Выбрать главу

Westchnęła, otarła znów oczy fartuchem, a potem, wyprostowawszy się, powiedziała dziarsko:

– A teraz, Angusie Gordon, zastanówmy się, co jeszcze moglibyśmy zrobić, żeby te święta były dla nas szczęśliwe!

Kiedy Angus powiedział siostrzenicy, jak pomocna okazała się Mary, młoda księżna nie kryła wdzięczności. Posłuchawszy sugestii gospodyni, zabrała trójkę dzieci i wraz z eskortą zbrojnych udała się do lasu, aby poszukać wigilijnego polana. Dzień był jak na grudzień niezwykle słoneczny. W powietrzu prawie nie czuło się zimy.

– Nie możemy zwlekać – powiedziała do dzieci.

– W nocy z pewnością rozpęta się burza. Nie powinniśmy też oddalać się zbytnio od zamku.

– Skąd wiesz, że będzie burza? – spytała Brie.

– Jeśli chodzi o mnie, pogoda mogłaby być przez cały czas taka jak teraz. Nie widywałam słońca zbyt często, odkąd przenieśliśmy się z papą na północ.

– O tej porze roku nie powinno być tak ciepło i spokojnie, malutka – wyjaśniła Flanna. – Wskazuje to, iż zanosi się na burzę.

Pociągnęła nosem.

– Powąchajcie powietrze – powiedziała do dzieci. – Czujecie zapach śniegu? I choć na pozór jest ciepło, gdzieś tam czai się chłód.

– Skąd to wszystko wiesz? – zapytał Freddie.

– Tu się urodziłam i wychowałam – odparła Flanna. – Nie byłam dziewczęciem, spędzającym czas przy kołowrotku, Freddie. Lubiłam polować i tropić zwierzynę. A gdy się to robi, człowiek musi się nauczyć rozpoznawać, że zbliża się zmiana pogody.

– Chcę się uczyć – powiedział Freddie.

– Jeśli zostaniesz u nas wystarczająco długo, wszystkiego cię nauczę – obiecała Flanna. – Twoją siostrę i braciszka także.

Ścisnęła piętami boki klaczy i ruszyła truchtem.

– Dalej, dzieciaki. Angus powiedział, że kucharka piecze dziś placuszki. Im wcześniej znajdziemy polano, tym szybciej wrócimy, by ich skosztować. Mary wspomniała coś o śliwkowych powidłach.

Przeszukiwali las przez ponad godzinę, aż wreszcie natknęli się na zwalony niedawno dąb. Zbrojni zsiedli z koni, dobyli pił i zaczęli odcinać drzewo od korzeni. Dokonawszy tego, pocięli pień na kilka wielkich polan, przeznaczonych do kominków w wielkiej sali. Największy posłuży jako oficjalne polano wigilijne. Owinięto polana linami i powleczono za końmi, po czym triumfalnie umieszczono przy wejściu. Do wielkiej sali miały trafić dopiero w wigilię, podczas specjalnej ceremonii.

Flanna zaprowadziła tymczasem dzieci do kuchni, skąd dobiegała apetyczna woń piekącego się ciasta. Podkuchenna uśmiechnęła się do nich i wyjęła z pieca blachę świeżo upieczonych placuszków. Postawiła ją na stole, po czym rozerwała trzy z nich, posmarowała obficie masłem oraz powidłami i wręczyła uroczyście trójce dzieciaków. Na widok ich min po prostu musiała się roześmiać.

– Dziękuję, kucharko – powiedziała Flanna. – Dzięki tobie dzieci wyglądają zdrowiej i już zrobiły się pulchniejsze.

– To nie tylko moja zasługa, pani – odparła kucharka. – Widzę, jak dobrze się nimi opiekujesz. Biedny pan Charlie stracił żonę i został sam. Pamiętam go z czasów, gdy byłam tu pomywaczką, a on malutkim aniołkiem.

Zwichrzyła Willy'emu włosy, spoglądając z czułością na najmłodszego Stuarta o buzi wysmarowanej fioletowym dżemem.

– Wszyscy tu mają jakąś przeszłość – zauważyła Flanna.

– A wy w Killiecairn jej nie mieliście? – spytała kucharka.

– Owszem, mieliśmy, ale zupełnie inną – odparła Flanna.

– No, myślę – zauważyła kucharka. – W końcu, to Glenkirk. Nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi, pani. A kiedy pewnego dnia zniknie, gdyż z czasem wszystko przemija, nieprędko pojawi się do niego podobne.

