– Do licha! – zaklął książę. – Straciliśmy połowę ranka, by znaleźć zwierzynę, drugą, by ją dogonić, a teraz i tak się nam wymknęła. – Zsiadł z konia. – Równie dobrze możemy zatrzymać się tu na popas. Umieram z głodu, a mamy tylko placki owsiane i ser.
– Upolowaliśmy po drodze kilka królików, milordzie – powiedział główny łowczy, Colin More – - Leslie, brat Donala. – Oskórujemy je i ugotujemy.
Gdy zjedli treściwy posiłek, książę rozejrzał się dookoła.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał, nie kierując pytania do nikogo w szczególności.
– To Loch Brae, jezioro Brae, milordzie – odparł Colin. – Spójrz tam, panie. Widać wyspę, a na niej stary zamek. Jest opuszczony. Ostatnia dziedziczka Gordonów z Brae poślubiła przed wielu laty Brodiego i pojechała za mężem do Killiecairn.
– Te ziemie graniczą z włościami Glenkirk – zauważył z namysłem Patrick. – Jeśli nikt już tu nie mieszka, a zamek jest zniszczony, może powinienem odkupić go od Brodiech. Nie podoba mi się, że tuż obok Glenkirk znajdują się niezagospodarowane włości.
– Nie poznałeś dotąd Brodiego z Killiecairn, milordzie? – zapytał Colin. – To paskudny staruch, do tego bardzo chytry. Ma jednak sześciu synów i nie pogardzi groszem, tak mi przynajmniej mówiono.
– Dlaczego nie oddal Brae któremuś z nich? – zapytał książę, zaciekawiony.
– To nie ich matka była dziedziczką Gordonów, milordzie, lecz druga żona Brodiego, o wiele od niego młodsza. Zmarła mniej więcej dziesięć lat temu. Stary musi być dobrze po osiemdziesiątce. Jego synowie są starsi od ciebie, panie, lecz druga żona dala mu córkę. Brae stanowi zapewne jej posag.
– Dziewczynie bardziej przyda się sakiewka pełna złota niż bezużyteczna ruina i otaczające ją grunty – zauważył książę. – Chodźcie, rzucimy sobie okiem na stary zamek Brae.
Pojechali wzdłuż jeziora do miejsca, gdzie przegniły drewniany most łączył brzeg z niewielką wyspą. Zostawiwszy konie, gdyż belki mostu mogłyby nie wytrzymać ich ciężaru, przeszli ostrożnie na skalistą, porośniętą z rzadka drzewami wysepkę. Mgła w końcu się uniosła i wkrótce zwiał ją lekki wiatr. Zza ołowianych jesiennych chmur wyjrzało blade słońce.
Wyspa nie wyglądała zbyt zachęcająco. Nie było tu piaszczystej plaży, jedynie skalisty brzeg. Obszar pomiędzy mostem a zamkiem był kiedyś otwartym polem, co miało służyć obronie. Teraz porastały go drzewa. Sam zamek, zbudowany z ciemnoszarego piaskowca, posiadał kilka wież, zarówno kwadratowych, jak okrągłych. Stromy dach nad częścią mieszkalną kryty był łupkową dachówką. Powyżej wznosiło się kilka kominów. Z bliska zamek nie wydawał się na tyle zrujnowany, by nie dało się go wyremontować. Jednak to przynależna doń ziemia czyni Brae interesującym, nie ten zameczek, pomyślał Patrick.
– Co, u licha! – wykrzyknął, odskakując, gdy tuż przed jego stopami wbiła się w ziemię strzała.
– Wszedłeś na cudzą ziemię, panie – dobiegło go od strony zamku. Z otwartych drzwi wyłoniła się młoda kobieta, dzierżąca łuk z nałożoną na cięciwę strzałą.
– Podejrzewam, że nie tylko ja – odparował zimno książę, ani trochę nie przestraszony, obejmując dziewczynę spojrzeniem zielonozłotych oczu. Była najwyższą niewiastą, jaką widział, niestosownie odzianą w wysokie buty oraz bryczesy. Poza tym miała na sobie jedynie białą koszulę, skórzany kaftan, czerwono – czarno – żółty pled, przerzucony niedbale przez ramię i małą czapeczkę z niebieskiego aksamitu, ozdobioną sterczącym dziarsko orlim piórem. Jednak to włosy sprawiały, że książę i jego ludzie nie mogli oderwać od dziewczyny wzroku. Były rude. Tak rude, że podobne zdarzyło się Patrickowi widzieć tylko raz w życiu. Czerwonozłote pukle opadały zmierzwioną masą na ramiona i plecy nieznajomej niczym jaskrawa peleryna.
– Kim jesteś? – spytał po chwili Patrick.
– Ty pierwszy, panie – oparła śmiało.
– Patrick Leslie, książę Glenkirk – odparł, kłaniając się lekko. Ciekawe, czy te niewiarygodne włosy są tak miękkie, jak na to wyglądają, pomyślał.
