Выбрать главу

Goście wznieśli okrzyk na cześć polana, ciągniętego właśnie przez salę. Siedziała na nim trójka małych Stuartów, śpiewając po łacinie tradycyjne kolędy. Gdy polano znalazło się przed kominkiem, nad którym wisiał portret pierwszego Patricka Leslie, dzieci zeskoczyły i wspólnie ze służbą wepchnęły polano w palenisko. Lady Sabrina Stuart wzięła ogień, podany jej przez Angusa i zapaliła umieszczone pod nim gałązki, czemu towarzyszyły radosne okrzyki zgromadzonych w sali biesiadników.

– Dobrze się spisałaś, córko – powiedział Charlie. Wziął Sabrinę na ręce i zaniósł ze śmiechem na poprzednie miejsce.

– Nie widziałeś ptaka, tatku – powiedziała Sabrina. – Był wspaniały, cały zielony, i z dzwoneczkami. Podskakiwał wysoko, zupełnie jak ty, kiedy tańczysz.

– Naprawdę? – zapytał Charlie, udając zdziwienie. – Sądziłem, że nikt nie potrafi podskoczyć równie wysoko, jak ja. To cecha właściwa Stuartom, tak mi przynajmniej mówiono. Matka twierdzi, że ojciec, książę Henry, także był znakomitym tancerzem. Wujek Henry powinien to pamiętać, i ciotka India także.

– Brakuje mi rodziny – przyznała Sabrina ze smutkiem. – Wolałabym, żebyś nie musiał wyjeżdżać, wiem jednak, że jesteś potrzebny kuzynowi.

– Dano mi do zrozumienia, iż dżentelmeni, którzy przybyli z królem z Francji, nie są już w Szkocji mile widziani. Zostali uznani za bezbożnych – wtrącił pan Edie. – To prawda, sir? - zapytał, zwracając się do księcia Lundy.

– To prawda, są tacy, którym przyjaciele króla się nie podobają – odparł książę. – Nie mogą jednak oczekiwać, że król, człowiek dobry i lojalny, pozbędzie się tych, którzy wiernie go wspierali. Wielu dorastało razem z nim. Uważam, że rolą Kościoła powinno być nawrócenie ich, nie zaś odrzucenie, by tkwili dalej w grzechu. Zgodzi się pan ze mną, panie Edie?

– Jestem zwykłym prowincjuszem, milordzie. Nie mogę oceniać lepszych od siebie, ani też mówić im, jak winni postępować – odparł pan Edie z błyskiem skrywanego rozbawienia w oczach.

– Widzę, że nie brak panu rozumu – zauważył książę.

– Żyjemy w trudnych czasach – powiedział spokojnie duchowny – tu, w Glenkirk, zło nie ma jednak do nas przystępu. Przestrzegamy praw naszego kraju, a to wszystko, czego, jak mniemam, wymaga od nas Bóg.

Dookoła goście i domownicy jedli z apetytem, pochłaniając wołowinę, kapłony i łososia. Nie mniejszym wzięciem cieszyły się także: dziczyzna, pasztety z łownego ptactwa oraz pieczone na rożnie króliki. Na stolach rozmieszczono również chleb, masło i małe krążki sera. Państwo dostali poza tym marchewkę i groszek, a także karczochy gotowane w winie. Popijano jedzenie piwem, winem i cydrem, nie żałując trunku. Na koniec wniesiono jabłeczniki i misy kwaśnej śmietany. Jak przewidziała Mary, dzieciaki, nienawykłe do słodkości, były zachwycone. Kiedy sprzątnięto nakrycia, Patrick i Flanna stanęli przed podwyższeniem i jęli obdarowywać ludzi z klanu: mężczyzn, kobiety i dzieci.

Wypito więcej piwa i wina. Dudziarz wziął do rąk instrument. Mężczyźni ruszyli w tany, poruszając się z początku dostojnie i powoli, potem coraz szybciej i z coraz większą pasją. Na koniec także Patrick i Charlie podnieśli się ze swoich miejsc. Na kamiennej posadzce ułożono obnażone rapiery i bracia zaczęli tańczyć. Patrick był nieco wyższy. Czarne włosy nosił krótko przycięte. Jego zielono – złote oczy błyszczały, kiedy w zielonym kilcie w wąskie czerwono – białe prążki tańczył pomiędzy skrzyżowanymi klingami. Charlie Stuart, z sardonicznym uśmieszkiem na przystojnej twarzy i ściągniętymi gładko do tyłu ciemnokasztanowymi włosami, podskakiwał obok brata, odziany w czerwony kilt Stuartów. Muzyka stawała się coraz bardziej gwałtowna, a bracia tańczyli zgodnie, aż wreszcie dudy umilkły, wydawszy z siebie ostatni, przenikliwy dźwięk, a oni padli sobie ze śmiechem w objęcia. Wielka sala rozbrzmiała radosnymi okrzykami. Członkowie klanu podchodzili do braci, poklepując ich po barkach, ściskając dłonie i składając świąteczne życzenia.

