów. Wsunął w nie palce. Przesuwał delikatnie wargi po jej ustach w lekkim i delikatnym pocałunku, jakby mówił: nie denerwuj się, to nic złego.

Rozumiał jej ostrożność; przecież przez całe życie zajmował się dzikimi, czujnymi stworzeniami. Nie chciały, by człowiek im coś darowywał. Człowiek miał siłę, był głównym przeciwnikiem i najniebezpieczniejszym wrogiem. Mary Ellen zadrżała kiedy opuszkiem kciuka pieścił jej miękką białą szyję. Może instynktownie rozumiała że znalazła się w strefie zagrożenia gdyż Steve pragnął czegoś więcej niż pocałunków.

Chwyciła go za kurtkę i przylgnęła do niego. Język Steve'a pieścił jej dolną wargę, czując słodki smak i delikatny aromat. Potem wolno wsunął się do wewnątrz.

Z wahaniem rozluźniła uchwyt, wspięła się na palce i objęła go za szyję. Ten lekki, słodki pocałunek stał się nagle gwałtowny. Chyba tego nie oczekiwała. On tak. Księżyc rozjaśniał srebrem jej bladą twarz, kiedy przylgnęła do niego, jakby popchnięta gwałtownym podmuchem wiatru. Przyjął jej pocałunek, a ona przyciągnęła jego głowę, czekając na następny.

Ta reakcja sprawiła że krew zaczęła mu szybciej krążyć w żyłach. Wiedział, co to namiętność. Pociągały go kobiety, ale nigdy do tego stopnia. Jej jedwabiste włosy wplatały mu się w palce. Zsunął dłonie po grubej wełnianej kurtce i poczuł żar promieniujący z jej ciała.

Miał nadzieję, że znajdzie w tej dziewczynie coś szczególnego. Ale z pewnością nie liczył na taki skarb. Wiedział, że będzie musiał to sprawdzić, przekonać się, czy tylko tak ją sobie wyobraża, czy marzy o niej, ponieważ jest samotny i pragnie kobiety.

A teraz wiedział. W końcu niechętnie uniósł głowę. Powietrze było chłodniejsze niż lodowata kąpiel. Oboje byli okryci warstwami zimowej odzieży, a jednak Mary rozgrzała go bardziej niż płomień i to zaledwie po kilku pocałunkach. Nie pomylił się co do niej. Oczy zaszły jej mgłą. Wydawała się… zakłopotana, jakby to, co miało miejsce, nie powinno było się zdarzyć.

Potarł jej nos swoim policzkiem.

– Jesteś najbardziej wyjątkową kobietą, jaką spotkałem.

– Ja…

Czekał, lecz ona tylko przełknęła ślinę. Szybko spojrzała mu w oczy, po czym odwróciła głowę. Oświetlona księżycem twarz była zaczerwieniona.

– Masz kluczyki do samochodu? – zapytał. Tak, miała kluczyki. Wydawała się zdumiona tym, że wciąż ściska je w dłoni.

– Wiesz, gdzie jesteś? Potrafisz wrócić do domu?

Skinęła głową. Steve wsunął ręce do kieszeni i patrzył, jak wsiada do samochodu, cofa go i w końcu znika w ciemności.

Musiał przygotować mieszankę, nakarmić wilczki, miał przed sobą wyczerpującą noc. A jednak stał nieruchomo, czekając, aż jego ciało powoli ostygnie. Wciąż czuł smak ust Mary Ellen. Chciał rozkoszować się tym, dopóki potrafił.

Opowiedział jej o swojej pracy. Spodziewał się, że Mary Ellen przestraszy się i ucieknie. Inne kobiety zawsze to robiły. Znalezienie jakiejś do łóżka nigdy nie stanowiło problemu i to mu wystarczało, kiedy miał dwadzieścia lat. Ale teraz miał trzydzieści trzy, był już dość dorosły, by docenić i pragnąć czegoś trwałego i głębokiego. Przestał niemal wierzyć, że znajdzie kobietę, której nie przestraszy jego niebezpieczne i samotne życie. Nie miał do nikogo pretensji. Do diabła gdyby był kobietą, też by uciekł przed takim facetem.

Ale Mary Ellen nie uciekała. Słuchała i akceptowała go, jak jeszcze nigdy żadna kobieta. Może nie rozumiała, co mu darowuje. To niebezpieczne zaoferować samotnemu wilkowi czułość. Bał się, naprawdę się bał, że Mary Ellen popełni błąd, którego on nie pozwoli jej naprawić.

Kto wie, jak daleko mogą się razem posunąć. Miała swoje tajemnice, jakieś problemy w przeszłości, które całkiem zniszczyły jej wiarę w siebie. Zdobycie jej zaufania może być trudne. A jednak chętnie zaryzykuje.

Jeśli czegokolwiek nauczył się podczas swego życia samotnika i wyrzutka, to przede wszystkim tego, że kiedy człowiek znajduje ukryty skarb, byłby durniem, gdyby go zostawił.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Jakiekolwiek zbliżanie się do tego człowieka było pomyłką.

Mary Ellen włożyła do torebki fiolkę pigułek na nadkwasotę – przez ostanie dwa dni łykała je garściami – i zarzuciła kurtkę na plecy. Oczywiście, nie musiała nigdzie iść. Zazwyczaj w czwartki zaczynała pracę w barze o czwartej, lecz Samson zamknął dziś lokal na czas spotkania. Po nim, rzecz jasna, do baru zwali się cały tłum. Gdyby miała choć krztynę rozumu, siedziałaby w tej chwili w bujanym fotelu i odpoczywała przed długim, pracowitym wieczorem. Ale zamiast tego poszła tam, gdzie mogła spotkać Steve'a Rawlingsa.

Zapięła kurtkę, po czym sięgnęła do torebki i wyjęła kolejną pigułkę. Brzuch zaczął ją boleć, zanim jeszcze wyszła z domu. To nie najlepszy znak.

Wmówiła sobie, że Steve będzie osamotniony na tym spotkaniu. Bzdura. Jakby jej obecność mogła cokolwiek zmienić. Nie zaproponuje mu przecież pomocy – nie miała najmniejszego pojęcia o jego interesach czy kłopotach, ani o jego wilkach – a on nie miał żadnych powodów, by oczekiwać jej przybycia.

Była znana z tego, że popełnia głupie omyłki, ale tym razem przekroczyła wszelkie granice. Z pewnością nie powinna zaprzątać sobie głowy wizją tego człowieka samotnie stawiającego czoło całemu miastu. Jednak naprawdę liczyło się coś innego: każda inteligentna kobieta, obdarzona choćby odrobiną zdrowego rozsądku, trzymała się z dala od facetów, których się bała.

A Rawlings po prostu ją przerażał.

Nikt nigdy tak jej nie całował. I lepiej, by nikt – a już przede wszystkim on – nie próbował tego ponownie. W przeciwnym razie…

Krzywiąc się niemiłosiernie, przełknęła pigułkę. Już stojąc w drzwiach, rozejrzała się wokół w nadziei, że odkryje jakieś nie cierpiące zwłoki zajęcie, które zatrzymają w domu. Niestety. Wszystko było w idealnym porządku, przynajmniej wedle jej definicji słowa „porządek”.

Czteropokojowa chatka przez lata była wynajmowana myśliwym na sezon polowań. Należała do Samsona. Kiedy ostatnio wpadli tu z żoną z krótką wizytą długa szczęka szefa nisko opadła.