Выбрать главу

– Połóż na nim dłoń – powiedziała, spostrzegłszy, na co patrzy. – Dziecko się rusza i będziesz mógł to wyczuć.

Dotknął jej delikatnie i natychmiast odsunął dłoń, zaskoczony. Spojrzał w dół i mógłby przysiąc, iż widzi zarys malutkiej stopy, albo przynajmniej paluszków.

– To chłopczyk – powiedział z uśmiechem.

– Dziewczynka nie mogłaby mieć tak dużej stopy. Flanna tylko się uśmiechnęła.

– Dziecko jest zdrowe i ruchliwe, a to wszystko, na czym mi zależy – odparła.

Nie potrafił oprzeć się bujnemu pięknu, jakie miał przed sobą. Gładził sterczący brzuch Flanny, naznaczony błękitnymi żyłami, widocznymi nawet przez koszulę.

– Boję się zostawić cię samą, póki nie urodzi się dziecko – powiedział szczerze.

– Nie wolno ci czekać tak długo – odparła.

– Król może wyruszyć w każdej chwili. Musisz sprowadzić Charliego z powrotem do Glenkirk, skoro życzy sobie tego wasza matka. Kochała widać bardzo ojca Charliego, skoro aż tak boi się stracić jego syna. Urodzę bez względu na to, czy będziesz w Glenkirk, czy gdzie indziej. Twój brat zaoferował się, że zostanie. Poza tym mam przecież w pobliżu rodzinę. Musisz jechać.

– Sądziłem, że będziesz zła – powiedział.

– Nie mówię, że mi się to podoba – odparła – nie możesz jednak sprzeciwić się matce, Patricku, nie w tej sprawie. A gdyby Charlie zginął? Jeśli spróbujesz sprowadzić go do domu, będziesz miał przynajmniej czyste sumienie. Nie życzę sobie spędzić resztę życia z człowiekiem, nękanym wyrzutami sumienia.

– Zadziwiająca z ciebie kobieta, Flanno Leslie – powiedział. – Gdy wrócę, nigdy się więcej nie rozstaniemy. Zgadzasz się, kochanie?

– Tak, mój mężu, moja miłości. Zgadzam się z ochotą. A teraz już śpij. Ukołysałeś dziecko i jest spokojne. My też powinniśmy zaznać trochę odpoczynku.

Ujął jej dłoń i wkrótce oboje zasnęli.

ROZDZIAŁ 15

Dwudziestego dziewiątego lipca książę opuścił Glenkirk, zostawiając ciężarną żonę pod opieką starszego brata. Nie wiedział, że armia króla zdążyła już wyruszyć. Wkroczyli do Anglii trzydziestego pierwszego tegoż miesiąca. Patrick nie miał wyboru, jak tylko za nimi podążyć. Obiecał przecież Henry'emu, że odnajdzie Charliego i spróbuje przekonać go do powrotu. Gdyby udało mu się spotkać z bratem, nim armia dotrze zbyt daleko w głąb Anglii, albo odbędzie się znacząca bitwa, miałby szansę przynajmniej z nim porozmawiać.

Podróżował odziany skromnie w wełniane bryczesy, buty niewarte, by je ukraść, koszulę i skórzany kaftan. Wolał nie zwracać na siebie uwagi, choć jego wierzchowiec – olbrzymi jabłkowity ogier z czarną jak węgiel grzywą i ogonem – na pewno rzucał się w oczy. Jedynie umieszczona na berecie plakietka klanu pozwalała rozpoznać w nim Szkota. Ciemnozielony pled Lesliech tkwił zwinięty za siodłem.

Zniszczone skórzane juki pełne były placków z owsianej mąki. Patrick wolał bowiem unikać gospód. Nie było dotąd górala, który nie potrafiłby przeżyć na owsianych plackach i tym, co uda mu się zdobyć po drodze. Poza plackami miał jeszcze niewielką flaszkę z winem i większą, pełną wody. Zabrał również krzesiwo, mógł więc rozpalić samodzielnie ogień. Za broń służyły mu szpada i dwa pistolety. Jednym słowem, był samowystarczalny.

W przeciwieństwie do bardziej obytych braci, Patrick całe niemal życie spędził w Szkocji. Jako dziecko podróżował raz do Francji, gdzie poznał swą osławioną babkę, lady Bothwell. Matka zabrała go też dwukrotnie do Anglii, ale poza tym znał jedynie Aberdeen, gdzie studiował, i Perth, dokąd wyprawił się, szukając żony. Teraz podążał uparcie na południe, starając się dogonić królewską armię i swego brata, niezupełnie królewskiego Stuarta.