Wieczerza skończyła się z wybiciem północy i mieszkańcy Glenkirk ruszyli gromadnie do wiejskiego kościoła, gdzie pan Edie przygotowywał się, by odprawić pierwszą tego dnia mszę.

– Módlmy się, by nie trwała zbyt długo – powiedział książę z cicha do żony, poklepując ją po pośladkach. – Jest zimno, a ja mam ochotę pójść z tobą do łóżka, Flanno Leslie.

– Niezbyt pobożna myśl, mój panie – wyszeptała w odpowiedzi.

– Lecz czy bezbożna, żono? – zapytał.

– Ciii – złajała go. – Pan Edi przymierza się, by zacząć.

Ku powszechnemu zaskoczeniu kapłan przemawiał krótko. Rozdano komunię i wierni znaleźli się znów na dworze. Zaczął padać śnieg.

– Ciocia to przewidziała – stwierdziła Sabrina z zadowoleniem.

– Trzy dni temu – odparł Freddie z nutką nagany w głosie.

– Ach, chłopcze, trzeba czasu, by wiatr sprowadził do nas śnieg z północy – wyjaśniła Flanna.

– Pojawił się w samą porę.

– Dziękuję za grzebień z gruszkowego drewna – powiedziała Sabrina, kiedy wrócili do zamku.

– Bardzo podoba mi się wyrzeźbiony na nim jeleń. Nie widziałam dotąd takiego grzebienia.

– To dlatego, że zrobiłam go specjalnie dla ciebie – odparła Flanna. – Angus nauczył mnie rzeźbić w drewnie dawno temu, gdy byłam w twoim wieku.

Patrick przysłuchiwał się im z zainteresowaniem. Oto coś, o co nigdy by Flanny nie podejrzewał: potrafiła rzeźbić i miała artystyczne zacięcie. Potem, kiedy leżeli razem w łóżku, zapytał:

– Co skłoniło cię, byś wyuczyła się tak pospolitej umiejętności?

– Moja matka umarła – odparła Flanna. – Nie mogłam przestać o tym myśleć. Sądziłam, że nic takiego by się nie stało, gdyby nie opiekowała się chorą bratanicą, która i tak zmarła, zarażając przedtem matkę. Wydawało mi się, że powoli tracę rozum. Angus to dostrzegł i wziął mnie pod swoje skrzydła. Matka rzeźbiła małe figurki ptaków i zwierząt. Powiedział, iż zawsze miała nadzieję, że i ja zdobędę tę umiejętność. Zaczęłam się więc uczyć. Rzeźbiąc, koncentrowałam się tak bardzo, że nie byłam w stanie rozmyślać o matce i o tym, jak zmarła. Angus postąpił bardzo mądrze, nie sądzisz?

– Jest z tobą spokrewniony, prawda?

– To nieślubny syn mego dziadka, Andrew Gordona – odparła Flanna. – Wychowała go babka Gordon. Miał siedem lat, gdy urodziła się moja matka. Dowiedziałam się o rym dopiero, gdy mama była na łożu śmierci. Powiedziała mi, gdyż nie chciała, bym czuła się samotna. Dziadek wykształcił Angusa, jakby był prawowitym synem i dziedzicem. On i moja matka bardzo się kochali.

Patrick skinął głową.

– More – Leslie także pochodzą z nieprawej linii – powiedział. – Zawsze byli wobec nas lojalni. Angus to dobry człowiek.

– Owszem – zgodziła się Flanna. Wtuliła twarz w ramię męża i powiedziała:

– Nie dałeś mi jeszcze prezentu.

– Zamek Brae to mało? – zapytał, drocząc się z nią.

– Dajesz mi coś, co było i tak moje, milordzie? Nie wierzę, że taki z ciebie skąpiec. Wstydź się!

Uderzyła go lekko w ramię.

– Wstań, pani, i zdejmij nocny strój – polecił ze śmiechem.

– Po co, sir?

– Jeśli chcesz dostać prezent, dziewczyno, słuchaj męża, a może powinienem siłą nakłonić cię do posłuszeństwa? – powiedział, uśmiechając się kącikami warg.