W tym momencie bardzo mi przypominała moją babcię, a na jej wspomnienie chciało mi się płakać. Musiałam mocno zaciskać powieki, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Neferet szybko skinęła głową na pożegnanie pozostałym dziewczętom i wyszła z internatu.
Drzwi zamknęły się za nią z głuchym trzaskiem. Do diabła… Chciałabym wrócić do domu!
– Chodź, Zoey. Idziemy do twojego pokoju. Tędy – po wiedziała Afrodyta. Gestem wskazała drogę wiodącą przez szerokie schody, które skręcały na lewo. Starałam się nie zwracać uwagi na szepty, jakie dały się słyszeć za naszymi plecami.
Żadna z nas nie odezwała się ani słowem, czułam się tak nieswojo, aż chciało mi się krzyczeć. Czy ona widziała mnie tam, w tamtym korytarzu? Ja na pewno nawet się nie zająknę na ten temat. Co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości.
Odchrząknęłam, zanim wypowiedziałam pierwsze słowa. – Internat wydaje mi się całkiem przyjemny. To znaczy, jest tu naprawdę ładnie.
Spojrzała na mnie z ukosa.
– Więcej niż ładnie, bardziej niż przyjemny – poprawiła mnie. – Tu jest rewelacyjnie.
– Aha. Dobrze, że tak mówisz.
Roześmiała się. Jej śmiech zabrzmiał szyderczo. Przeszły mi ciarki po plecach od tego śmiechu, tak samo jak tam w korytarzu, kiedy po raz pierwszy go usłyszałam.
Głównie z mojego powodu jest tu rewelacyjnie. Spojrzałam na nią, chcąc się upewnić, że żartuje, ale na potkałam tylko zimne wejrzenie jej niebieskich oczu.
Tak, wcale się nie przesłyszałaś. Tu jest ekstra, boja jestem ekstra.
O Boże. Co ona wygaduje? Nie miałam pojęcia co powiedzieć na to bufonowate oświadczenie. Czy oprócz stresu związanego ze zmianą szkoły, trybu życia i własnej osobowości potrzebne mi jeszcze starcia z kimś tak w sobie zadufanym? Na domiar złego nie miałam pewności, czy ona wie, że śledziłam ich w holu.
No dobrze. Zależało mi tylko na tym, aby się jakoś przystosować. Chciałabym czuć się w tej nowej szkole jak we własnym domu. Postanowiłam więc iść na łatwiznę i trzymać język za zębami.
Żadna z nas nie powiedziała więcej ani słowa. Ze schodów wychodziło się na długi korytarz, po którego obu stronach znajdowały się szeregi drzwi. Wstrzymałam oddech, kiedy Afrodyta stanęła przed drzwiami pomalowanymi na lekko amarantowy kolor. Zanim zastukała, odwróciła ku mnie głowę. Patrzyła na mnie z nienawiścią, jej twarz już nie wydawała się niemal idealnie piękna. – Okay, Zoey. Sęk w tym, że masz ten dziwny Znak na czole, o którym wszyscy szepczą i zastanawiają się, co to, kurwa, oznacza. – Przewróciła oczami i dramatycznym gestem chwytając swoje perły, zaczęła przedrzeźniać koleżanki: – „Oj, ta nowa ma pełny Znak. Co to może oznaczać? Czy ona jest wyjątkowa? Czy ma jakąś nadzwyczajną moc? O rany! Dajcie spokój!" – Odjęła dłoń od szyi i popatrzyła na mnie spod zmrużonych powiek. Jej głos stał się równie nieprzyjemny jak spojrzenie. – Powiem ci, o co chodzi. To ja się tutaj liczę. Jeśli chcesz mieć spokój, lepiej o tym pamiętaj. Bo jak nie, nieźle sobie nagrabisz. Zaczynała mnie wkurzać.
– Słuchaj – - powiedziałam. – - Dopiero tu nastałam. Nie szukam zwady i nie mam najmniejszej kontroli nad tym, co kto mówi na temat mojego Znaku.
Nadal patrzyła na mnie spod zmrużonych powiek. Cholera. Czyżbym miała naprawdę walczyć z tą dziewczyną? Nigdy w życiu z nikim się nie biłam. Poczułam, że mnie ściska w dołku i że powinnam zrobić jakiś unik albo po prostu uciec, byleby nie wdać się z nią w bójkę.
Wtedy ona, w równie zaskakujący sposób, w jaki okazała mi wrogość i nienawiść, rozpłynęła się w uśmiechu, stając się na powrót słodką blondyneczką (co mnie jednak nie zwiodło).
