– To symbolizuje początek naszego nowego życia kiedy dopiero wchodzimy na Ścieżkę Nocy i zaczynamy się uczyć wszystkich sposobów bogini oraz możliwości, jakie się przed nami otwierają.
Popatrzyłam na nią zdziwiona, że potrafi mówić tak poważnie. Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało i wzruszyła ramionami.
– Od tego się zaczyna. Tego uczysz się na kursie socjologii wampirów 101. Lekcje te prowadzi Neferet, bijana głowę wszystkie lekcje, jakie miałam w szkole średniej w Hen-rietcie, kolebce walk kogutów. Wyobrażasz sobie? Walczące koguty! Co to za symbol?! – Potrząsnęła głową i wzniosła oczy do góry, wyrażając w ten sposób bezbrzeżną pogardę, co mnie z kolei rozśmieszyło. – Słyszałam, że Neferet ma być twoją mentorką ty to masz szczęście. Ona bardzo rzadko zajmuje się nowicjuszami, a poza tym mieć za mentorkę starszą kapłankę to jest coś!
Powiedziała, że mam szczęście, ale miała na myśli, że jestem wyjątkowa z powodu Znaku wypełnionego kolorami. A właśnie…
– Stevie Rae, dlaczego nie zapytałaś mnie o mój Znak? Nie myśl, że nie jestem ci wdzięczna, że nie zasypałaś mnie milionem pytań, ale każdy, kogo tutaj spotkałam, gapił się na mój Znak. Afrodyta zapytała mnie o niego, ledwieśmy się poznały. A ty nawet na niego nie patrzysz. Dlaczego?
Teraz zerknęła na mój Znak, po czym wzruszyła ramionami i spojrzała mi w oczy.
– Jesteś moją współmieszkanką. Pomyślałam sobie, że powiesz mi sama, kiedy będziesz gotowa. Tego właśnie na uczyłam się w Henrietcie: jeśli chce się pozostawać z kimś w przyjaźni, nie należy być wścibskim. A my mamy mieszkać razem przez cztery lata… – Przerwała nie chcąc wypowiadać i mnie znanej prawdy, że pozostaniemy współmieszkankami przez następne cztery lata jedynie pod warunkiem, że przeżyjemy Przemianę. Stevie Rae z widocznym trudem przełknęła ślinę i pospiesznie dokończyła myśclass="underline" – - Chcę przez to tylko tyle powiedzieć, że zależy mi, byśmy zostały przyjaciółkami.
Uśmiechnęłam się do niej. Wyglądała młodziutko i niewinnie, nie wyobrażałam sobie, że wampir dziecko może tak wyglądać, sympatycznie i po prostu normalnie. Poczułam przypływ nieśmiałej nadziei. Może uda mi się jakoś tu zaaklimatyzować?
– Ja też chcę się z tobą przyjaźnić – przyznałam.
– Świetnie! – - wykrzyknęła, znów przypominając mi ruchliwego szczeniaczka. ~ Ale pospieszmy się, żebyśmy się nie spóźniły!
Popchnęła mnie w stronę drzwi znajdujących się pomiędzy dwiema szafami, a sama usiadła przy biurku przed lusterkiem do makijażu i zaczęła szczotkować swoją krótką fryzurkę. Ja zaś wślizgnęłam się do maleńkiej łazieneczki, gdzie szybko ściągnęłam z siebie T-shirt z BA Tigers, włożyłam bawełnianą bluzkę, a na nią sweter z jedwabnej dzianiny w kolorze głębokiego amarantu w czarną kratkę. Chciałam jeszcze tylko wrócić do pokoju po plecaczek, gdzie miałam kosmetyki, by poprawić makijaż i doprowadzić włosy do porządku, kiedy zerknęłam do lustra wiszącego nad umywalką. Moja twarz nadal była blada, ale utraciła już niezdrowy wygląd i wystraszony wyraz. Włosy miałam w nieładzie, rozczochrane, a nad lewą skronią rysowały się niewyraźnie cienkie szwy. Moja uwagę jednak przykuł Znak wypełniony szafirowym kolorem. Kiedy mu się przyglądałam zafascynowana jego niezwykłym pięknem, lampa łazienkowa oświetliła srebrzysty labirynt wyhaftowany w okolicach mojego serca. Uznałam, że oba te symboliczne znaki jakoś pasują do siebie, mimo że kształty były różne, kolory niejednakowe…
Pytanie: czyja do nich pasuję? I czy pasuję do tego nowego dziwnego świata?
Zacisnęłam powieki i wyraziłam w duchu nadzieję, że na kolację nie dostanę niczego, co by mi mogło zaszkodzić (och, byleby nie było tam krwi), bo żołądek miałam już bardzo wydelikacony przez nerwowe przejścia.
