Pierwszy dzień stycznia wstał szary i zimny. Charlie i Flanna zjedli gorącą owsiankę i przyłączyli się do tłumów, zmierzających ku mostowi na rzece, i dalej, do katedry w Scone. Mimo szumnej nazwy, był to jedynie mały kościółek. Szkocka szlachta zrobiła, co tylko się dało, aby powstrzymać przed uczestnictwem w koronacji szlachtę angielską. Nie lubili się nawzajem i byli zazdrośni o króla. Poza zawiścią obie strony dzieliła także religia. Szkoccy prezbiterianie czuli odrazę do anglikanów, gdyż ich wyznanie zawierało w sobie sporo rytuałów i obrządków katolickich. Nie znosili zwłaszcza biskupów, którzy zostali z Kościoła szkockiego wykluczeni.
Charlie znalazł się w ciekawym położeniu, był bowiem lubiany i akceptowany przez każdą ze stron. Jako jeden z pierwszych angielskich szlachciców zgodził się włożyć pokutny worek i posypać głowę popiołem. Choć z pochodzenia anglikanin, gotów był zrezygnować na jakiś czas ze swego wyznania, by pomóc kuzynowi. W końcu nie wymagano od niego, by wyparł się Jezusa. Wspomniał swoją prababkę, która tak lubiła cytować Elżbietę Tudor. Jest tylko jeden Pan: Jezus Chrystus. Reszta to błahostki, mawiała. Logika, zawarta w tym zdaniu, sprawiła, iż zdolny był zrobić to, co musiał, wspierając tym samym królewskiego Stuarta.
Charles Frederick Stuart przypominał z wyglądu ojca, a pośród tłumu znalazłoby się wielu takich, którzy pamiętali księcia Henry'ego. Niezupełnie królewski syn żył co prawda o wiele dłużej niż ojciec, lecz bursztynowe oczy, rysy twarzy oraz postawa wskazywały na niego jako na Stuarta. Od ojca różnił się jedynie kolorem włosów. Książę Henry był, jak jego duńska matka, blondynem. Włosy Charliego miały charakterystyczną dla Stuartów, ciemnokasztanową barwę.
Przybyli do kościoła i zsiedli z koni. Tłum rozstąpił się przed niezupełnie królewskim Stuartem i damą, której towarzyszył. Ludzie szeptali, że ten człowiek mógłby być ich królem, gdyby nie urodził się jako nieprawy potomek. Niektórzy wyciągali dłonie, aby go dotknąć. Charlie uśmiechał się ciepło i odwzajemniał pozdrowienia, ściskając wyciągnięte ku sobie dłonie.
– Niech ci Bóg błogosławi, czcigodny panie! – powiedziała jakaś staruszka, całując jego dłoń.
– Niech Bóg błogosławi królowi – odparł Charlie, a tłum zakrzyknął na wiwat.
W kościele musieli stanąć z tyłu, gdyż nie sposób było podejść bliżej, a Charlie nie był oficjalnym uczestnikiem ceremonii. Zbudowano specjalną blisko dwumetrową platformę, by zgromadzeni mogli zobaczyć koronację. Rytuał miał zostać odprawiony wedle obrządku prezbiteriańskiego i został zaaprobowany przez Zgromadzenie. Orszak królewski wszedł do kościoła i Charliemu udało się podchwycić na chwilę spojrzenie kuzyna. Monarcha skinął niemal niedostrzegalnie głową. Ozdobioną perłami koronę, pozłacane ostrogi oraz królewski miecz wniosła delegacja wielmożów, związanych ściśle z nowym Kościołem. Jedynym rojalistą, któremu ze względu na wieloletnią tradycję pozwolono towarzyszyć królowi, był lord marszałek.
Karol II po raz kolejny z entuzjazmem podpisał Kowenant i uznał jego zasady za święte. Jego zapal wywarł na zebranych wielkie wrażenie. Charlie uśmiechnął się jednak dyskretnie. Kościół nie miał już tak dużego wpływu na rząd, a jego królewski kuzyn robił po prostu, co trzeba, by zostać koronowanym. Kiedy przejmie w pełni władzę, sprawy będą przedstawiały się zupełnie inaczej.
Tymczasem grał wyznaczoną sobie rolę, i był w tym, jak wszyscy Stuartowie, bardzo dobry. Wreszcie włożono mu koronę i tłum zaczął wiwatować.
Flanna przyglądała się temu z oczami jak spodki i otwartymi ustami. Wyruszając tropem szwagra, nie przypuszczała ani przez chwilę, iż uda jej się zobaczyć koronację. Będzie co opowiadać dzieciom, a potem wnukom, pomyślała. Nie mogła się wprost doczekać, by opowiedzieć o wszystkim Patrickowi. Gdyby tylko nie był tak niechętny królowi, pomyślała.
