Выбрать главу

Ciekawe, czy wampiry grają w szachy? Czy wśród nich znajdują się też takie głupki? Albo cheerleaderki w typie lalek Barbie? Czy tworzą kapele muzyczne? Czy wśród nich są zwolennicy ruchu Emo, dziwolągi płci męskiej, które noszą spodnie o damskim kroju i fryzury zakrywające pół twarzy? A może wszyscy przypominają raczej gotów, którzy niechętnie korzystają z mydła i wody? Kim się stanę? Gotką? A może, co gorsza, Emo? Niespecjalnie lubię ubierać się na czarno, w każdym razie niewyłącznie, nie nabrałam też szczególnej awersji do wody i mydła ani nie myślałam o zmianie uczesania czy o nakładaniu na powieki grubej warstwy tuszu.

Takie myśli wirowały mi w głowie, gdy po raz kolejny poczułam przemożną chęć wybuchnięcia histerycznym śmiechem, który przeszedł jednak w następny atak kaszlu, co przyjęłam niemal z ulgą.

– Zoey? Dobrze się czujesz? – zapytała Kayla nienaturalnie wysokim głosem, jakby ktoś ją szczypał. Odsunęła się ode mnie jeszcze dalej.

Westchnęłam, czując, że zaczyna we mnie wzbierać gniew. Przecież to nie moja wina. Kayla była moją najlepszą koleżanką od trzeciej klasy, ale teraz patrzyła na mnie, jakbym zmieniła się w potwora.

– Kayla, to ja. Ta sama, którą byłam dwie minuty temu, dwie godziny temu czy dwa dni temu. – Zniecierpliwionym gestem wskazałam swoje czoło. – A to nie znaczy, że przestałam być sobą!

Oczy Kay znów zaszły łzami, ale na szczęście odezwała się melodyjka z jej komórki i Madonna zaczęła śpiewać „Material Girl". Bezwiednie rzuciła okiem na wyświetlacz, by sprawdzić, kto dzwoni. Po jej minie, kojarzącej mi się ze znieruchomiałym na drodze królikiem oślepionym blaskiem reflektorów, rozpoznałam, że to Jared, jej chłopak.

– Nie krępuj się, jedź z nim – powiedziałam zmęczonym głosem. Ulga, z jaką przyjęła moje słowa, była dla mnie jak policzek.

– Zadzwonisz później? – rzuciła przez ramię, wychodząc pospiesznie bocznymi drzwiami.

Patrzyłam za nią, gdy biegła przez trawnik w stronę parkingu. Z komórką przyciśniętą do ucha podniecona mówiła coś do Jareda. Na pewno już mu opowiadała, jak to ja zmieniam się w potwora.

Problem polegał na tym, że przemiana w potwora była jaśniejszą stroną tego medalu. Pierwsza możliwość to przeistoczenie się w wampira, co dla przeciętnego człowieka jest równoznaczne z potworem. Druga – że mój organizm odrzuci Zmianę, co równoznaczne będzie z moją śmiercią. Nieodwracalną.

Zatem dobrą nowiną było dla mnie to, że nie muszę pisać jutro sprawdzianu z geometrii. Złą natomiast, że muszę przenieść się do Domu Nocy, czyli prywatnej szkoły z internatem, która znajdowała się w śródmieściu Tulsy, nazywanej przez moich kolegów Szkołą Dyplomową Wampirów, gdzie przez kolejne cztery lata będę przechodzić różne dziwaczne zmiany fizyczne, a całe moje życie zostanie wywrócone do góry nogami. I to wyłącznie pod warunkiem, że uda mi się przeżyć cały ten proces przemian.

Świetnie, nie ma co. Tego przecież też nie chciałam dla siebie. Wystarczyłoby mi do szczęścia, gdybym została normalną dziewczyną, co i tak byłoby zadaniem dostatecznie trudnym ze względu na moich zacofanych rodziców, młodszego brata, który przypominał trolla, i idealną starszą siostrunię. Chciałabym zdać geometrię. Chciałabym dostać wysokie oceny, bym mogła iść na weterynarię do Oklahoma State University i wyjechać z Broken Arrow w Oklahomie. Ale najbardziej zależało mi, by znaleźć swoje miejsce, przynajmniej w szkolnym środowisku. W domu zrobiło się beznadziejnie, pozostawali więc mi już tylko przyjaciele i miejsca, gdzie mogłam ich znaleźć.

