– Nie, mamo. Prawda jest taka, że właśnie z jego powodu od trzech lat nie troszczysz się o swoje dzieci. Czy wiesz, że twoja najstarsza córka to zepsuta wredna puszczalska, z którą spała przynajmniej połowa drużyny futbolowej? Czy wiesz, jakie obrzydliwe gry komputerowe Kevin ukrywa przed tobą? Nie, jasne, że nie wiesz. Tych dwoje na pokaz ma zadowolone miny, oni udają, że lubią Johna i odgrywają komedię szczęśliwej rodzinki, więc się do nich uśmiechasz, modlisz za nich i pozwalasz im na wszystko. A ja? Uważasz, że jestem zła, ponieważ ja nie udaję, bo jestem uczciwa. Wiesz co? Mam dość już takiego życia i cieszę się, że Tracker mnie Naznaczył! Szkołę Wampirów nazywają Domem Nocy, ale nie może tam być ciemniej niż w naszym idealnym domu! – Żeby się nie rozpłakać i nie zacząć wrzeszczeć, odwróciłam się na pięcie i wymaszerowałam do swojego pokoju, zamykając z trzaskiem za sobą drzwi.
Niech ich wszystkich diabli!…
Przez cienkie ściany słyszałam jej histeryczny głos, gdy dzwoniła do Johna. Bez wątpienia przyjdzie zaraz do domu, żeby się ze mną rozprawić. Rozwiązać Problem. Nie uległam pokusie, by usiąść na łóżku i porządnie się wypłakać, tylko wygarnęłam z plecaka szkolne rzeczy. Czy tam, dokąd się wybieram, będą mi potrzebne? Pewnie nawet nie ma tam normalnych lekcji. Może uczą, jak się dobrać komuś do gardła albo jak widzieć w ciemności. A zresztą mam to gdzieś… Nieważne, co moja mama zrobi albo czego nie zrobi. I tak tu nie zostanę. Muszę odejść. Co więc powinnam zabrać ze sobą?
Dwie pary ulubionych dżinsów prócz tych, które mam na sobie. Kilka czarnych T-shirtów. No bo w co się ubierają wampiry? O, coś do pływania. Wzięłam swój ulubiony kostium jednoczęściowy, błyszczący i w jasnych kolorach, bo same czarne rzeczy zaczęły na mnie działać przygnębiająco. Kieszenie boczne wypchałam mnóstwem par majtek i biustonoszy oraz kosmetyków. W ostatniej chwili przypomniałam sobie o pluszowej Łybce Otis (kiedy miałam dwa latka, nie potrafiłam wymówić „r"), jakoś sobie nie wyobrażam, że nawet jako wampir mogłabym bez niej zasnąć. Wetknęłam więc Otisa do tego cholernego plecaka.
Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi i jego głos wywołujący mnie z pokoju.
– Co?! – - krzyknęłam i natychmiast opanował mnie atak kaszlu.
– Zoey, ja i matka musimy z tobą porozmawiać. Świetnie. Widać diabli ich nie wzięli.
Poklepałam Otisa.
– Otis, to będzie okropne – wyznałam mu, wzruszyłam ramionami, zakaszlałam i wyszłam gotowa zmierzyć się z wrogiem.
ROZDZIAŁ TRZECI
John Heffer, mój oj ciach, robi wrażenie faceta całkiem w porządku, nawet normalnego. (Tak, to jego prawdziwe nazwisko, niestety również mojej mamy, teraz ona to pani Heffer, dacie wiarę?). Kiedy zaczął się spotykać z moją mamą słyszałam nawet, jak mówią o nim, że jest „przystojny", a nawet „uroczy". Tak było na początku. Teraz oczywiście Mama ma nowe przyjaciółki, takie, które zdaniem pana Przystojnego i Uroczego są bardziej odpowiednim dla niej towarzystwem niż wesołe niezamężne pańcie, z którymi do tej pory się zadawała.
Nigdy go nie lubiłam. Naprawdę. Nie mówię tak dlatego, że teraz go nie cierpię. Od pierwszego dnia widziałam w nim tylko fałsz. On udaje miłego faceta. Udaje dobrego męża. Tak samo udaje dobrego ojca.
Wygląda jak każdy przeciętny facet mający dzieci w naszym wieku. Ma ciemne włosy, cienkie patykowate nogi i rysujący się brzuszek. Jego oczy są odzwierciedleniem jego duszy: wyblakłe, zimne, o brudnym kolorze.
Gdy weszłam do salonu, stał już przy kanapie. Mama siedziała skulona w jednym rogu, trzymając go kurczowo za rękę. Mała zaczerwienione i załzawione oczy. Pysznie. Gra się rozpoczęła. Zamierzała odgrywać zranioną rozhisteryzowaną matkę. Jest dobra w tej roli.