– Jeszcze tego by brakowało – szepnęłam do siebie – żebym dostała rozstroju żołądka!…
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Stołówka… o, przepraszam -jadalnia, bo tak głosił napis przed wejściem – okazała się całkiem bajerancka, nie taka jak gigantyczne szkolne stołówki z fatalną akustyką, gdzie nawet siedząc obok Kayli, nie mogłam zrozumieć jej paplania taki był hałas. Tutaj pomieszczenie emanowało ciepłą, przyjazną atmosferą. Ściany były zbudowane z tej samej kompozycji cegieł i kamienia co na zewnątrz, a drewniane stoły pasowały do ciężkich, również drewnianych ław, dla wygody wyłożonych poduchami na oparciach i siedziskach. Każdy stół przeznaczony był dla sześciorga stołowników, a w samym centrum jadalni jeden wyróżniał się obfitą zastawą- mnogością serów, owoców, różnych mięs oraz tym, że kryształowe kielichy napełnione były ciemnoczerwonym płynem przypominającym czerwone wino. Co wydało mi się podejrzane -jak to, wino w szkole? Pomieszczenie ograniczał od góry nisko zawieszony sufit, tylną ścianę zaś stanowiły niemal wyłącznie okna, oddzielone w połowie również oszklonymi drzwiami. Ciężkie aksamitne story w kolorze burgunda zostały rozsunięte, odsłaniając widok na piękny skwer, a na nim kamienne ławeczki, kręte ścieżki i kwietniki, tu i ówdzie poprzetykane ozdobnymi krzewami. Na środku skweru widniała marmurowa fontanną z której czubka, przypominającego owoc ananasa spływała woda. Widok był urzekający, szczególnie oglądany w świetle księżyca i z rzadka rozmieszczonych stylowych lamp gazowych.
Przy wielu stołach dzieciaki już się porozsiadały, jadły i gadały, ale kiedy weszłyśmy, ja i Stevie Rae, wszyscy zaczęli się na nas gapić. Wzięłam głęboki oddech, podniosłam wysoko głowę. Proszę bardzo, niech oglądają ten mój Znak, skoro są tak ciekawi. Stevie Rae podprowadziła mnie do typowego stołówkowego bufetu, gdzie personel podawał ze szklanych gablot wybrane potrawy.
– Co to za stół, ten w środku sali? – zapytałam, kiedy przechodziłyśmy obok.
– Symboliczna ofiara dla bogini Nyks. Zawsze jest dla niej specjalne nakrycie. Początkowo może się to wydawać dziwne, ale wkrótce przestaje szokować.
W gruncie rzeczy wcale mi się nie wydawało takie dziwne. To miało pewien sens. W ten sposób bogini była tu bardziej żywa. Wszędzie widziało się jej Znaki. Jej pomnik stał dumnie przed świątynią. Niemal na każdym kroku dawało się zauważyć liczne posążki i obrazki z jej wizerunkiem. Starsza kapłanka miała być moją mentorką, a z boginią Nyks czułam się już związana. Z trudem powstrzymałam się od dotykania swojego Znaku. Dla pewności złapałam tacę i ustawiłam się w kolejce za Stevie Rae.
– Możesz się nie martwić – pocieszyła mnie. – Jedzenie tutaj jest naprawdę dobre. Nie każą ci pić krwi ani jeść surowego mięsa, nic z tych rzeczy.
To mnie uspokoiło. Większość stołowników już siedziała przy stołach, więc kolejka nie była długa. Kiedy podeszłyśmy blisko pojemników z potrawami, ślinka napłynęła mi do ust.
– Spaghetti! – - Pociągnęłam nosem. ~ I to z czosnkiem!
– Widzisz? Opowiadanie, że wampiry nie tolerują czosnku, to po prostu gówno prawda, że się tak wyrażę – zwróciła się do mnie szeptem Stevie Rae, gdy nakładałyśmy sobie porcje na talerze.
– A co w takim razie z pogłoskami o piciu krwi? – za pytałam również szeptem.
– Nie.
– Co nie?
– To nie jest gówno prawda.
Ha. Bosko. To właśnie chciałam usłyszeć: że to nie jest gówno prawda.
Próbując odpędzić od siebie myśli o krwi i podobnych rzeczach, wzięłam tak jak Stevie Rae szklankę herbaty i poszłam za nią do stołu, przy którym siedziało już kilkoro małolatów i przy jedzeniu rozprawiało o czymś z ożywieniem.
Oczywiście rozmowa się urwała z chwilą, gdy się do nich zbliżyłyśmy, co Stevie Rae w ogóle nie zbiło z tropu. Kiedy wślizgnęłam się na swoje miejsce, dokonała prezentacji tym swoim oklahomskim nosowym akcentem.