Выбрать главу

– Pani nikogo nie przyjmuje – powiedziałam ochryple – - a młody panicz daleko…

Porucznik zmarszczył tradycyjnie wystrzyżone brwi.

– Mam rozkaz. Zameldujcie swej pani… – Przenosił wzrok ze mnie na niańkę i z powrotem, w końcu postanowił dogadać się z młodszą. -…Jak najszybciej o naszym przybyciu. Każda chwila droga!

Przypomniałam sobie, jak dwóch takich wykręcało ręce biednemu Musze.

– Nikogo nie przyjmuje – wycedziłam przez zęby. – Nikogo. Powiedzcie, o co chodzi, a ja przekażę…

Porucznik nasrożył się, zastanawiając się, czy ma mnie ukarać za opór, czy też zgodzić się na tę propozycję.

– Czy pan Soll zezwolił wam na przemoc? – zdziwiłam się, przyspieszając jego decyzję.

Zeskoczył z konia. Zmierzył mnie sceptycznym spojrzeniem, potem wycedził przez zęby:

– Umiesz czytać?

Podetknął mi pod nos dokument z pieczęcią. Jeśli strażnik chciał zawstydzić mnie mym niedouczeniem, tu się przeliczył.

W imieniu prawa… Zatrzymanie… oskarżonego… czyny bezecne… morderstwa… pojmać… doprowadzić w łańcuchach…

– O kim to? – spytałam, zagubiona.

Litery skakały mi przed oczami.

– Powiedz twojej pani – burknął niechętnie strażnik – że mamy rozkaz aresztować Luara Solla jako mordercę. Zabójcę ze studziennym łańcuchem.

Moje usta rozchyliły się same od ucha do ucha z niewiadomej przyczyny.

– Kogo? – spytałam z tym głupawym uśmiechem.

Porucznik przewrócił oczami.

– Powiedz twojej pani! Jej syn, Luar Soll jest poszukiwany jak zbrodniarz!

– Ten sam? – zapytałam wciąż tymi rozciągniętymi idiotycznie wargami.

Obok jęknęła niańka. Porucznik odwrócił wzrok. Półgłosem rozkazał swoim:

– Przeszukać dom.

– Nie pozwalam – rozległ się głos od drzwi wejściowych.

Wszyscy: ja, porucznik, niania, a nawet Alana, odwrócili się w tamtą stronę jak na komendę.

Toria Soll stała w drzwiach. Włosy miała starannie przyczesane, sine cienie na policzkach i lód w oczach.

– Nie pozwalam. Nie ma go tutaj, Warto. Nie mówiąc już o tym, że oskarżenie jest bzdurne.

Porucznik skłonił się.

– Pani, otrzymałem rozkaz…

Toria zmarszczyła brew.

– Nie wierzysz mi? Nie ma tutaj Luara.

Porucznik skłonił się jeszcze niżej. Wzrok Torii działał na niego, jak na niektórych ludzi czyjaś wysokość. Strażnicy milczeli ze spuszczonymi oczami.

Ramiona Alany drżały pod moimi dłońmi. Także czułam na sobie wzrok Torii, który jakby zamykał mnie i dziewczynkę w niewidzialnym kokonie. Porucznik z ponownym ukłonem przedstawił Torii nakaz. Przebiegła go oczami i być może tylko ja zauważyłam, jak rozszerzyły się jej źrenice.

Nagle mnie olśniło.

– On ma alibi! – oznajmiłam zdławionym głosem. – I jest ktoś, kto może je potwierdzić! W czasie kiedy wasz morderca zabijał, Luar Soll był razem ze mną w podróży!

Wszyscy spojrzeli teraz na mnie i chwilę później na Torię. Alana patrzyła z dołu i w jej okrągłych oczach odbijał się błękit nieba.

– A ty kim jesteś? – spytał powoli porucznik.

W ślad za nim pytał dom Sollów, pytała Toria i niebo w obłokach: „Kim jesteś?”

– Jego świadkiem – oświadczyłam, zbierając siły.

Porucznik uśmiechnął się.

– Interesujący świadek…

Specjalnie zaakcentował słowo „interesujący”.

Wargi Alany drgnęły, lecz nie wypowiedziały ani słowa.

– Kiedy się zaczęły zabójstwa?

Zmrużyłam oczy jak doświadczony śledczy.

Porucznik patrzył gdzieś obok mnie.

– W ostatnich dniach wiosny.

– Pójdę do sędziego – oznajmiłam, odsuwając Alanę i robiąc krok naprzód. – Pójdę do burmistrza… Niech mnie przesłuchają. Przysięgnę na własne życie, że człowiek zwany Luar Soll nie popełnił tych strasznych zbrodni, o jakie jest oskarżony. Mało tego, ze swej natury nie jest zabójcą, a w ostatnich dniach wiosny był daleko stąd, mogę na to przysiąc!

