Skinęłam głową. Jakiś czas milczeliśmy, patrząc w ogień.
– Luarze – szepnęłam – mogę pojechać z tobą?
Jego ramiona opadły, jakby przygniecione wielkim ciężarem.
– Nie rozumiesz. Muszę sam… tę rzecz znaleźć.
– Co to za cudo? – krzyknęłam, nie bacząc na pozory.
– Co za cudo, którego trzeba szukać?! Czy może przywrócić wszystko tak, jak było?
– Co było, nie wróci – odparł głosem doświadczonego, zmęczonego życiem starca. – Nigdy nie wróci. Ale ja muszę… Potrzebuję tego jak wody, jedzenia, snu… i całowania…
Usnęłam wtulona w jego szczupłe, nagie ramię.
Dziewczynce nie powiedziano dokąd i po co idą. Rozkapryszona, nadąsana, z usteczkami w podkówkę, Alana co chwila próbowała wyrwać dłoń z dłoni niani. Mamrocząc coś pod noskiem, co jakiś czas próbowała kopnąć sople, które spadły z dachu. Nie chciała słuchać łagodnych napomnień piastunki. Gospoda „Miedziana Brama” zaciekawiła ją tylko na chwilę.
– Dokąd mnie zaciągnęłaś? – zapytała z przekornym grymasem. – Będzie tu jakiś teatrzyk, czy co?
W jej małej główce mój widok kojarzył się przede wszystkim ze słowem „teatrzyk”.
Sapiąc i potykając się, wspinała się w ślad za mną po wysokich stopniach. Zapukałam trzy razy do drzwi, jak było umówione. Minęła krótka chwila. Alana stała obok mnie. Widziałam policzek pod ciepłą chustką, gniewnie wygiętą brew i odęte usteczka.
Drzwi się otworzyły.
Wydaje się, że w pierwszej chwili nie poznała brata.
Zaraz potem nastąpił rwetes, pełen śmiechu i płaczu, czyniony przez machającą w powietrzu nóżkami dziewczynkę, uwieszoną na szyi Luara. Niania za mymi plecami rzewnie pochlipywała. Zakręcił ją wokół siebie. Fruwały stopy i poły szubki, chusta przekrzywiła się na głowie. Alana chichotała, odchylając głowę. Na jej zaróżowionej twarzyczce nie zostało ani śladu ponurego rozdrażnienia, które od rana mnie tak denerwowało.
Pomyślałam, że przy tak znaczącej różnicy wieku, Luar stał się dla niej kimś w rodzaju trzeciego rodzica. Na pewno tak właśnie było. Można sobie wyobrazić, kim był dla dziewczynki starszy brat, już dorosły, będący symbolem wszelkiej przewagi, a zarazem opiekunem i przewodnikiem.
Usiedli w kącie, Alana wdzięcznie usadowiona na kolanach brata. Wczepiona dłońmi w jego kołnierz, pożerająca rozkochanymi oczyma, szeptała mu coś poważnie o skarbie, jaki chłopcy z sąsiedztwa wykopali spod krzewu bzu, on zaś równie poważnie pocieszał ją, że nowy skarb można ukryć tak, że nikt go nie odnajdzie…
Potem poszli we dwójkę na spacer. Luar odsunął niańkę i sam pomógł Alanie doprowadzić do porządku chustkę i szubkę. Poczciwa niewiasta długo wzdychała, patrząc za nimi, potem zwróciła się do mnie.
– Może ty coś wiesz, moje dziecko… Co się z nimi dzieje, byli przecież taką zgodną rodziną… Może pan Egert przeżywa, jak to mówią, drugą młodość, czy coś takiego?…
Pokręciłam głową w milczeniu. Przestańcie podejrzewać Egerta… zresztą, on sobie z tego na pewno niewiele robi.
Hulanka przeciągnęła się do świtu. Wciąż tak bywało. Każda nowa popijawa okazywała się wstępem do następnej. Ta ostatnia jednak okazała się zbyt niepohamowana.
Egert uśmiechnął się. Parę dni temu kapitan gwardzistów zainteresował się jakby mimochodem, kiedy Soll zamierza wyjechać? W całym Kawarrenie mężatki ciężko narzekały. Oczywiście, wypitka ze starym przyjacielem z wojska jest rzeczą godziwą i naturalną, ale trzydzieści hulanek, jedna za drugą?! Wielkie nieba, nie każdy ma tak żelazne zdrowie, jak pułkownik Egert…
Nie był w stanie się upić. Skonstatował to ze smutkiem i rozdrażnieniem. Żadnej ulgi, żadnego ukojenia, tylko trzeźwy umysł do końca i tępy ból głowy nad ranem…
Mijały dni. Służący padali z nóg, próbując doprowadzić do porządku jadalnię. Pijani biesiadnicy wypadali z siodeł i zaniepokojeni domownicy przysyłali po nich karety. Egert wiedział, że miasto trzęsie się od plotek. Wśród nich pojawiła się i taka, że sławny bohater zalewa robaka wywołanego zdradą pięknej żony. Inni znowu bajali, że Soll zawarł pakt ze złym czarodziejem i odzyska utraconą moc, jeśli obróci w ruinę dziedzictwo swoich przodków.
