– Wkrótce – odparł, spoglądając na nią z miłością i podziwem w zielonozłotych oczach.
– Rankiem powinniśmy zatem wrócić do Glenkirk. W moim stanie będę zmuszona podróżować wolno, droga zajmie nam więc cały dzień. Jeśli wolałbyś opuścić mnie już teraz, Patricku, i wyruszyć rankiem, masz moją zgodę. Twój brat odwiezie mnie bezpiecznie do domu.
– Nie – zapewnił ją szybko Patrick. – Zostanę z tobą na noc i jutro zabiorę cię do domu. Mogę wyruszyć pojutrze.
– Jeśli dzieci zaspokoiły już ciekawość – wtrącił Henry – wrócę z nimi do Glenkirk jeszcze dzisiaj. Twój człowiek, Ian, może nas eskortować. Rankiem przyślę po Flannę wóz i eskortę, bracie. Byliście z dala od siebie przez trzy miesiące i znów czeka was rozłąka. Gdyby chodziło o mnie, z pewnością chciałbym spędzić trochę czasu sam na sam z żoną.
– Jesteś bardzo taktowny, panie – pochwaliła szwagra Flanna z uśmiechem.
Zawołano dzieci, Iana oraz Aggie, która miała wyruszyć razem z nimi. Dowiedziawszy się o tym, pobiegła szybko po rzeczy.
– Musimy coś jeść – powiedział cicho książę do żony.
– Kolacja jest w kuchni – odparła. – Dziś sama ci usłużę. Ja dorastałam, nie będąc obsługiwaną, choć muszę przyznać, że nawet mi się to podoba – zakończyła z uśmiechem.
Dzieciaki zaczęły protestować, lecz Flanna szybko je uciszyła.
– Będę w domu już jutro – powiedziała. – Wasz wuj i ja nie widzieliśmy się od miesięcy. Chcę spędzić z nim trochę czasu sam na sam. Poza tym nie ma tu łóżek, bym mogła was położyć, a Willy jest jeszcze za mały, aby spać byle gdzie.
Odjechali, spoglądając z żalem na Patricka i Flannę.
– Pamiętam, jak zjawiłem się tu po raz pierwszy – powiedział Patrick, kiedy odjeżdżający zniknęli im z widoku. – Strzeliłaś do mnie z łuku. Chyba już wtedy się w tobie zakochałem, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Opasywał ją delikatnie ramieniem.
– To dlatego związałeś mnie i zawiozłeś silą do ojca? – spytała, drocząc się z nim. – Chodź, pomożesz mi zamknąć bramę.
– To dla ciebie zbyt męczące – zaprotestował.
– Zamykam tę bramę codziennie – odparła Flanna, zirytowana. – Nie trzeba do tego siły, wystarczy lekko pchnąć, Ian zasuwa rygle. Możesz zrobić to za niego.
– Zamykałaś bramę, nawet gdy pracowali tu ludzie z klanu? – zapytał.
– Tak. Nie bałam się ich, ale wolałam nie natknąć się w spiżarni na borsuka – wyjaśniła. – Kiedy przyjechaliśmy, nie mogliśmy przez tydzień korzystać z kuchni, gdyż samica żbika chowała tam młode. Na szczęście po tygodniu gdzieś je przeniosła.
Patrick skinął głową, a potem podniósł wielką dębową belkę i zabarykadował nią bramę.
– Chodź – powiedziała dziarsko Flanna. – Zjemy w kuchni. Nie zamierzam biegać w górę i w dół po schodach. W moim stanie to dość męczące.
Poprowadziła go dookoła dziedzińca, przez ogród, a potem wąskimi schodami do ciepłej kuchni.
Pomieszczenie było przytulne, czyste i dobrze zamiecione. W palenisku buzował wesoło ogień, a nad nim zawieszono kociołek, w którym coś smakowicie bulgotało. Pachniało świeżo upieczonym chlebem. Pośrodku stał wyszorowany niemal do białości dębowy stół. Książę usiadł, a Flanna otwarła kredens, wyjęła dwa cynowe talerze oraz dwa kubki i postawiła je na stole. Z koszyka na półce wyjęła dwie rzeźbione drewniane łyżki i położyła je obok talerzy. Patrick obserwował ją, zafascynowany. Nie przypominał sobie, by choć raz widział matkę w kuchni.
Flanna podeszła do paleniska, otworzyła małe żelazne drzwiczki z boku i zajrzała do środka. Wyraźnie usatysfakcjonowana, wsunęła do piekarnika drewnianą łopatę i wyjęła z niego chleb, który położyła razem z łopatą na stole. Zniknęła na chwilę w spiżarni, po czym wyłoniła się stamtąd, niosąc masło i pól krążka twardego żółtego sera. Położyła nabiał na stole, wzięła talerze i podeszła do paleniska. Posługując się widelcem o dwóch zębach, uniosła pokrywkę bulgoczącego garnka, zanurzyła w nim chochlę, którą wyjęła z kieszeni, i napełniła talerze. Następnie usiadła i odkroiwszy dwie solidne pajdy chleba, podała jedną mężowi.