Mówiłam coraz głośniej drżącym głosem. Porucznik pomilczał chwilę i odwrócił się.

– Mam rozkaz aresztować przestępcę. Nie moją rzeczą sądzić, jest, czy nie jest winny.

– Weźcie mnie z sobą.

Chwyciłam porucznika za rękaw.

– Natychmiast. Wszystkim udowodnię. Niech mnie nawet torturują. Zeznam to samo pod torturami. No?

Strząsnął moją dłoń.

– To nie moja sprawa. Skoro nawet pułkownik Soll uważa go za winnego…

Strażnicy momentalnie znaleźli się w siodłach. Czułam ciągle wzrok Torii, który dosłownie wisiał w dusznym powietrzu.

– On jest niewinny!

– Muszę panią uprzedzić – zwrócił się porucznik do Torii – że w wypadku, gdyby panicz Luar tutaj się zjawił, należy bez zwłoki dać znać do miasta odpowiednim władzom. Liczę na pani rozsądek.

Toria skinęła powoli głową, jakby zgadzając się na prośbę służącego o dwudniowe wychodne.

– On jest niewinny!

Jeźdźcy wypadli galopem za bramę. Biegłam za koniem porucznika, potknęłam się na grudzie ziemi i oczywiście wywróciłam…

Długo jeszcze wykrzykiwałam na pustą drogę rozmaite przekleństwa, kiedy dotarło do mnie wreszcie, że ktoś stoi za mymi plecami. Zmełłam w ustach ostatnie przekleństwo. Nie odwracając się, wiedziałam kto to.

– To nieprawda. Proszę w to nie wierzyć. To kłamstwo…

Milczenie za plecami. Zaszlochałam.

– Wszyscy go… Nie wierzę, żeby pan Egert… Nie mógł uznać Luara za… Nie. Chyba że całkiem zwariował.

Roztrzęsiona, zapomniałam o kim mówię.

– Własnego syna…

Urwałam. To dopiero niezręczność. Wielkie nieba… Za takie gafy powinno się wyrywać języki rozpalonymi szczypcami.

– Tak – powiedziała powoli Toria – oczywiście, masz rację.

Jej dłoń przesunęła się po mym ramieniu. Obejrzawszy się, zobaczyłam jak odchodzi do domu, przygarbiona niczym staruszka.

Następnego dnia, zatopiona w myślach, chlapałam się na podwórku w mydlinach. Milcząca i skupiona Alana puszczała w korycie drewnianą łódeczkę. Dzięki moim dłoniom natrafiła na pieniste fale sztormu. Łódka podskakiwała na falach, Alana zaś zręcznie prowadziła ją dalej prętem.

Niania krzątała się w kuchni, słyszałam jej westchnienia i szczękanie naczyń. Potem w domu zrobiło się cicho. Minutę później staruszka stanęła w drzwiach dla służby z takim wyrazem twarzy, że przerwałam swą pracę.

– Dziecinko – rzekła niepewnie do Alany – chodź tutaj… Mama cię wzywa.

Alana zostawiła łódkę. Przeniosła wzrok z niani na mnie. Jakiś czas patrzyłyśmy sobie w oczy.

– Boję się – wyznała w końcu.

Stojąca w drzwiach niania głośno chlipnęła.

– To głupstwo – odparłam spokojnie. – Nic się twojej łódce nie stanie. Przypilnuję jej.

Na jej twarzy pojawiło się zmieszanie. Usiłując zrozumieć moje słowa, sama uwierzyła, że jej strach dotyczy łódeczki.

– Biegnij.

Nie dając jej czasu na opamiętanie, popchnęłam ją lekko w plecy. Na sukience pozostał mokry ślad. Machinalnie wycierając ręce o fartuch, patrzyłam, jak biegnie do domu, chociaż czułam, że parę razy miała chęć zawrócić i dać drapaka.

Wargi niani drżały. Drzwi zamknęły się cicho za nimi, ja zaś przysiadłam na lichej deszczułce, dopiero teraz odczuwając zmęczenie.

Łódka kołysała się na spokojnej mydlanej powierzchni. Bańki wypuczały się tęczowymi kloszami, po czym szybko pękały i znikały. Piana w korycie topniała jak śnieg na wiosnę.

– Jesteś zadowolony, Luarze? – spytałam szeptem.

Odpowiedzią był daleki tętent.

Poczułam ciarki na plecach. Nie ruszając się z miejsca, mięłam w palcach mokry fartuch. Znowu? Może tym razem po mnie? Jak rzekłam wczoraj: niech przesłuchują. Nawet torturują.