Kilka następnych dni Flanna, dzieci oraz kilkoro spośród służby spędzili na przystrajaniu sali zielenią, sosnowymi gałązkami oraz pąkami ostrokrzewu. Flanna znała zwyczaje obowiązujące w okresie pomiędzy wigilią a świętem Trzech Króli oraz poprzedzającym je wieczorem, dwunastym od wigilii. Dwunastka odgrywała podczas świąt Bożego Narodzenia ważną rolę. W sali rozstawiono dwanaście kandelabrów. Każdy bukiet ostrokrzewu składał się z dwunastu gałązek. Podczas każdego z dwunastu dni świętowania wręczano sobie inny prezent. Pieczono laleczki z piernikowego ciasta. Po południu dwudziestego czwartego grudnia w poprzek wejścia do wielkiej sali rozciągnie się zieloną linę. O wyznaczonej godzinie do sali wejdą goście, uważając, by nie nadepnąć na linę. Kolacja nie zacznie się, dopóki progu nie przekroczy przynoszący szczęście ptak.

– Nie mamy takiego zwyczaju w Queen's Malvern – zauważyła Brie, gdy Flanna powiedziała jej, o co chodzi.

– Czy to prawdziwy ptak? – zapytał Freddie.

– Och! – zawołał mały Willie, wskazując tłuściutkim palcem drzwi.

Stał w nich mężczyzna o kasztanowych włosach, ubrany w zielony kostium, naszywany dzwoneczkami i ptasią maskę. Jednym skokiem pokonał linę i zaczął tańczyć do dźwięku piszczałek, dud i fletów. Podbiegł do honorowego miejsca przy stole i skłonił się przesadnie, dotykając czapki. Książę dał mu srebrną monetę. Ptak szczęściarz zaczął tańczyć, pozdrawiając pozostałych gości i przyjmując od nich monety. Kiedy odwiedził już wszystkich, wręczył sakiewkę prezbiteriańskiemu duchownemu, panu Ediemu, mówiąc:

– Dla biednych, dobry panie – po czym opuścił w podskokach wielką salę.

– Papę ominął taniec ptaka – powiedziała Brie, rozczarowana.

– Musiał pilnować wigilijnego polana – odparł Freddie.

– Teraz można wprowadzić je do sali – powiedział książę. – Skoro to wy je znaleźliście, czy nie powinniście przy tym asystować?

Trójka dzieciaków zsunęła się z ławy i pognała do holu.

– Czy Charlie zdąży się przebrać? – zastanawiała się na głos Flanna.

– Robił to już wcześniej – odparł Patrick. – Gdy bracia i ja byliśmy mali. Nie potrafię myśleć o ptaku szczęściarzu, nie myśląc przy tym o Charliem. Henry też chciał się przebierać, lecz nie potrafi tańczyć tak, jak brat. Nawet teraz Charlie podskakuje najwyżej z nas wszystkich.

Flanna położyła dłoń na dłoni męża.

– Brakuje ci ich, wiem o tym, ale stworzymy własne wspomnienia.

Jego oczy napotkały spojrzenie oczu żony i Patrick się uśmiechnął.

– Tak będzie – obiecał. – Lecz powiedz mi lepiej, co czyni cię tak domyślną. Czuję się niepewnie wiedząc, że potrafisz odczytać moje myśli.

Uniósł jej dłoń i pocałował.

– Boże Narodzenie zawsze było w Brae czasem szczególnym – odparła. – Mama i Angus dużo o tym opowiadali. W Killiecairn wyglądało to trochę inaczej i wiem, że mamie brakowało dawnych tradycji. Nie skarżyła się, ale widziałam to w jej oczach. Kochała mego ojca, lecz Killiecairn nigdy nie stało się dla niej domem. Może dlatego tak kocham Brae i chcę przywrócić je do dawnej świetności.

– A co z nim zrobisz, kiedy znów będzie nadawało się do zamieszkania? – zapytał z lekkim uśmiechem.

– Będzie na mnie czekało, bym mogła się tam schronić, gdy życie z tobą stanie się nie do zniesienia – odparła śmiało. – Glenkirk jest twoje, lecz Brae będzie należało do mnie, a pewnego dnia odziedziczy je któreś z naszych dzieci.

– Opuściłabyś mnie, dziewczyno? – zapytał, rozbawiony.

– Gdybyśmy nie potrafili się dogadać, zapewne tak – odparła.

– Niezależna z ciebie kobieta, Flanno Leslie – zauważył ze śmiechem.

– Spójrz, wnoszą polano – powiedziała, zgrabnie zmieniając temat. Nie zamierzała wdawać się z nim w dyskusję na temat Brae. Zwrócił jej zamek i powiedział, iż może uczynić go znów zdatnym do zamieszkania. To właśnie stamtąd poprowadzi ludzi, którzy wesprą sprawę przywrócenia króla na tron. Patrick nie życzył sobie, by Glenkirk było w tę krucjatę zamieszane, i ona to uszanuje, tak jak on uszanował jej miłość do zamku.