John najpierw wbił we mnie świdrujący wzrok, ale jego uwagę zakłócił mój Znak. Skrzywił się z niesmakiem.
– Odejdź precz, szatanie! – - zawołał kaznodziejskim tonem.
Westchnęłam.
– Tonie szatan, to ja.
– Nie pora na ironię, Zoey – zwróciła mi uwagę matka.
– Zostaw to mnie. – Ojciach poklepał ją protekcjonalnie po ramieniu, po czym zwrócił się do mnie: – Ostrzegałem cię, że twoje złe zachowanie przyniesie opłakane skutki. Nawet nie jestem zdziwiony, że stało się to tak szybko.
Potrząsnęłam głową. Spodziewałam się takiej reakcji. Naprawdę. A jednak była dla mnie szokiem. Powszechnie przecież wiadomo, że nikt nie może sam wywołać u siebie Przemiany. Całe to gadanie o tym, że jak cię ugryzie wampir, umrzesz, po czym staniesz się sam wampirem, można między bajki włożyć. Od lat naukowcy starają się dociec, co powoduje cały ciąg fizycznych zdarzeń wiodących do wampiryzmu, mając nadzieję, że jeśli to odkryją wówczas opracują metody leczenia tego zjawiska jak choroby lub przynajmniej wynajdą rodzaj szczepionki ochronnej. Jak dotąd, bezskutecznie. Tymczasem John Heffer, mój ojciach, nagle odkrył, że złe zachowanie nastolatki – zwłaszcza moje złe zachowanie, takie jak kłamstwa od czasu do czasu, przemądrzałe uwagi czy złośliwe komentarze, szczególnie te skierowane przeciwko rodzicom, do tego na poły niewinne wzdychanie do Ashtona Kutchera (niestety on woli starsze panie) – sprowadziły na mnie tę fizyczną przypadłość. Cholera! Kto by pomyślał?
– Nie ja byłam tego przyczyną- udało mi się wreszcie wtrącić. – Ja tego nie zrobiłam, to mnie dotknęło. Każdy naukowiec to przyzna.
– Naukowcy nie wiedzą wszystkiego. Nie są wysłannikami Boga.
Wlepiłam w niego oczy. Był starszym zgromadzenia Ludzi Wiary, bardzo dumnym z tej funkcji. Między innymi to właśnie przyciągało do niego Mamę i z logicznego punktu widzenia da się to zrozumieć. Starszym może być człowiek, który coś osiągnął. Ma odpowiednią pracę. Ładny dom. Idealną rodzinę. Oczekuje się od niego słusznych decyzji i prawidłowych wyborów. Oficjalnie mógł uchodzić za idealnego kandydata na męża i ojca. Niestety, dokumenty i świadectwa to nie wszystko. I oto zamierza teraz rozgrywać kartę starszego i frymarczyć Bogiem. Gotowa jestem założyć się o swoje bajeranckie czółenka od Steve'a Maddena, że w równym stopniu zirytowało to Boga jak mnie wkurzyło.
Spróbowałam raz jeszcze.
– Uczyliśmy się o tym na biologii. Reakcja taka zachodzi w organizmach niektórych nastolatków, gdy podnosi się poziom hormonów… – - Urwałam zadowolona z siebie, że udało mi się coś zapamiętać z ubiegłego semestru. – U nie których ludzi hormony wyzwalają coś w rodzaju… – Przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, ale zaraz wróciła mi pamięć. – Coś w rodzaju łańcucha DNA, który zapoczątkowuje całą Przemianę. -Uśmiechnęłam się, niekoniecznie do Johna, ale dumna z tego, że zdołałam przypomnieć sobie szczegóły, o których uczyliśmy się wiele miesięcy temu. Zaraz jednak spostrzegłam, że uśmiechając się, popełniłam błąd, poznałam to po zaciśnięciu jego szczęk.
– Wiedza boska jest większą niż nauka może ogarnąć, bluźnisz, młoda damo, twierdząc coś przeciwnego.
– Nigdy nie mówiłam, że uczeni są mądrzejsi od Boga! – krzyknęłam, podnosząc w górę ręce i usiłując opanować atak kaszlu. – Po prostu staram się wytłumaczyć ci pewne rzeczy.
– Szesnastolatka nie będzie mi niczego wyjaśniała. Miał na sobie koszmarne porty i okropną koszulę. Jasne, że szesnastolatka powinna mu pewne rzeczy wyjaśnić, tyle że nie była to najlepsza pora, by omawiać jego oczywisty brak gustu.
– John, kochanie, co my z nią zrobimy? Co powiedzą są siedzi? – Jej twarz pobladła jeszcze bardziej, chlipnęła cichutko. – Co powiedzą ludzie na niedzielnym zgromadzeniu?
Już otworzyłam usta by coś powiedzieć, ale John zmrużył oczy i wtrącił swoje, zanim zdążyłam się odezwać.