Rozwiązał nadgarstki Flanny, polecając Colinowi, by uczynił to samo z jej kostkami.
– Możesz zsiąść – mruknął.
– Och nie, milordzie – odparła niemal wesoło, najwidoczniej doskonale się bawiąc. – Mam stąd o wiele lepszy widok, poza tym nie dosiadałam jeszcze tak wspaniałego rumaka.
– Zatem zsiądziemy oboje – wykrztusił przez zaciśnięte zęby Patrick, po czym zeskoczył z konia i zsadził dziewczynę.
– Co tu się, u licha, dzieje? – zapytał mężczyzna, równie wysoki jak książę, przepychając się do przodu. – Flanna? Gdzie się podziewałaś? Stary szaleje. Przez cały dzień dopytywał się, gdzie jesteś.
Spojrzał wprost w zielone oczy księcia.
– A ty kim jesteś, panie?
– Patrick Leslie, książę Glenkirk – padła odpowiedź. – Mam sprawę do twego ojca, panie.
Wyciągnął dłoń, która została uściśnięta.
– Aulay Brodie, milordzie. Zechciej, proszę, pójść ze mną. Będziecie mile widziani w wielkiej sali. Przestań się drzeć, Uno! To nie napaść, ale wizyta. Bóg mi świadkiem, nie mamy ich tu zbyt wiele. Nie wypada odprawić gości, nie pozwoliwszy im zaznać naszej gościnności.
Książę ruszył za Aulayem do zamku. Flanna szła przed nimi, a reszta ludzi księcia z tyłu. Nieduża sala wkrótce zapełniła się członkami rodziny i służącymi. W odległym kącie pomieszczenia znajdował się tylko jeden osmalony kominek, przy nim zaś, na pociemniałym ze starości, dębowym krześle z wysokim oparciem siedział białowłosy starzec. Musiał być kiedyś niezwykle wysoki, pod wpływem wieku skurczył się jednak i zmalał, a najbardziej rzucającą się w oczy cechą jego fizjonomii pozostał wydatny, haczykowaty nos. Spojrzenie miał jednak nadal bystre, kiedy uważnie przyglądał się nadchodzącemu w towarzystwie syna gościowi.
– Oto Patrick Leslie, książę Glenkirk, tato – powiedział Aulay Brodie.
Patrick skłonił się grzecznie. – Witaj, panie. Lachlann Brodie gestem nakazał młodszemu mężczyźnie, by zajął miejsce naprzeciw.
– Przynieście whiskey – rozkazał krótko i został natychmiast wysłuchany. – Gdzie byłaś? – zapytał, przenosząc spojrzenie na córkę.
– W Brae – odparła. – Zamierzałam zabrać Aggie oraz Angusa i tam zamieszkać.
– Hm! – chrząknął jej ojciec, a potem spojrzał znowu na księcia. – Podobno przywiozłeś moją córkę, związaną, na swoim siodle. Dlaczego?
– Zaatakowała mnie – odparł książę spokojnie. – Strzeliła do mnie z łuku, i to nie raz, ale dwa razy, o wymachiwaniu sztyletem nie wspominając. Uznałem to za przejaw wrogości.
– Mogłaby cię zabić, gdyby przyszła jej na to ochota – odparł stary, chichocząc. – Gdy miała szesnaście lat, zabiła jedną strzałą dorosłego jelenia. Strzeliła mu wprost w serce, sam widziałem. Dałaby radę wrócić do Killiecairn bez pomocy, panie.
– Chcę kupić Brae – powiedział Patrick Leslie otwarcie.
– Dlaczego?
W oczach starca zabłysły iskierki zainteresowania.
– Graniczy z moimi włościami. Chcę, by od sąsiadów oddzielało mnie tyle ziemi, ile tylko będę mógł zdobyć – odparł książę. – Nastały niebezpieczne czasy: król walczy o tron, a dookoła pełno religijnych fanatyków.
– Racja – przytaknął Lachlann Brodie.
– Nie możesz sprzedać Brae, tatku – wtrąciła czym prędzej Flanna. – Jest moje. To mój posag. Wszystko, co mam.
– Dam uczciwą cenę – mówił dalej książę, jakby Flanna w ogóle się nie odezwała. – Złoto będzie stanowić dla dziewczyny bardziej wartościowy posag niż Brae i porośnięte lasem ugory. Otoczone przez ziemie Glenkirk, nie przedstawiają wartości dla nikogo poza mną.
– Ile? – zapytał Lachlann.
– Dwieście pięćdziesiąt koron w złocie – odparł książę.
Starzec potrząsnął głową.
– To za mało.
– Więc niech będzie pięćset – zaproponował książę.
