Выбрать главу

Wciąż spał. Można było dostrzec w jego rysach cząstkę urody jego matki, nadzwyczajnej piękności. On jednak nie był piękny. Podczas ostatnich ciężkich tygodni zniknęła dziecięca naiwność, jakby starto pozłotę. Objawiona twarz dorosłego w żaden sposób nie łączyła się z pojęciem piękna. Jakby na złość Egertowi, pomyślałam półprzytomnie. Te same jasne włosy i szaroniebieskie oczy, lecz twarz inna. Zdumiewające, że nikt dotychczas tego nie zauważył… Może ostatnie dni tak go zmieniły?

Ma okrutne usta, chociaż wydawał się samą czułością i całował tak słodko, tak mile… Tfu, do licha, to chyba z jakiejś sztuki!… Straszne, jak można wszystko zepsuć jednym fałszywym słowem…

Długie, wywinięte rzęsy po matce. Skuły ma po ojcu, lecz linie podbródka i czoła…

Złapałam się na tym, że próbuję wyobrazić sobie, jak wyglądał ten straszny Fagirra, o którym tyle mówiono. Wygląda na to, że mógł być mi teściem…

Uśmiechnęłam się. Ktoś zastukał delikatnie do drzwi, jakby w odpowiedzi.

– Czy młody pan życzy sobie obiad?

„Która godzina?”, pomyślałam w popłochu.

Luar poruszył się. Z radością zmieniłam pozycję, pozwalając jego dłoni wydostać się spod mojej głowy.

– Czy młody pan życzy sobie…

– Życzy – powiedział Luar ochryple, lecz bez cienia senności i nieoczekiwanie władczo. – Obiad dla dwojga.

Nie oglądając się na mnie, wysunął się spod prześcieradła, które zabrał ze sobą. Spoglądałam na kołyszące się ciężko nad moją głową aksamitne frędzle i wsłuchiwałam się, jak pluszcze woda w porcelanowej misie. Goście „Miedzianej Bramy” mieli zapewnione wszelkie luksusy.

– Kiedy miałem pięć lat – powiedział, skończywszy ablucje – wpadłem do kadzi z deszczówką. Gorący dzień, świeża woda, lecz wcale nie zimna…

Zamilkł.

– I co? – zapytałam, odczekawszy minutę.

Cicho brzęknęła klamerka u pasa.

– Potem się zanurzyłem i zacząłem tonąć – wymamrotał niewyraźnie.

Znowu nastąpiła przerwa. Obserwowałam przez dziurkę w zasłonie, jak wciąga buty.

– I co dalej? – znowu spytałam.

– Nic – odparł lekko zniecierpliwiony. – Jak widzisz, nie utonąłem.

Miałam wrażenie, że zamiast „jak widzisz” miał ochotę powiedzieć „niestety”. Tak samo, jak ja, ukradł złemu losowi kilka godzin. Podobnie jak mnie, trudno było mu wracać do rzeczywistości. Przez chwilę wydawało mi się, że staliśmy się jednością.

– Luarze – powiedziałam, zwracając wzrok ku aksamitnym frędzlom – ja wszystko wiem.

Nie zdziwił się. Milczał chwilę, potem odezwał się z rodzajem ulgi.

– Cóż… tym lepiej. Nie będziesz o nic pytać, prawda?

Ugryzłam się w język. Nie będę o nic pytać. Sama się dowiem.

Oczy pokojówki Dalli zrobiły się okrągłe jak spodki. Lodowatym tonem przekazałam jej żądania pana Luara. Służąca słuchała z niedowierzaniem, wreszcie stwierdziła, że musi zapytać jaśnie pani…

Wrzasnęłam na nią, jak wrzeszczałam na scenie na prostaka Trirusa. Pan Luar jest pełnoletni, nikt nie kwestionuje jego dziedzictwa, nie wspominając o tym, że potrzebne mu rzeczy należą tylko do niego.

Dalla spuściła oczy i wyniosła dla mnie kuferek. Nie spodziewałam się, że po odjeździe syna pani Toria zgromadzi w nim wszystkie niezbędne drobiazgi.

W drodze powrotnej weszłam do najlepszego i najdroższego sklepu z bronią pod krzykliwym szyldem „Niepokonany Smok”. Dwaj klienci, wystrojeni jak arystokraci, przywitali mnie takim spojrzeniem, jakby ujrzeli małpę ogoloną do gołej skóry. Kupiec za ladą spochmurniał, zamierzając mnie chyba wyrzucić.

– Od pana Luara Solla – powiedziałam niedbale i położyłam na wypolerowanych deskach niewielki kindżał w bogato zdobionej pochwie.