– Flanna Brodie, dziedziczka Brae – odparła. Nie dygnęła, lecz wpatrywała się śmiało w księcia.
– Co robisz na mojej ziemi, milordzie? Nie masz prawa tu przebywać.
– A ty masz?
Co za impertynencka dziewucha, pomyślał.
– To moje włości, milordzie. Przecież ci powiedziałam – odparła Flanna Brodie nieprzejednanie.
– Chcę je kupić – powiedział.
– Nie są na sprzedaż – odparła spokojnie.
– Twoje włości graniczą z moimi, pani. Stanowią, o ile się nie mylę, twój posag. O ile nie poślubisz mężczyzny, który nie będzie posiadał ziemi, na co z pewnością twój ojciec i bracia nie pozwolą, Brae będzie dla niego równie bezużyteczne, jak jest teraz dla twego ojca. Złoto uczyni jednak z ciebie bardziej pożądaną kandydatkę na żonę. Wyznacz cenę, a nie będę zbytnio się targował – stwierdził Patrick wyniośle.
– Już ci mówiłam, panie: Brae nie jest na sprzedaż – odparła Flanna Brodie, stojąc na szeroko rozstawionych nogach i wpatrując się w niego gniewnie. – Nie zamierzam w ogóle wychodzić za mąż. Chcę tu zamieszkać. A skoro tak, zabieraj swoich ludzi i odjeżdżajcie. Nie jesteście tu mile widziani! Patrick postąpił krok w kierunku dziewczyny, ta jednak cofnęła się i wypuściła kolejną strzałę, która wbiła się w ziemię u stóp księcia. Natychmiast sięgnęła po następną, lecz zanim zdążyła to zrobić, skoczył do przodu, wyrwał jej łuk i odrzucił na bok. Potem, wepchnąwszy sobie dziewczynę brutalnie pod ramię, wymierzył jej kilka mocnych klapsów.
– Masz złe maniery, pannico! – burknął. – Jestem zdziwiony, że twój ojciec lepiej się nie postarał.
Ludzie księcia ryknęli śmiechem na widok Flanny wijącej się w uścisku księcia i próbującej się uwolnić.
– Ty arogancki bękarcie! – wrzasnęła, wyrywając się, po czym wymierzyła mu cios, po którym aż się zatoczył. – Jak śmiesz dotykać mnie swymi brudnymi łapami!
Uderzyła go ponownie, tym razem tak mocno, że Patrick upadł, po czym sięgnęła po sztylet i przyjęła obronną pozycję.
Śmiech ucichł. Ludzie księcia gapili się, zaskoczeni. Nie wiedzieli, co robić, więc nie zrobili nic. Z pewnością ich pan potrafi sam się obronić, uznali.
– A to za co, ty mała diablico! – wrzasnął książę, po czym chwycił Flannę za nadgarstki, a drugą ręką wyszarpnął jej sztylet.
Flanna zaczęła się wyrywać, walcząc ile sił.
– Pierwszy mnie uderzyłeś! – wrzasnęła.
– Strzeliłaś do mnie, i to nie raz, a dwa razy!
– odparował.
– Wszedłeś na moją ziemię i nie chciałeś odejść!
– krzyknęła.
– Dość tego! – powiedział książę stanowczo. Chwycił dziewczynę i przerzucił ją sobie przez ramię. – Zabieram cię do domu, do twego ojca, i nie waż się więcej sprawiać mi kłopotów. Jeśli Brae może zostać sprzedane, decyzja będzie należała do niego, nie do ciebie. Założyłbym się o sztukę złota, że uda mi się je kupić.
– Natychmiast mnie postaw, bękarcie! – wrzeszczała, kopiąc i wyrywając się, jednak w pozycji, w jakiej się znajdowała, niewiele mogła zrobić, by się uwolnić. W końcu zamilkła i pozostała spokojna, kiedy przenosił ją przez nadgniły most. Gdyby szamocząc się doprowadziła do tego, że wpadliby do jeziora, ten człowiek gotów był utopić ich oboje. Ludzie księcia podążali za nim, podśmiewając się i nie próbując tego ukryć.
– Zwiąż jej ręce i nogi w kostkach, Colly – rozkazał książę, kiedy znaleźli się przy koniach. – Pojedzie ze mną na siodle. Jak daleko stąd do Killiecairn?
– Około dziesięciu mil, panie. Będziemy musieli przejechać przez Hay Glen. Po drugiej stronie doliny są już ziemie Brodiech. Z pewnością nie zamierzasz wieźć dziewczyny przez cała drogę głową w dół, panie? Niech siedzi przed tobą, milordzie. Zwiążę jej nogi pod brzuchem konia, by nie sprawiała kłopotów. Nie sądzę, by staremu Brodie spodobało się, że źle traktujesz jego córkę.