– Jest tam niewielka gospoda – powiedział, wracając – zbyt mała, by pomieścić orszak księcia i nas, poza tym książę od razu by się domyślił, iż podążamy jego śladem. Nie wiem, co robić, Flanno. Nie możemy pozostać na otwartej przestrzeni, a konie potrzebują stajni i obroku.
– Czy książę Lundy cię rozpozna? – spytała Flanna, zwracając się do Iana. Potrząsnął głową, a wtedy powiedziała: – Zdejmij odznakę, wskazującą, iż pozostajesz w służbie Lesliech i schowaj ją do kieszeni, a potem zapytaj, czy ty i twoi bracia moglibyście przenocować z końmi w stajni. Nikt nie pozna, że jestem kobietą, gdyż mam na sobie męski strój. Daj karczmarzowi te miedziaki i powiedz, że podróżujesz z braćmi na południe. Na pewno zgodzi się udzielić nam schronienia. Zostań w izbie i zamów kolację. Fingal pomoże mi przy koniach.
Dotarli do wiejskiej gospody i Flanna wprowadziła wierzchowce do stajni. Była czystą i sucha, boksy zamiecione i zaopatrzone w świeże siano. Konie Charliego zostały już przygotowane na noc. Flanna wprowadziła wierzchowce do pustego boksu na końcu, pozostawiając jeden wolny, by mogli wykorzystać go jako sypialnię. Rozsiodłali zwierzęta i napoili je, nieprzesadnie jednak, żeby nie dostały wzdęcia. Potem napełnili żłoby sianem. Fingal pomógł jej wyczyścić wierzchowce i usunąć z kopyt kamienie. Ledwie skończyli, pojawił się Ian z kolacją.
– Gospodarz bardzo się ucieszył, że wystarczy nam stajnia. Ludzie księcia zajęli wszystkie wolne miejsca. Żona i córka karczmarza przygotowują właśnie największy posiłek w życiu – dodał ze śmiechem. – Zdobyłem chleb, królika, ser i dzbanek cydru.
Postawił jedzenie na wąskiej ławie.
Zjedli, zanim potrawy zdążyły wystygnąć, a potem ustalili rozkład wart. Flanna miała czuwać pierwsza, po niej Fingal, a na końcu Ian. Obudzi ich, kiedy ludzie księcia przyjdą po konie. Młodzieńcy owinęli się płaszczami i szybko zasnęli. Flanna siedziała wsparta o ściankę boksu, rozmyślając o tym, jak dobrze minął dzień. Patrick sądzi, że pojechała do ojca. Ian jej nie zdradził, a Charlie nie zorientował się, że za nim jadą.
Przez okno sączył się blask księżyca. Nie podjęła takiej wyprawy nigdy przedtem. To dziwne, lecz wcale się nie bała. Przeciwnie, perspektywa spotkania z królem sprawiała, że czuła się podekscytowana i ożywiona. Czy uzna ją za niemądrą, skoro będąc kobietą uznała, iż zdoła zwerbować dla niego żołnierzy? Miała nadzieję, że tak się nie stanie. Patrick będzie na pewno wściekły, lecz gdyby król ją wyśmiał, poczułaby się okropnie.
Zamarła, kiedy drzwi stajni otwarły się i do środka weszło dwóch ludzi Charliego. Okazało się jednak, że chcą jedynie sprawdzić, czy z końmi wszystko w porządku. Nie zadali sobie trudu, by zajrzeć do boksu, zajętego przez Flannę i jej towarzyszy. Prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy, że w gospodzie przebywają inni podróżni. Doskonale się złożyło, spostrzegła bowiem, iż noszą barwy Glenkirk, byli to zatem zbrojni, których jej mąż przydzielił Charliemu do ochrony. Z rozmowy mężczyzn wywnioskowała, że jest tuż po północy. Gdy wyszli, obudziła Fingala, mówiąc:
– Gdy księżyc zacznie zaglądać przez drugie okno, obudź Iana.
– Dobrze – odparł chłopiec, gramoląc się z posłania.
Flanna owinęła się peleryną i położyła na stosie świeżego siana. Wydawało się jej, że nie zdążyła zmrużyć oka, a już Fingal potrząsał ją za ramię. Niebo nadal było ciemne i księżyc jeszcze nie zaszedł. Spojrzała pytająco na bratanka.
– Ian mówi, że w gospodzie wszyscy są już na nogach. Poszedł zdobyć dla nas coś do jedzenia. Jest pewien, iż książę wkrótce wyruszy.
Flanna przeciągnęła się i z westchnieniem wstała.
– Popilnuj mnie – powiedziała. – Muszę się wysiusiać.
