– Karol II zostanie koronowany na króla pierwszego stycznia, w Scone – oznajmił książę Lundy.
– Króla… czego? – zapytał Patrick z nutką pogardy w głosie.
– Szkocji, na początek. Potem Anglii i Irlandii – odparł jego brat. – Przybył do Szkocji latem zeszłego roku.
– Wiem – powiedział Patrick. – A potem było Dunbar, Charlie. Zginął tam nasz ojciec. W imię czego, pytam? Żeby królewski Stuart mógł włożyć znowu koronę na głowę. Nie dbam o to ani trochę, bracie! Karol nie będzie w stanie wytrzymać z pilnującymi go bigotami zbyt długo, gwarantuję. Zbuntuje się i porzuci Szkocję, żeby radziła sobie sama. Co zaś się tyczy Anglii, do diabła z nią i z Anglikami!
– Niech cię, Patricku, ależ stałeś się zgorzkniały!
– zawołał książę Lundy.
– Owszem, nie przeczę. Brakuje mi ojca, i matki także. Byłaby teraz tutaj, gdyby nie Stuartowie. Zawsze sprowadzali na Lesliech nieszczęście i zawsze będą. Lecz po co przybyłeś, Charlie?
– Wina, panowie? – spytała Flanna, krzątając się wokół poczęstunku.
– Zostało mi więc wybaczone? – zapytał książę Lundy, biorąc kielich.
– Zastanowię się, panie, podejrzewam jednak, że zajmie mi to nieco czasu. Zostaniesz jednak na noc, prawda?
– Tak, i moje dzieci także – odparł spokojnie książę.
Flanna spojrzała na niego, zaskoczona, lecz nim zdążyła się odezwać, przemówił Patrick.
– Dzieci? Co się stało, Charlie?
– Bess nie żyje. Muszę znaleźć dla nich bezpieczne schronienie, Patricku. Nie mogą zostać w Anglii. Po pierwsze, rodzina żony nie jest już anglikańska. Odbiorą mi synów i córkę, aby wychować je na ludzi ponurych i o tak ciasnych poglądach, jak oni sami.
Nie mogę do tego dopuścić, choć nie obchodzi mnie, w jaki sposób ktoś oddaje cześć Bogu. Czyż nie powiedziano w Biblii, że w domu Pana jest mieszkań wiele? Zdrowy rozsądek podpowiada, że skoro jest wiele mieszkań, musi też istnieć sporo dróg, które do nich prowadzą. Niech każdy postępuje tak, jak dyktuje mu sumienie. Nie znoszę bigoterii!
– Jak zmarła twoja żona, Charlie? – zapytał Patrick, wspominając szwagierkę, Elizabeth Lightbody, córkę lorda Welk. Zwróciła na siebie uwagę Charliego, gdy miała szesnaście lat, on zaś dwadzieścia sześć. I choć rodzinie dziewczyny nie podobało się zbytnio, iż zalotnik jest bękartem, potrafili też dostrzec jego bogactwo, włości, zażyłość z wujem – królem. Przezwyciężyli zatem uprzedzenia i zezwolili na ślub. Małżeństwo okazało się ze wszech miar udane.
– Zastrzelił ją żołnierz Cromwella – odparł książę Lundy. – Wyjechałem wtedy na dzień do Worcester. To był jeden z oddziałów, jakimi posługuje się Cromwell, by zastraszyć lud. Worcester od zawsze nastawione było rojalistycznie, żołdacy Cromwella pustoszą więc od czasu do czasu dla postrachu leżące za rogatkami posiadłości i farmy. Wtargnęli do domu i zastrzelili Smythe'a, zarządcę, kiedy próbował ich powstrzymać. Bess przybiegła, protestując, więc zastrzelili i ją. Powiedziano mi, że zginęła na miejscu. Autumn ocalała, gdyż się ukryła. Zabiła żołdaka, który zamordował Bess, lecz to już inna historia. Splądrowali dom, ale niewiele w nim znaleźli. Zakopaliśmy i ukryliśmy wartościowe rzeczy już przed kilkoma laty, kiedy zaczęło się całe to zamieszanie. Wydobędziemy je, gdy powstanie zwycięży. Na odjezdnym podpalili dom.
– Spalili Queen's Malvern? – spytał Patrick, zaszokowany. Był to dom, w którym jego matka spędziła dzieciństwo, rodzinna siedziba jego pradziadków. Sam spędził tam jako dziecko wiele szczęśliwych miesięcy.
– Został częściowo zniszczony, zwłaszcza wschodnie skrzydło, lecz odbuduję je, gdy wrócę pewnego dnia do domu. Do tego czasu będą pilnowali go służący, którym pozwoliłem tam zamieszkać. Przywiozłem dzieci do ciebie, Patricku. Zapewnisz im schronienie? Nie przysporzą ci zmartwień, bo to dobre dzieciaki.