– Jedz – poleciła.
Patrick zanurzył łyżkę w talerzu. Zapach gulaszu z królika podrażnił mu nozdrza. Uświadomił sobie, jak bardzo jest głodny, i zaczął jeść. Potrawa miała apetyczną ciemnobrązową barwę, nie brakowało w niej też marchewki ani cebuli. Mięso było mięciutkie i delikatne.
– Do licha! – mruknęła Flanna z irytacją.
– O co chodzi? – zapytał.
– Wino zostało w wielkiej sali – odparła.
– Jest tu na pewno jakiś trunek – zauważył.
– Owszem, dzban piwa – przyznała.
– Gdzie?
– W spiżarni.
Zabrał kubki i wszedł do spiżarni, by napełnić je pienistym piwem.
– Lubię piwo do gulaszu – powiedział. – Dziczyzna lepiej wówczas smakuje.
Uśmiechnął się do żony.
– Bardzo przyjemna kolacyjka, Flanno Leslie. Musimy dopilnować, by Henry zabrał do Anglii trochę naszej whiskey.
Odkroił dwa grube plastry sera i podał jeden żonie.
– Tak. To bardzo uprzejmie z jego strony, że zostawił nas dzisiaj samych, choć nie możemy się kochać z racji mojego brzucha – odparła Flanna. – Jednak przyjemnie będzie spać dziś koło ciebie, Patricku. Dlaczego nie przyjechałeś wcześniej mnie przeprosić?
– A byłaś gotowa mi wybaczyć? – zapytał.
– Tak – odparła z wolna. Jej srebrzyste oczy napotkały, spojrzenie jego oczu i poznał, że mówi prawdę.
– Rzeczywiście, głupiec ze mnie.
– Owszem – odparła ochoczo, wycierając sos kawałkiem chleba, który następnie zjadła.
– Trzeba przyznać, że nie brak ci odwagi – zauważył Patrick ze śmiechem. – W tym stanie za nic nie dałabyś rady przede mną uciec.
– Zajmuję teraz prawie całe łóżko – odparła, także się śmiejąc.
– Nie mogę się doczekać, aby się o tym przekonać – odparł.
Skończyli posiłek. Flanna nalała do kamiennego zlewu ciepłej wody i zmyła naczynia. Patrick wziął ścierkę, wytarł je i schował do kredensu. Potem odłożył nieco żarzących się węgli, by rankiem łatwo można było rozpalić ogień. Flanna zaczęła już wchodzić powoli po schodach. Ruszył za nią, niosąc dzbanek i wiadro z wodą, by mieli w czym się umyć.
Na zewnątrz słońce zaczęło już chować się za horyzont i wkrótce miał zapaść zmierzch. Sypialnia była skromnie urządzona. Stało tu jedynie łóżko, obok niego stolik, a w nogach niewielka skrzynia. Przy kominku, w którym Aggie zdążyła na szczęście rozpalić ogień, ustawiono pojedyncze tapicerowane krzesło. Flanna usiadła ciężko na wielkim łożu, zasłoniętym częściowo draperiami z ciemnoniebieskiego aksamitu.
– Niezbyt wytworne pomieszczenie – powiedziała do męża – lecz mam stąd widok na jezioro. Uwielbiam patrzeć na wodę. Zmienia się tak często i z taką łatwością! Pomożesz mi zdjąć buty?
Patrick ukląkł i nie bez trudności ściągnął żonie z nóg wysokie do kostek buty.
– Na Boga, dziewczyno! – zawołał na widok jej spuchniętych kostek.
– Tak się zwykle dzieje, kiedy przez cały dzień jestem na nogach – odparła rzeczowo, a potem wstała. – Rozwiąż tasiemki – powiedziała.
Zrobił, o co prosiła i pomógł jej się wydostać z bezkształtnej sukni. Flanna przeszła na bosaka przez pokój, nalała wody do miski i obmyła się jak mogła najlepiej. Potem, ubrana tylko w koszulę, wdrapała się na łóżko. Patrick zdjął ubrania, pozostawiając jedynie koszulę – na tyle długą, że zakrywała mu pośladki – a potem umył się i położył obok żony.
Jej brzuch wydawał się olbrzymi. Uniósł się na łokciu i przez chwilę bacznie przyglądał się Flannie, próbując sobie przypomnieć, czy jego matka też była w ciąży taka gruba. O ile pamiętał, brzuch miała chyba mniejszy.