– Zabieram cię z powrotem do gospody – powiedział Charlie, gdy wyszli na ulicę. – Wyruszasz jutro do domu, a nie zdążyłaś jeszcze odpocząć po poprzedniej podróży. Napiszę do brata list, wyjaśniając sytuację i biorąc na siebie winę za to, że za mną pojechałaś.
– Ale dlaczego? – spytała. – Zrobiłam to, bo chciałam.
– Wiem – odparł Charlie z uśmiechem, podsadzając ją na siodło – znam jednak brata dłużej niż ty i sądzę, że lepiej nie uświadamiać mu, jak bardzo potrafisz być uparta.
– Jeśli Patrick chce wierzyć, że rodzina królewska sprowadza na Lesliech nieszczęścia, nic nie mogę na to poradzić – powiedziała. – Nie zamierzam jednak zachowywać się tak niemądrze jak mój mąż. Dałam królowi słowo, że zwerbuję dla niego oddział żołnierzy, a nie mam zwyczaju łamać obietnic.
Charlie nie powiedział nic więcej. I tak nie miałoby to sensu. Ostrzeże brata, by staranniej pilnował żony, i na tym jego rola się skończy. Patrick będzie musiał poradzić sobie sam. Odeskortował Flannę z powrotem do gospody, a potem, zsadzając ją z siodła, powiedział:
– Muszę wrócić do króla. Zobaczę się z tobą wieczorem lub rano, zanim wyruszysz do Glenkirk. Spróbuj zachowywać się jak należy, Flanno. Pamiętaj, że przede wszystkim winna jesteś lojalność mężowi, a także Glenkirk, a ono potrzebuje dziedzica.
Odjechał, nie zauważywszy, iż pokazuje mu język.
ROZDZIAŁ 10
Flanna zwróciła suknię Annie, pytając:
– Nie widziałaś mego bratanka? Chłopca, który przyjechał ze mną wczoraj?
– Był z ludźmi księcia – odparła Anne. – Mam go sprowadzić?
– Nie. Chciałam tylko wiedzieć, gdzie jest. Brat gniewałby się na mnie, gdyby coś mu się stało lub popadł w tarapaty. A jego matka wygarbowałaby mi skórę.
– Rozumiem – zaśmiała się Annie. – Moja mama też taka jest, stale martwi się o braci. Przynieść coś do jedzenia, pani?
Flanna skinęła głową.
– Kobiet nie zaproszono na królewską ucztę – wyjaśniła.
– Czy uroczystość była wspaniała? – dopytywała się Annie, zaciekawiona.
– Owszem – odparła Flanna – ale i bardzo długa. Kapłan mówił i mówił bez końca. Nie ma dobrego zdania o Stuartach, gdyż mówił o nich straszne rzeczy, nazywając bezbożnikami i cudzołożnikami. Jeśli jest w tym choć część prawdy, nie rozumiem, dlaczego pozwolili królowi wrócić – zauważyła.
– Mama powiada, że to banda zawodzących psalmy ponuraków. Odarliby życie z wszelkiej radości, gdyby im na to pozwolono. Nie powtarzaj, proszę, że ci to powiedziałam, bo moglibyśmy popaść w kłopoty. Przyniosę coś do jedzenia, pani – zakończyła, dygnęła i wyszła.
Wróciła, niosąc tacę, a na niej pierś kapłona, mały bochenek chleba, miseczkę wiśniowego dżemu i spory kawałek twardego żółtego sera.
– Piwo czy wino, pani? – spytała.
– Piwo – odparła Flanna.
– Zaraz przyniosę dzbanek – obiecała i znowu wyszła. Wróciła z dzbankiem i postawiła go na kredensie.
– Jeśli będziesz mnie, pani, potrzebowała, wystarczy zawołać – powiedziała, po czym dygnęła po raz kolejny i znikła za drzwiami.
Flanna usiadła i pochłonęła wszystko, co przyniosła dziewczyna. Na dworze, mimo chłodu, podobnie jak w samej gospodzie świętowano koronację. Usiadła przy ogniu, a gdy się rozgrzała, uświadomiła sobie, jak bardzo jest zmęczona. Nie podejmowała dotąd tak dalekich podróży, poza tym przez cały czas obawiała się, że Charlie dostrzeże ją i odeśle. Niespecjalnie dobrze spało jej się w stajniach, gdzie zatrzymywali się na noc, a jedzenie jakoś jej nie służyło. Niepokoiło ją także, iż Patrick zorientuje się, że nie pojechała do Killiecairn, ruszy jej śladem, dogoni i zabierze do domu, zanim osiągnie cel.