Выбрать главу

– Tak będzie?

Nadchodzę zmiany.

– Takie zmiany?

Zmiany. Wpuść mnie.

– Ale…

Strasznie i miło zarazem. Jak wtedy, gdy myszka… Bał się, że mu ucieknie. Długo przywiązywał ją do nogi stołowej. Serce mu zamierało. Co za rozkosz. Ma nad tym całkowitą władzę… Absolutną. Być może, nacieszywszy się władzą, nie należało brać szczypiec, lecz pragnął tak bardzo zrobić jeszcze i to. Strasznie i miło…

Oczy matki. Jej głos…

To było dawno.

Zrozumiesz i sam ocenisz. To twoje przeznaczenie… Ciężki kandelabr, miażdżący mu twarz. Wszystkim przynosisz nieszczęście…

– I dlatego jestem… wyrodkiem?

Śmiech.

Gorąco jest w głębi wulkanu. Luar zadrżał. Znów zakrył oczy.

– Gorąco…

Jego skóra zamieniła się w zastygłą powierzchnię lawy. Nieznośny żar, wybuch i purpurowa lawina słodko i strasznie lgnąca do drgającego zbocza góry. Całkiem jak tamtej nocy z Tantalą. Bał się wtedy ją zranić, urazić… Lawa nie może nie palić. Musi wszystko obracać w popiół.

Piasek osypujący się ze schodków.

Pamiętasz mrowisko na zboczu?

– Nie – przyznał się szczerze Luar.

Trzysta istnień… pamiętasz?

– Nie.

Rozpalony język, liżący ziemskie ciało. Nieznośnie piękne, jak ugaszenie pragnienia… a raczej szczyt rozkoszy…

Oddalone kroki. Szelest habitu. Natrętne spojrzenie.

Rdzawa płytka Amuletu zakołysała się na łańcuszku. Przykrył ją dłonią, jak złowionego motyla.

– Rozumiem, o czym mówisz. Rozumiem.

Mówił powoli, z wysiłkiem. Trzeba było czekać na każde zdanie. Soll zdążył kolejny raz okrążyć pokój, Toria westchnąć głęboko. Stałam za oparciem jej fotela i widziałam fragment śnieżnobiałej szyi nad ciemnym kołnierzykiem.

Tułacz rozprawiał, a skrzydełka wąskiego nosa rozdymały się mu drapieżnie, jasne oczy obserwowały na przemian Egerta i Torię. Na mnie nie patrzył, z czego się w duchu cieszyłam. Dobrze, że nie wyrzucili mnie za drzwi. Dobrze, że nie zwraca na mnie uwagi.

Mówił coś o Wrotach, o Nadchodzącym Stamtąd, o zbliżającym się końcu świata. Coś podobnego przepowiadali, jak się zdaje, słudzy Łaszą: Koniec Czasów. Słowa Tułacza dźwięczały jak straszna baśń dla niegrzecznych dzieci. Przejmująca dreszczem, ale niewiarygodna.

Luar.

Także opowiadał mi baśń. Pamiętam, że najbardziej poruszyła mnie jedna kwestia: czy owa Moc to Ona, czy też On, Nadchodzący Stamtąd?

Usta rozciągnęły mi się w nerwowym uśmiechu. Nie da się tego powstrzymać: wargi rozchylają się głupawo od ucha do ucha, chociaż po plecach wieje grobowym chłodem od słów Tułacza… Wciąż mówi o Luarze… O nim…

Potem odezwała się Toria. Zdaje się, że płakała. Zdaje się też, że zwalała na siebie całą winę za postępowanie Luara i rychły koniec świata.

Tułacz przerwał jej natychmiast. Idź do kuchni, rzekł, i wsadź rękę w ogień… A kiedy już nacieszysz się samoudręczeniem, wróć do nas.

Zauważył mój uśmiech, chociaż odwracałam twarz. Rozbolały mnie wargi od usiłowań, by zapanować nad sobą. Wciąż się uśmiechałam jak martwa kukła.

Toria zamilkła. Egert próbował spytać o coś, ale się zaciął. Jego dłoń błądziła bezwiednie po policzku.

– Powinno mi być wszystko jedno – stwierdził powoli Tułacz, przymrużając nieco ciężkie powieki. – Sami zdecydujcie… czy ten świat wart jest takich wysiłków? Może Luar powinien stać się tym, kim ma być? Odźwiernym?

Parszywy świat, pomyślałam. Poderżnięte gardło Flobastera…

Smutek przygniótł mnie ciężkim brzemieniem. Gdyby można było zawrócić. Wrócić do tamtego Dnia Wszelkiej Radości, kiedy pełni nadziei przybyliśmy do miasta. Wrócić w czasie i tam pozostać. A Luar…

Kim jest Odźwierny? Dlaczego To przychodzi któryś już raz, a nikt nie chce wpuścić? Co powstrzymuje dłoń Odźwiernego, gdy…

– A dlaczego pan nie otworzył? – spytałam szeptem.