W sali dało się słyszeć zbiorowe westchnienie, cena była bowiem więcej niż godziwa.
– To nie kwestia ceny – powiedział po chwili starzec. – Nie ma na świecie dość złota, byś mógł kupić Brae.
– Czego zatem chcesz, panie? – zapytał książę.
– Jeśli tylko będę w stanie ci to dać, zrobię to, gdyż postanowiłem zdobyć Brae.
– Jeśli chcesz Brae, milordzie, musisz wziąć też jego dziedziczkę – powiedział Lachlann Brodie.
– Ożeń się z Flanną, a Brae będzie twoje.
– Do licha! – wykrzyknął Aulay Brodie, zaskoczony jak wszyscy pozostali. Złoto było dla ojca bogiem, mimo to próbował zatroszczyć się o swe najmłodsze dziecko.
– Nie chcę wychodzić za mąż, a już na pewno nie za niego! – zawołała rozsierdzona Flanna.
– Cicho bądź, dziewczyno – polecił jej ojciec stanowczo. – Twardy ze mnie człowiek i nieskory do otwierania sakiewki, ale kochałem twoją matkę. Była osłodą mojej starości. Obiecałem, że wydam cię za mąż, a prawda wygląda tak, że podobna okazja więcej nam się nie trafi. Cóż zatem, milordzie? – dodał, zwracając się do Patricka. – Jak bardzo chcesz zdobyć Brae? To całkiem ładna dziewucha, choć trochę przyduża. Ma to po mnie, bo z pewnością nie po matce. Jest wystarczająco młoda, być dać ci potomstwo, choć w wieku prawie dwudziestu dwóch lat najlepszy czas ma już prawie za sobą. Ma też gwałtowne usposobienie, nie będę cię co do tego okłamywał, lecz nie mógłbyś mieć przy sobie lepszej niewiasty w walce. Jest dziewicą, gwarantuję, gdyż nikt nie zdołałby się do niej zbliżyć, twój dziedzic będzie zatem naprawdę krwią z twojej krwi. Jeśli chcesz Brae, musisz wziąć za żonę moją córkę. Bo nie masz jeszcze żony, prawda?
Patrick miał ochotę skłamać, nie miałoby to jednak sensu, gdyż kłamstwo szybko wyszłoby na jaw.
– Nie, nie mam – przyznał.
– Nie wyjdę za niego! – wrzasnęła Flanna, została jednak zignorowana. Wyglądało na to, że jej wola w ogóle się nie liczy. To była sprawa, którą mieli załatwić między sobą jej ojciec i potencjalny małżonek.
– Cicho bądź, głuptasie – syknęła po cichu Una Brodie. – Ojciec zrobi z ciebie księżnę, jeśli tylko się zamkniesz.
– Nie chcę za niego wyjść! – zawołała, próbując po raz kolejny przedstawić swoje życzenia.
Patrick Leslie spojrzał na dziewczynę. Potrzebował żony. Prawdę mówiąc, nie zależało mu na tym, by ją kochać. Potrzebował kobiety, która dałaby mu dzieci, a Flanna wydawała się dostatecznie silna. Miłość tylko komplikuje sprawę, uznał. Dziewczyna jest dość ładna, no i ma posag, na którym mu zależy. Nie potrzebował złota, gdyż był człowiekiem bogatym. Rodzina życzyła sobie, by się ożenił. Kogo mógłby wybrać? To prawda, Brodie nie dorównywali Lesliem z Glenkirk. Byli prostymi, twardymi góralami, ale nie miało to znaczenia. Prawdopodobnie i tak nie będzie widywał krewnych żony, chyba że potrzebowałby ich pomocy podczas walki. Przyjrzał się wypełniającym salę, spoglądającym nieustępliwie mężczyznom i uznał, iż dobrze byłoby mieć ich przy sobie w bitwie. Podjął decyzję.
– Wezmę ją – powiedział.
– Nie! – Flanna tupnęła nogą i rozejrzała się po sali w poszukiwaniu najdrobniejszego choćby wsparcia. Niczego takiego nie znalazła.
– To pochopna decyzja, panie – wyszeptał mu do ucha Colin More – Leslie. – Z pewnością znajdzie się inny sposób. Czy twój ojciec, niech Bóg ma w opiece jego duszę, zaaprobowałby taki związek? A twoja matka, księżniczka?
– Potrzebuję żony – powiedział książę stanowczo – i chcę mieć Brae. Mnie wydaje się to doskonałym rozwiązaniem, Colly.
– Idź do wioski i sprowadź pastora – polecił Lachlann Brodie, zwracając się do najstarszego syna.