Zadrżałam, jak od chłodu. Tłumek wokół przerzedził się znacznie. Zamiast farsy grano teraz jakiś niezmiernie ponury dramat. Haar nie potrafi wystawiać tragedii, dlatego ich tak nie lubi…
Potem zrozumiałam, że zostałam zauważona. Za kurtyną, w miejscu, gdzie zazwyczaj jest mała dziurka, nastąpiło lekkie poruszenie. Wydało mi się, że dojrzałam w dziurze błysk oka. Ktoś obserwował mnie także zza tekturowego drzewa pośrodku sceny, a nawet aktorzy w pauzach między kwestiami rzucali mi krzywe, zawistne spojrzenia. Umazany nawozem komik, starucha o nieoczekiwanie dźwięcznym, dziecięcym głosie, bohaterski amant z brzuchem jak wielki bęben, okrągłym licem i zamglonymi oczami, heroina, niczego sobie damulka z kapryśnie wygiętymi usteczkami…
Moi przyszli koledzy. Będę z nimi żyła pod jednym dachem, dzieliła się chlebem i winem, pieniędzmi i wyzwiskami…
Zespół południowców był dosyć duży, składał się co najmniej z dziesięciorga ludzi. Wątpię, czy ucieszą się, gdy dołączy nowa, obca konkurentka.
Przedstawienie skończyło się. Monety zadzwoniły na miseczce. Mimowolnie wyciągnęłam szyję, by sprawdzić ich dochody. Nie miseczka, lecz spory półmisek był wypełniony po brzegi. Mój były zespół nigdy tyle nie zgarniał. Haar wie, jak utrafić w gusta głupiej publiki.
Widzowie rozeszli się. Miałam także ochotę odejść. Zrobiłam parę kroków, gdy szponiasta dłoń Haara zacisnęła się na mym ramieniu.
– Ach, nasza wspaniała artystka! Rozkwitający talent znalazł w końcu odpowiednie dla siebie miejsce… Tak, moja droga? Czy tylko się zabawiasz?
Uśmiechał się szeroko, lecz oczy pozostały poważne, przenikliwe i pełne nadziei. Gładko wygolony podbródek pokryty był tajemniczymi czarnymi kropkami. Pachniało od niego pudrem i drogimi perfumami. Sugestia, że się zabawiam, była czystej wody obłudą. Od dawna wiedział, że trupa Flobastera wyjechała z miasta.
– Jak ci się spodobał spektakl?
W jego głosie brzmiała triumfalna nuta, jakby radował się za mnie, że nareszcie przyszłam zobaczyć prawdziwą sztukę.
Nie miałam sił chwalić nieszczerze widowiska, lecz bałam się krytykować.
– Panie Haar, czy teatr wkrótce rusza w drogę? – odpowiedziałam pytaniem.
Odchrząknął.
– Martwi cię to? Nie obawiaj się, ta trupa nie doświadcza w podróży nędzy ni znoju… A zresztą zamierzam pozostać w tym mieście jeszcze parę tygodni.
Z przyzwyczajenia mówił „ja” zamiast „my”. Delektował się swą władzą. Wspomniałam czule Flobastera, chociaż był tyranem, skąpcem, wariatem…
Haar znacząco trącił mą pustawą sakiewkę i wziął mnie pod łokieć.
– Chodźmy – rzekł takim tonem, jakim klient zwraca się do sprzedawcy: proszę to zapakować.
Poszłam.
Nowy zespół powitał mnie dokładnie tak, jak przypuszczałam.
Od razu przypomniałam sobie przytułek: krzywe uśmieszki za plecami, ciche obgadywanie, ciągła chęć poszturchiwania albo podszczypywania, choćby złym słowem lub wymownym spojrzeniem. Wszyscy byli marionetkami Haara, lecz w odróżnieniu od kukiełek gryźli się między sobą o pierwszeństwo.
Pierwszej nocy, leżąc bezsennie na przydzielonym mi wąskim materacu, cały czas próbowałam wyobrazić sobie, jakimi drogami jadą teraz nasze wozy, co robi Flobaster, co mówią o mym odejściu Barian i Mucha… Ciężko było o tym myśleć i zamknąwszy oczy usiłowałam wyobrazić sobie Luara.
Kiedy wróci, powiem mu prawdę. Powiem, że nic więcej nas nie rozdzieli, nawet jego przeklęta matka i rzekomy ojciec. Zdobyłam się dla niego na niesłychaną zdradę. Czy to nie oznacza, że nie mogę bez niego żyć?!
I jeszcze coś. Poproszę go, by zdobył dla mnie księgę O magach. Nie zdążyłam przeczytać o Pierwszym Wieszczbiarzu ani o szaleństwie Łaszą, a obecnie uważałam, że to bardzo ważne dowiedzieć się o tym i zapamiętać…
Bladym świtem Haar zajął się swą nową własnością, czyli mną. Z mego powodu postanowił wznowić starą, dawno zgraną farsę.