Teraz i tego mam być pozbawiona. Potarłam czoło i zmierzwiłam włosy, tak aby spadały mi na oczy, przykrywając przynajmniej częściowo Znak. Ze spuszczoną głową, jakbym nie mogła oderwać wzroku od swojej torby, gdzie w nadprzyrodzony sposób pojawił się środek znieczulający, rzuciłam się do wyjścia, które prowadziło na uczniowski parking. A jednak zatrzymałam się tuż za progiem. Przez oszklone drzwi zobaczyłam Heatha, a wokół niego wianuszek dziewczyn, które zalotnie odrzucały włosy, ustawiały się w wystudiowanych pozach, podczas gdy chłopaki z hałasem dodawali gazu, uruchamiając wielkie pickapy i ciężarówki, starając się przez cały czas (przeważnie z miernym powodzeniem) wyglądać bajerancko. Czy ta scena mnie pociągała? Czy mogłabym dokonać t a k i e g o wyboru? Otóż szczerze mówiąc, pamiętam wiele takich chwil, kiedy Heath był naprawdę miły, szczególnie kiedy starał się być trzeźwy. Piskliwe chichoty dziewczyn wwiercały mi się w uszy jeszcze na parkingu. No proszę, Kathy Richter, największa kurewka w całej szkole, udawała, że chce pobić Heatha. Nawet z dużej odległości widać było, że te zapasy to część jej końskich zalotów. A Heath, naiwniaczek, jak zwykle niczego się nie domyślał, tylko stał tam zadowolony i szczerzył do niej zęby. Do diabła, dziś już nic milszego nie może się zdarzyć. Tymczasem mój niebieski volkswagonik garbus rocznik 66 zaparkowany był akurat tam, gdzie oni stali. No nie, nie mogłam do nich dołączyć. Nie mogłam się im pokazać z t y m na czole. Już nie będę należała do tego grona. Nigdy.

Wiem aż nadto dobrze, jak by się zachowali. Pamiętam ostatniego chłopaczka, którego wybrał Tracker.

To się stało na początku zeszłego roku szkolnego. Tracker pojawił się przed lekcjami i wybrał sobie chłopaczka, który szedł na pierwszą lekcję. Samego Trackera wtedy nie widziałam, ale widziałam tego chłopca chwilę później, dosłownie kilka sekund po tym, jak to się stało, kiedy rzucił książki na ziemię i wybiegł z budynku ze Znakiem palącym mu czoło, zalany łzami, blady jak kreda. Nigdy nie zapomnę, jak bardzo zatłoczone tego dnia były szkolne korytarze, jednak wszyscy się od niego natychmiast odsunęli, jakby był zadżumiony, gdy z płaczem wybiegał ze szkoły. Ja też byłam wśród tych, którzy cofnęli się, schodząc mu z drogi, mimo że żal mi się zrobiło tego chłopca. Ale nie chciałam zyskać etykietki osoby, która sprzyja „tym dziwolągom". Ironia losu, prawda?

Zamiast więc pójść do samochodu, skręciłam do najbliższej łazienki, która na szczęście była otwarta. Znajdowały się w niej trzy kabiny – każdą dokładnie sprawdziłam, czy ktoś tam nie stoi – na jednej ścianie zainstalowane były dwie umywalki, a nad każdą wisiało średniej wielkości lustro. Naprzeciwko umywalek, na równoległej ścianie, wisiało wielkie lustro, pod którym umieszczona była rynienka na szczotki, przybory do makijażu i tego typu drobiazgi. Położyłam na rynience torebkę i podręcznik do geometrii, nabrałam powietrza do płuc i zdecydowanym ruchem odgarnęłam z czoła włosy.

Zobaczyłam odbicie kogoś znajomego, a jednocześnie nieznajomego. To tak jak czasem zobaczy się w tłumie na ulicy kogoś, kogo na pewno się zna, można by przysiąc, że tak jest, ale nie sposób sobie przypomnieć, kto to jest. Teraz ja stałam się tym kimś – wyglądającą znajomo nieznajomą. Miała moje oczy. W tym samym niezdecydowanym kolorze, trochę zielonkawym, a trochę brązowym, choć nie pamiętam, by kiedykolwiek były takie duże i okrągłe. Włosy też miała takie jak moje – długie i proste, i niemal równie czarne jak włosy Babci, zanim zaczęła siwieć. Nieznajoma miała podobnie jak ja wystające kości policzkowe, długi zdecydowany nos i szerokie usta – cechy odziedziczone po przodkach Babci z plemienia Czirokezów. Nigdy jednak nie byłam taka blada. Miałam zawsze oliwkową cerę, najbardziej smagłą ze wszystkich pozostałych członków rodziny. Choć może nie nagła bladość podkreślała tę różnicę, tylko tak się wydawało w zestawieniu z granatowym konturem księżyca zajmującego dokładnie środek mego czoła. A może sprawiło to okropne neonowe światło. Miałam nadzieję, że przyczyna tkwi w świetle.

Wpatrywałam się uważnie w egzotyczny tatuaż. W zestawieniu z moimi rysami typowymi dla Czirokezów nadawał całemu wizerunkowi wyraz dziki i wojowniczy, jakby właściwą dla mnie epoką była starożytność, gdy świat był rozleglejszy i. bardziej barbarzyński. Nigdy już nic nie będzie takie samo. Na krótką chwilę zapomniałam o koszmarze gnębiącej mnie obcości, bo ogarnęła mnie nagle wielka radość, z czego na pewno ucieszyli się przodkowie mojej babci, których miałam we krwi.