Niepotrzebnie spytałam. Zdrowy rozsądek odezwał się zbyt późno: Głupia! Nie z tobą rozmawia! Ugryź się w język!

Tułacz odwrócił powoli głowę, ale i tak na mnie nie spojrzał. Zatrzymał spojrzenie na Torii.

– Wątpię, byś tego chciała, nadając mu imię. Myślałaś o Łujanie, a wyszedł Raul na odwrót. W odróżnieniu ode mnie doprowadzi rzecz do końca. Stracona szansa… lecz jest wasz. I ten świat jest bardziej wasz, niż mój.

– Nasz syn – powiedział ledwie słyszalnie Egert. – Nasz…

Toria powstała. Na śnieżnobiałą szyję spadł czarny lok.

– Nie boimy się śmierci – oznajmiła niemal radośnie. – Już tyle razy…

– Decydujcie – rzucił Tułacz, także wstając. – Tymczasem, jeśli pozwolicie, chciałbym się czegoś napić.

Powstrzymał gestem sięgającego po dzwonek Egerta. Ruszył ku drzwiom, nacisnął klamkę i obejrzał się na mnie. Potrafił wszystko wyrazić spojrzeniem. Krótko i jasno.

Natychmiast wywiało mnie z pokoju. Mogłam się sama domyślić wcześniej, że należy zostawić małżonków samych.

Zamknąwszy drzwi za sobą, obiema dłońmi wczepiłam się w spazmatycznie rozciągnięte policzki, próbując zmazać kretyński uśmiech. Tułacz nigdzie nie odszedł, stał tuż obok mnie. W półmroku korytarza pobłyskiwała mętnie ozdobna garda szpady. Cofnęłam się.

– Naprawdę chcesz wiedzieć, dlaczego? – spytał, przeszywając mnie spojrzeniem jasnych oczu. – A jak myślisz?… Świat jest rzeczywiście zły?

Nie było dokąd uciec. Wciągnęłam głęboko powietrze.

– Przecież nie ma innego…

– A gdyby był?

Najlepszy świat byłby taki, pomyślałam z goryczą, w którym Flobaster nadal by żył, a Luar mnie kochał…

– Wyobraź sobie – podjął, błyskając w półmroku zębami – że na łące biega dziesięć królików… Wszystkie są szczęśliwe. Wtem nadchodzi lis i przegryza gardło jednemu z nich. Strach, krew na trawie, chrzęst zgniatanych kostek. A co robią pozostałe przy życiu? Cieszą się. Ponieważ tym bardziej cenią życie. Świat bez śmierci nie istnieje. Tak?

– Nie wiem – odparłam głucho.

Dalla przyglądała nam się ze zdziwieniem z dolnego półpiętra. Króliki cieszące się życiem… lecz jeśli pojawił się lis, to następnego dnia może być kolej na następnego. Króliki są jednakowe… Ludzie jakiś czas nie mogą pogodzić się ze stratą bliskiego. I myślą: lepiej, żebym to był ja.

Tułacz patrzył na mnie w milczeniu. Także milczałam. W końcu chwycił mnie powyżej łokcia.

– Chce mi się pić. Chodźmy do kuchni, gdzie opowiesz mi tymczasem… Gdybyś była Odźwiernym… otworzyłabyś?

Patrzyłam pod nogi. Co mnie obchodzi właściwie ten świat? Cmentarzysko dobrych chęci… Szeroka kałuża na rozdrożu, zwężone powieki Luara… Miedziak na dnie tacki. Zgnieciona trawa pod głową Sowy…

Przełknęłam ślinę.

– Nie wiem. Pan jednak nie otworzył?

Brzęknął kubkiem o ściankę wiadra z wodą. Odchylił głowę. Przyjemnie było patrzeć, jak pije. Flobaster rzekłby: „pije artystycznie”. Ze smakiem, godnością, a zarazem chciwie. Poczułam się spragniona od samego patrzenia. Beznamiętny starzec okazał się kochać życie.

– Chciałem ci powiedzieć – rzekł, ocierając usta – i tylko tobie. Jeśli on pójdzie do Wrót i nie zdoła ich otworzyć… czeka go śmierć. Okropna śmierć. Ja zaś nie jestem Lartem Legiarem, lecz magiem, co nie jest magiem… Nie zdołam go uratować. Zdecyduj także: niech otworzy Wrota i połączy się… z Tym, czy lepiej, by tego nie zrobił i umarł. Jak sądzisz, co jest lepsze?