Arystokraci wyciągnęli szyje. Broń była tak piękna, że przykuwała nawet wzrok dyletanta. Kupiec, obejrzawszy inkrustowaną klingę i przeciąwszy w locie wyrwany włosek, zamruczał z satysfakcją.

– Cena pana Solla? – przymilnie spytał jeden z klientów.

Podałam ją. Kupiec się naburmuszył.

– Przesadzasz, spryciaro! Chcesz zrujnować uczciwego handlowca?

Wzruszyłam ramionami.

– Dobrze pan zna prawdziwą wartość tej rzeczy… Zrobiona została na zamówienie u najlepszego płatnerza w Kawarrenie, znanym ze swych wojskowych tradycji… Jeśli nie chce pan nabyć tej zabawki, to cóż…

Wyciągnęłam dłoń, jakbym chciała zabrać kindżał. Klient szepnął coś do ucha swemu towarzyszowi. Kupiec zauważył jego spojrzenie i chwycił mnie za nadgarstek.

– No dobrze, zgadzam się.

Teraz jego dłoń wyciągnęła się w stronę broni, lecz zwinnie przykryłam ją rękawem.

– Najpierw pieniądze, szanowny panie.

Przeklinając moją chciwość, kupiec skrył się na zapleczu. Poczułam na ramieniu dłoń w rękawiczce. Och, jak dobrze znałam tego rodzaju dotknięcia, porozumiewawcze i jak gdyby przypadkowe, zaczepne, demonstracyjnie zmysłowe, pewne swej bezkarności: zwykła aktoreczka, dlaczego jej nie podszczypnąć…

Bardziej aktywny z klientów pochylił się nad mym uchem. Pachniał jak cała perfumeria i zarazem mokra, zaniedbana psiarnia.

– Dodałbym parę monet, spryciaro – zaoferował figlarnym szeptem. – Cacko jest tego warte…

Na potwierdzenie swych dwuznacznych chęci uszczypnął mnie dosyć boleśnie.

– Sprzedaję w cenie wyznaczonej przez pana Luara – odparłam głośno i bardzo chłodno.

Klient cofnął dłoń.

Kupiec, powracający z zaplecza z pękatym mieszkiem, wyszczerzył się złowrogo.

– Nieładnie, panowie… Licytacja zakończona, trzeba respektować zasady…

Masz je wypisane na swojej gębie, pomyślałam, przeliczając uważnie, powoli, pieniądze. W życiu nie widziałam tylu złociszów.

Klient obraził się na kupca, na mnie i cały świat. Wyszłam z hardo zadartą głową, pozostawiając za sobą niemiłą, jarmarczną awanturę.

Przekazałam Luarowi kuferek i pieniądze, dodając od siebie, że może szkoda sprzedawać tak piękną rzecz… Luar słuchał z roztargnieniem, nie zwracając uwagi na me narzekania.

– Jest jeszcze jedna sprawa – wymamrotał, kiedy wygrzewaliśmy się u kominka po obfitej kolacji. – Muszę jak najszybciej wyjechać.

Nieomal się zakrztusiłam.

– Wyjechać? Dokąd?

Długo milczał ponuro, z głową przechyloną na ramię.

– Muszę odzyskać pewną rzecz, która należy do mnie. Jest mi potrzebna.

Jego głos zadrżał niemile przy słowie „potrzebna”. Tak zacina się pijak, próbujący wyłudzić od karczmarza kolejny kieliszek na kredyt. Wszystkie moje kontrargumenty umarły, nim się zdążyły narodzić. Oczywiście, miałam mnóstwo pytań na końcu języka. Powstrzymałam się jednak dzielnie, pamiętając, że zaufanie Luara jest kapryśne jak kot. Może i podejdzie do ciebie, pod warunkiem, że siedzisz cicho i udajesz obojętną.

Patrzyłam więc obojętnie w ogień. Płomienie pochłaniały moje nadzieje, by żyć długo i szczęśliwie z Luarem.

– Wkrótce wyjadę – mówił dalej takim tonem, jakby się usprawiedliwiał. – Muszę…

Milczałam.

– Mam prośbę do ciebie – zaczął znowu ostrożnie. – To trudna sprawa. Delikatna…

Prychnęłam z urazą. Trudne sprawy i delikatne zadania to moja specjalność.

– Moja siostra… – Westchnął. – Przecież jest nadal moją siostrą, prawda? Chcę ją zobaczyć… przed wyjazdem.

– A jej niańka? – spytałam rzeczowo. – Ile jej trzeba zapłacić?

Poderwał się.

– Nawet nie próbuj! Urazisz ją… Jest oddana naszej rodzinie nie dla pieniędzy… Trzeba jej wyjaśnić sytuację…