Przez kilka dni kluczył, wymykając się zwiadowcom armii Cromwella. Od obozu króla dzielił ją zaledwie tydzień drogi. Nie spodobało się to Patrickowi, toteż klął z cicha pod nosem, rozmyślając o tym, że proste na pozór zadanie zmieniło się w niebezpieczną wyprawę. Przed sobą miał nieliczne oddziały króla, za sobą – potężną armię Cromwella. Tkwił pomiędzy nimi niczym ser w kanapce, starając się wypełnić nierokującą nadziei misję. Mimo to nie zawracał, posuwając się coraz dalej w głąb Anglii. Dał przecież słowo. Nagle coś przyszło mu do głowy. Dał słowo – zupełnie jak ojciec.

Ciekawe, co powiedziałaby na to matka, pomyślał, choć z drugiej strony, to ona nalegała, by ruszył śladem Charliego. Ale czy naprawdę tak było? Może Henry tylko to sobie wymyślił, posługując się matką, by skłonić brata do sprowadzenia Charliego do domu, nim związek pomiędzy nim a markizem Westleigh wyjdzie na jaw, przysparzając nieuchronnych kłopotów. Odrzucił jednak tę myśl.

Henry był człowiekiem ostrożnym, nie naraziłby jednak nikogo z rodzeństwa, by chronić siebie. To po prostu nie leżało w jego naturze.

Armia króla poruszała się niewiarygodnie szybko, docierając do granicy w zaledwie sześć dni. Znalazłszy się w Anglii, Karol wezwał rodaków, by przyłączyli się do niego, obiecując zreformować Kościół anglikański zgodnie z postanowieniami Kowenantu, umożliwić wybór nowego, niezależnego parlamentu i wynagrodzić wszystkich poza tymi, którzy przyczynili się do zgładzenia jego ojca. Poczyniwszy te obietnice, ogłosił się królem Anglii i Szkocji przy akompaniamencie trąb i strzałów na wiwat.

Chociaż Carlisle odmówiło otwarcia przed nim bram, inne miasta i wioski powitały króla z radością. Podczas następnych dziesięciu dni dotarł daleko w głąb Anglii, aż do rzeki Mersey. Za nim podążał książę Glenkirk, zawsze o jeden dzień spóźniony. Gdy przebył most w Warrington, dowiedział się, że niewielki oddział armii Cromwella stawił siłom rojalistów symboliczny opór, a potem się wycofał. Król ogłosił szumne zwycięstwo i po raz kolejny wezwał naród, aby gromadził się pod jego sztandarem.

Teraz Karol był już gotowy ruszyć na Londyn, miał tam jednak niewielu zwolenników. Najważniejszym był książę Hamilton. Doradcy jednak protestowali: przybyliśmy ze Szkocji w wielkim pośpiechu i ludzie są zmęczeni, argumentowali. Lepiej odpocząć w bezpiecznym miejscu. Takim miejscem jawiło się Worcester, miasto katedralne w zachodniej Anglii. Mieszkańcy byli tu w większości rojalistami, podobnie okoliczna ludność. Zachodnia część miasta była chroniona przez rzeki Severn i Teme. Na wschodzie, południu oraz północy znajdowały się pozostałości fortyfikacji z czasów poprzedniej wojny domowej. Można je było naprawić i wykorzystać ponownie. Król i jego armia pomaszerowali więc na południe, a potem weszli do Worcester, witani owacyjnie przez szeryfa oraz burmistrza, który przekazał Karolowi insygnia swej władzy i ogłosił go królem Anglii.

Choć burmistrz i szeryf nie byli z przekonania rojalistami, powitali Jego Wysokość serdecznie, aby uchronić miasto przed rabunkiem, co by niechybnie nastąpiło, gdyby armia królewska napotkała na opór. Przez następny tydzień żołnierze przeczesywali okolicę, rekwirując żywność, odzież, konie i broń. Cromwell czy król, co za różnica, sarkali ludzie pod nosem, choć trzeba przyznać, że kilku żołnierzy zostało za plądrowanie powieszonych.

Patrick przybył do Worcester dwudziestego siódmego sierpnia. Pytając o drogę, odszukał ulubioną gospodę Charliego “Pod Łabędziem”, położoną tuż nad rzeką.

– Zatrzymał się u was książę Lundy? – zapytał.

– Ty zaś jesteś, panie…? – zapytał gospodarz, jeżąc się lekko na dźwięk szkockiego akcentu.

– Bratem lorda Stuarta – odparł Patrick, zaniepokojony. – Jeśli mój brat tu jest, chciałbym o tym wiedzieć. Mam za sobą długą podróż z północy i muszę jak najszybciej go odnaleźć. To sprawa rodzinna.