– Świetnie. W takim razie doszłyśmy do porozumienia. Chyba coś z nią było nie tak, ale nie dopuściła mnie do głosu. Uśmiechając się nieszczerze, zapukała do drzwi.
– Proszę – odpowiedział rześki głos z lekkim akcentem zdradzającym pochodzenie z Oklahomy.
Afrodyta otworzyła drzwi.
– Cześć wam wszystkim! O rany, wchodźcie! – zaprosiła nas do środka uśmiechnięta szeroko moja nowa współmieszkanka, również blondynka, ruszając w naszą stronę rączo jak gazela. Ale gdy tylko ujrzała Afrodytę, jej uśmiech zgasł i już nie tak ochoczo ku nam biegła.
– Przyprowadziłam ci nową współmieszkankę – po wiedziała Afrodyta. Niby nie było w jej słowach nic niewłaściwego, lecz pełen nienawiści ton i naśladowanie akcentu z Oklahomy, co było przedrzeźnianiem gospodyni, zwarzyło atmosferę. – Stevie Rae Johnson, poznaj Zoey Redbird. Zoey, to jest Stevie Rae Johnson. No proszę, jakie jesteśmy wszystkie milutkie i jak pasujemy do siebie niczym ziarnka kukurydzy na kolbie.
Spojrzałam na Stevie Rae, wyglądała jak wystraszony króliczek.
– Dziękuję, żeś mnie tu przyprowadziła, Afrodyto -powiedziałam szybko, zbliżając się do niej, tak że musiała dać krok do tyłu, czyli znaleźć się z powrotem na korytarzu. – Zobaczymy się niedługo – dodałam, zatrzaskując jej drzwi przed nosem, zanim zdziwienie na jej twarzy ustąpiło miejsca złości. Wtedy odwróciłam się do Stevie Rae, nadal pobladłej.
– Co z nią jest? – zapytałam.
– Ona… ona jest…
Nie znałam jeszcze Stevie Rae, ale domyśliłam się od razu, że waży słowa nie wiedząc, co może, a czego nie powinna powiedzieć. Postanowiłam jej pomóc. Skoro mamy ze sobą mieszkać…
– To małpa – powiedziałam.
Stevie Rae popatrzyła na mnie okrągłymi ze zdumienia oczami, po czym zaczęła chichotać.
– Nie jest miła, to więcej niż pewne – zgodziła się ze mną.
– Powinna się leczyć – dodałam, czym jeszcze bardziej rozśmieszyłam Stevie Rae.
– Wydaje mi się, Zoey Redbird, że będzie nam ze sobą dobrze – powiedziała, nadal się do mnie uśmiechając. -Witaj w swoim nowym domu. – - Skłoniła się i szerokim gestem zaprosiła mnie do skromnego pokoju, jakby to były pałacowe komnaty.
Rozejrzałam się i przetarłam oczy ze zdumienia. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, był wielki plakat przedstawiający Kenny'ego Chesneya zawieszony nad jednym z łóżek i kowbojski kapelusz na blacie nocnego stoliczka na którym stała też lampa w kształcie kowbojskiego buta. Stevie Rae naprawdę musiała mieć hopla na punkcie tej swojej Oklahomy!
Zaraz serdecznie mnie uściskała co było dla mnie kolejnym zaskoczeniem. Z krótką czupryną jasnych kręconych włosów i z okrągłą roześmianą buzią przypominała mi laleczkę.
– Zoey! – wykrzyknęła. – - Tak się cieszę, że czujesz się już lepiej. Bardzo się martwiłam, kiedy powiedziano mi, że miałaś wypadek. Wspaniale, że wreszcie tu jesteś.
– Dzięki – - odpowiedziałam, nadal rozglądając się bacznie po pokoju, który odtąd miał być mój, przejęta i znów bliska łez.
– Można mieć pietra, prawda? ~ Stevie zgadła moje myśli, patrząc na mnie ze szczerym współczuciem, a w jej wielkich niebieskich oczach pojawiły się łzy. W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową, obawiając się, że głos odmówi mi posłuszeństwa.
– Wiem, jak to jest. Sama przepłakałam całą pierwszą noc tutaj.
Przełknęłam łzy i zapytałam:
– Od jak dawna tu jesteś?
– Trzy miesiące. I mówię ci, byłam zadowolona, kiedy mi powiedzieli, że dostanę współmieszkankę.
– Wiedziałaś, że mam tu przyjść? Potaknęła energicznie.
– Jasne! Neferet powiedziała mi dwa dni temu, że Tracker cię wypatrzył i zamierza cię Naznaczyć. Myślałam, że przyjedziesz wczoraj, ale potem dowiedziałam się, że miałaś wypadek i zabrano cię do kliniki. Co się właściwie stało?