– Oczywiście, że je przyjmiemy – powiedziała Flanna, nim mąż zdążył się odezwać. – Gdzie one są, panie? Nie kazałeś im czekać na dworze w tej zimnicy, mam nadzieję! Niech tu natychmiast przyjdą!
– Biddy – zawołał książę Lundy – wejdź do wielkiej sali i zabierz ze sobą dzieci. Biddy – wyjaśnił, zwracając się do szwagierki – to ich niania. Była też nianią Bess.
Do sali weszła niewysoka, pulchna kobieta w nieokreślonym wieku, prowadząc dwójkę dzieci i trzymając najmłodsze na rękach. Dwoje starszych, chłopiec i dziewczynka, wydawało się nie tylko zmęczonych, ale i przestraszonych.
Serce Flanny ścisnęło się współczuciem.
– Biedne maleństwa – powiedziała. – Nadszedł dla nich trudny czas. Podejdźcie do ognia, kochani, i się ogrzejcie.
Charles Frederick Stuart uśmiechnął się ciepło. Jego bratowa ma widać dobre serce.
– To moje dzieciaki – powiedział. – Sabrina ma prawie dziesięć lat, Freddie siedem, a Willy trzy. No i jest jeszcze, oczywiście, Biddy, bez której żadne z nas by nie przetrwało.
Uśmiechnął się i mówił dalej.
– Dzieci, to mój brat, a wasz wujek, Patrick i jego żona, ciotka Flanna. Przyjmą was pod swój dach i zaopiekują się wami, kiedy wyjadę pomóc królowi.
– Ale, papo, nie chcemy, żebyś wyjeżdżał – powiedziała Sabrina ze łzami w bursztynowych oczach. Przywarła mocno do ojca.
– Nie wyjadę, póki się nie zadomowicie, Brie. Król nie pojawi się w Aberdeen wcześniej, jak za dwa tygodnie. Do tego czasu Glenkirk stanie się dla was równie znajome, jak Queen's Malvern – zapewnił córkę książę.
– Znajdziemy dla was kucyki, byście mieli na czym jeździć – powiedział Patrick do siostrzenicy. – Lubisz jeździć konno, prawda?
– Dlaczego mówisz tak śmiesznie? – spytała Sabrina.
– Jestem Szkotem, dziewuszko, nie Anglikiem. Jesteście teraz w Szkocji. Szybko się przyzwyczaisz.
– Chcę do mamy – powiedział Freddie płaczliwie.
– Mama nie żyje, głupku! Zastrzelił ją podły żołnierz – przypomniała mu siostra. – Poszła do nieba, mieszkać z Jezusem.
– Nie chcę, żeby mieszkała w niebie z Jezusem – załkał Freddie. – Chcę, żeby mieszkała z nami! Dlaczego nie wraca?
– Nie może – odparła ponuro jego siostra. Flanna uklękła, by móc spojrzeć chłopcu w oczy.
– Umiesz posługiwać się łukiem, Freddie? – spytała.
Potrząsnął w milczeniu głową.
– A ja tak – powiedziała Flanna. – Chciałbyś, żebym cię nauczyła?
– Mogłabyś? – spytał Freddie z nadzieją, zaintrygowany rudowłosą damą o przydatnych umiejętnościach, która tak ładnie pachniała. Mama nie pozwalała mu tknąć nawet szpady – zabawki, którą kuzyn, książę Henry, przysłał na urodziny.
– Pewnie – odparła Flanna. – Jutro, jeśli nie będzie padał śnieg ani deszcz, każę rozstawić na dziedzińcu tarcze i zaczniemy ćwiczyć. Ciebie też mogę uczyć, jeśli będziesz chciała – dodała, zwracając się do Sabriny.
– Nie znałam dotąd damy, która potrafiłaby strzelać z łuku – odparła Brie, zafascynowana nie mniej niż brat.
– Cóż – odparła Flanna z uśmiechem – dopiero się uczę, jak być damą, z łuku strzelam już jednak doskonale.
Wstała i ujęła pod brodę najmłodsze dziecko.
– Ciebie zaś, malutki, nauczymy, jak utrzymać się w siodle, ale to dopiero wiosną. Teraz musimy was nakarmić i zapakować do łóżek. Angus, człowieku, gdzie się podziewasz? – zawołała.
– Tu jestem, pani – odparł majordomus, podchodząc. Skłonił się obu dżentelmenom i powiedział: – Rozmawiałem z gospodynią. Umieścimy dzieci we wschodniej wieży. Już szykują tam dla nich pokoje. Teraz jednak, jeśli państwo pozwolą, zabiorę je do kuchni.