Fingal stanął posłusznie przy drzwiach. Flanna spuściła spodnie i przykucnęła na stertą słomy w kącie. Zapinała właśnie bryczesy, gdy wrócił Ian.
– Mam owsiankę – powiedział zamiast powitania, wręczając jej wydrążony bochenek chleba, pełen gorących płatków. – A także ser i trochę cydru.
– Książę wstał i przygotowuje się do odjazdu? – spytała.
– Tak, jedzą właśnie śniadanie – odparł.
– Lepiej więc się pośpieszmy – poleciła. – Jeśli przyjdą po konie, stań do nich plecami i się nie odzywaj, inaczej cię poznają. Ja przycupnę gdzieś, gdzie nie będę widoczna.
– Zbrojni z Glenkirk, podróżujący z księciem, mnie nie znają – zapewnił ją Ian.
Zjedli, a kiedy zjawili się ludzie księcia, skinęli im jedynie głowami, po czym osiodłali wierzchowce i wyprowadzili je z ciepłej stajni wprost w przenikający do szpiku kości chłód poranka. Ledwie zamknęły się za nimi wrota, Flanna i jej towarzysze rzucili się do siodeł. Kiedy orszak księcia oddalił się na przywoitą odległość, ruszyli, podążając jego śladem.
Podróżowali w ten sposób przez cztery następne dni, wdzięczni, że pogoda pozostaje znośna i nic nie pada im na głowy. W miarę jak zbliżali się do Perth, gospody stawały się coraz większe, a ruch na drodze bardziej ożywiony. Wyglądało na to, że sporo Szkotów wybiera się zobaczyć koronację. W końcu, po południu piątego dnia, dotarli wreszcie do Perth.
Stojąc na wzgórzu Kinnoul, przypatrywała się, zadziwiona, pierwszemu miastu, jakie dane jej było zobaczyć, Ian i Fingal wydawali się równie zafascynowani. Na równinie poniżej, wzdłuż brzegów Tay, leżało Perth, pełne stłoczonych na niewielkiej przestrzeni domów i kościołów. Rzeka wiła się niczym srebrzysta wstęga, to ukazując się, to chowając pod kamiennymi mostami, mijając ośnieżone poła na rogatkach, by zniknąć w gęstym lesie na południe od miasta. Pomimo zimowej mgiełki widzieli otaczające równinę wzniesienia i położone nieco dalej góry.
– Nie wolno nam zwlekać, pani – ostrzegł Ian. – W mieście łatwo możemy zgubić księcia, a wolałabyś chyba wiedzieć, gdzie zamierza skłonić dziś głowę, prawda?
Pociągnął za uzdę, skłaniając klacz, by ruszyła.
– Tak – zgodziła się z nim Flanna. – Nie wolno nam się tu zgubić. Nie mam pojęcia, jak zdołalibyśmy odnaleźć w tym tłoku Charliego.
Podążyli za orszakiem księcia w dół, ku miastu, a potem wąskimi, krętymi uliczkami, by w końcu znaleźć się na dziedzińcu dużej gospody. Nad wejściem wisiał dumnie barwny znak, przedstawiający godło Szkocji – oset, zwieńczony koroną. Flanna odczekała, aż szwagier zsiądzie z konia, po czym podjechała do niego i spoglądając z wysokości końskiego grzbietu, powiedziała:
– Witaj, Charlie, niezupełnie królewski Stuarcie. Głos brzmi znajomo, ale to przecież niemożliwe, pomyślał Charlie. Podniósł jednak wzrok i szczęka opadła mu ze zdumienia.
– Jezu, Flanno! – krzyknął, zaszokowany. – Co ty tu, u licha, robisz, i gdzie jest twój mąż?
ROZDZIAŁ 9
Flanna uśmiechnęła się nerwowo.
– Przypuszczam, że w Glenkirk – odparta, zsuwając się z siodła. – Przyjechałam sama, jedynie z bratankiem, Fingalem, i zbrojnym, Ianem More.
– Jak się tu dostałaś? – zapytał stanowczo.
Co się, do diaska, dzieje? Patrick szaleje pewnie z niepokoju.
– Jadąc za tobą – oznajmiła Flanna, jakby było to oczywiste. – Podążaliśmy twoim śladem od Glenkirk.
– Dlaczego?
Charlie czuł, że krew uderza mu do głowy. Jechała za nim. Ot tak, po prostu.
– Chcę pomóc królowi – zaczęła Flanna z zapałem. – Powiedziałeś, iż trzeba mu żołnierzy. Zamierzam zebrać ludzi i powołać oddział. Patrick zachowuje się niemądrze, bredząc na temat klątwy i nieszczęścia. Skoro mój mąż nie chce przysporzyć Lesliem chwały, zrobię to za niego!