Egert potarł skroń. Do tej „ruiny” jeszcze daleko, ale gdyby się postarać…
Na szczęście nie był jedynym tematem plotek w spokojnym, bezpiecznym Kawarrenie. Ostatnimi czasy dużo mówiło się o rozbójnikach, krwawych napadach, niebezpieczeństwie podróżowania głównymi traktami… Weterani nieraz chwytali za szpadę, słysząc o tym, a krew w nich wrzała niczym kipiąca smoła.
Oficer uśmiechnął się kwaśno. Kawarren nigdy nie przeżył oblężenia. Jego mieszkańcy nie wiedzieli, co to znaczy codziennie rozdzielać między zgłodniałych resztki jedzenia, czuwać na murach, wieszać grasantów i każdej nocy oczekiwać na szturm.
A zresztą, skoro horda raz już się zjawiła, dlaczego nie miałaby przybyć znowu?
Odczuł nagły niepokój. Toria została sama… Kobieta, którą opuścił.
Zgarbił się nad biurkiem i zaciskając zęby, przeczekał kolejny przypływ chęci, by natychmiast ruszyć w drogę i wrócić do najbliższej, niewinnie skrzywdzonej osoby…
Poczuł żar, rozlewający się po całym ciele. Jęknął i zakrył oczy dłonią. Setki razy widział to w snach: Fagirra obejmuje Torię…
A Toria bezwolnie poddaje się temu, co nieuniknione. Trwa to krótko…
Opadł twarzą na blat. Zza okna słychać było nawoływanie mleczarki.
Ciężki oddech. Skóra mokra od potu. Skrzypiące, drewniane łóżko… Jej odchylona głowa…
Egert wymierzył sobie siarczysty policzek. Wizja zniknęła.
Alana dochowała sekretu całe pół dnia.
Kiedy przybiegła wieczorem do pokoju matki i złożyła główkę na jej podołku, zaczęła prosić uporczywie, by wezwać Luara do powrotu. Ona go bardzo prosiła, ale nie posłuchał… Na pewno posłucha mamy, trzeba go zawołać, przecież mu smutno samemu…
Zorientowawszy się, o co chodzi, Toria wezwała do siebie nianię i lodowatym tonem kazała jej się wynosić.
Stara kobieta zapłakała.
– Wielkie nieba… Jaśnie pani… tyle lat… mała jest dla mnie jak własna… Nie wiem, czym zawinił ten biedny chłopak… ale dziewczynka nic nie winna… Wiem to… To przecie nie pies, jeno człowiek… Za co to, jaśnie pani?
Toria milczała. Po raz pierwszy zobaczyła, jak w lustrze, siebie i swoje postępki. Bezduszna matka…
Zmieniła polecenie z krzywym uśmiechem. Wróciła do siebie, wyprostowana jak struna. Wydało się jej, że jest przekupką z rynku i niesie na głowie ciężar. Nie można nawet odwrócić głowy. Ciężar ją dławi, wbija w podłogę, próbując zamienić w mokrą plamę…
Nocą miała wrażenie, że sobie przypomniała.
Wystraszona Dalla przybiegła w pogniecionej koszulce, słysząc jej krzyk. Toria stała pośrodku sypialni. W kurczowo zaciśniętej dłoni trzęsła się zapalona świeca, a stopiony wosk zalewał zbielałe palce. Jego dłonie były miękkie, jakby pozbawione kości. Miękkie i wypielęgnowane. Takimi właśnie dłońmi zadawał jej wyrafinowane tortury. Nie wiedziała, czy za moment dotknie jej ciała delikatna dłoń, czy też rozpalony purpurowo, dymiący pręt.
W jego oczach błyszczała rozkosz. Ręce…
Nie, jednak jej nie dotykał. Całe przesłuchanie przesiedział w wysokim fotelu z wygodnymi podłokietnikami i tylko jednego razu, odesławszy oprawcę…
Toria zachłysnęła się wodą z czarki podsuniętej przez pokojówkę.
Wcale nie odesłał siepacza. On…
Pamięć zacierała obraz. Nie chciała wpuścić rozumu za zakazane wrota. Fagirra jest martwy, krzyczała. I to była prawda.
Szczęk narzędzi na żelaznej tacy. Bezkostne dłonie na jej biodrach…