Mój nowy szef był święcie przekonany, że nie ma niczego śmieszniejszego, niż kiedy na scenie zadzierają komuś spódnicę, kopią w tyłek i obsypują się mąką, wszystko jedno kogo, byle obficie. W żaden sposób nie mogłam pojąć sensu swojej roli. Haar irytował się, wyzywając mnie od tępych, bezmózgich krów, bębniąc palcami i zaczynając wszystko od początku. Trupa szczerzyła zęby z satysfakcją.
Za trzecią lub czwartą powtórką przestałam się złościć i denerwować. Było mi wszystko jedno. Niech tylko powróci Luar…
Wyczuwając zmianę w moim nastroju, Haar obwieścił koniec próby, pocieszająco poklepał mnie po plecach i stwierdził, że chociaż mam słabe zadatki i tak zrobi ze mnie aktorkę.
Milczałam.
Zajmująca się w zespole gospodarstwem starucha wydobyła skądś kłąb brudnych szmat i zapragnęła je wyprać. Nosiłam wodę, wyciskałam sztywne płótno i wylewałam pomyje. Tymczasem miejscowa amantka z kapryśnie wygiętymi usteczkami i jej koleżanka o krągłym licu siedziały obok na ławeczce, pogryzały orzeszki i co pewien czas wypluwały łupiny, popatrując na mnie i szepcząc między sobą.
Ścierpiałam to.
Wieczorem było przedstawienie. Wysłali mnie, bym zbierała datki na tacę. Chciwie patrzyłam w twarze widzów. Może Luar już wrócił i szuka mnie… Lecz publiczność była w stylu Haarowych fars: głupawa i prymitywna. A może przesadzałam. W owej chwili każdy człowiek, który nie był Luarem, wydawał mi się głupi i prymitywny.
Czas jakby się zatrzymał. Kolejne dni zlewały się w szarą jedność.
Po dwóch, może trzech próbach Haar stwierdził, że pora wyjść na scenę i zarobić na siebie. Miał koszmarny zwyczaj obserwować spektakl zza kurtyny i w trakcie gry robić uwagi, wśród których najbardziej bolesna była „tępa, bezmózga krowa”. Po przedstawieniu tradycyjnie zbierał zespół, żeby zbesztać jednych i pochwalić innych. W ślad za tym zaczynało się wzajemne podgryzanie, ponieważ obrugani starali się podstawić nogę chwalonym, intrygując przeciwko nim. Do pewnego czasu obserwowałam z boku tę menażerię. Do czasu, ponieważ pewnego dnia Haar także mnie pochwalił.
Ledwie się oddalił, dowiedziałam się na swój temat wielu interesujących rzeczy. Jako „bezdomna suka” starałam się jak najbardziej „podlizać szefowi” i dlatego znalazłam się w najlepszym zespole. Jestem jednak głupia, skoro nie rozumiem, że dostać się do teatru wcale nie oznacza w nim pozostać. A w dodatku mam krzywe nogi…
Tylko absurd tej sytuacji pozwolił mi wszystkiego wysłuchać z zimną krwią. Zbywałam ich początkowo pogardliwym milczeniem, potem otworzyłam usta, by posłać swym nowym koleżankom soczystą wiązankę. Sama się zdziwiłam, skąd mam w zapasie tyle przekleństw i jakim cudem mój język wypluwał je w takim tempie.
Kapryśna heroina i jej grubawa satelita, a także stojąca w pobliżu starucha miały bardzo głupie miny. Opuściłam triumfalnie plac boju, czując, że zwyciężyłam.
W nocy znalazłam wbitą w materac ostrą, masywną szpilę.
Zaprzyjaźniłam się z pokojówką z „Miedzianej Bramy”, która codziennie donosiła mi o nowo przybyłych gościach. Sądziłam, że Luar wróci do znanej sobie gospody, jakby do domu. Przeżyliśmy tam oboje tyle szczęśliwych chwil. Dni mijały, podczas gdy przekupywałam służącą miodowymi piernikami, czytując od A do Z księgę gości. Wciąż nie było Luara.
Pewnego razu zobaczyłam z daleka Torię Soll. Chociaż wyglądała na znużoną i postarzałą, dziwnym sposobem chroniła swą urodę, lecz obecnie zdawała się emanować pięknością leżącej w trumnie nieboszczki. Szła w stronę uniwersytetu, sztywno wyprostowana, jakby skuta żelaznym gorsetem. Na szczęście nie zauważyła mnie, choć byłam całkiem blisko. Wystawałam pod uniwersytetem, wykorzystując każdą wolną chwilę. Czekałam na Luara.