– Czyli pięć – powiedział Damien.
Kurde balans! – - wydałam z siebie okrzyk, jaki nie przystoi starszej kapłance. Cała czwórka wybuchnęła śmiechem typowym dla istot szczęśliwych. Wtedy zrozumiałam, dlaczego Neferet tańczy podczas odprawiania obrzędu. Bo i mnie teraz chciało się śmiać, tańczyć i krzyczeć ze szczęścia. Innym razem, postanowiłam sobie. Tej nocy czekało mnie ważne zadanie.
– Dobrze, a teraz odmówię oczyszczającą modlitwę – zapowiedziałam przyjaciołom. – - Podczas odmawiania modlitwy będę stawała twarzą do kolejnego żywiołu.
– A co my mamy robić? – zapytała Stevie Rae.
– Skupcie się na modlitwie. Uwierzcie, że żywioły zaniosą ją Nyks, a bogini wysłucha jej i pomoże mi w taki sposób, że dowiem się, co powinnam robić – powiedziałam z większą pewnością w głosie niż w głowie.
Po raz wtóry zwróciłam się twarzą na wschód. Damien posłał mi pełen zachęty uśmiech. Zaczęłam recytować pradawną oczyszczającą modlitwę, którą wielokrotnie odmawiałam ze swoją babcią z kilkoma zmianami, jakie postanowiłam wcześniej wprowadzić.
Wielka bogini Nocy, której głos słyszę w wietrze, która tchnie życie w swoje dzieci: usłysz mnie, potrzebuję Twojej siły i mądrości.
Zrobiłam krótką przerwę, po czym zwróciłam się na południe.
Niechaj piękno mnie nie opuszcza, a oczy moje niech zawsze widzą czerwone i purpurowe zachody słońca, które poprzedzają Twe piękne noce. Spraw, by moje ręce szanowały rzeczy, które stworzyłaś, a uszy moje niech będą wyczulone na Twój głos, bym stała się mądra i mogła zrozumieć to, czego uczysz swoich ludzi.
Obróciłam się znów na prawo i dalej mówiłam głosem silniejszym, bo i silniejsza się czułam, dostroiwszy się do rytmu modlitwy.
Pomóż mi zachować spokój i siłą w obliczu tego, co mnie czeka. Niech nauczę się wszystkich lekcji, jakie dla mnie ukryłaś w każdym listku i w każdym kamieniu. Niech myśli moje staną się czyste, a czyny moje skierowane na niesienie pomocy innym. Pomóż mi odnaleźć zdolność współodczuwania, które jednak nie zawładnie mną bez reszty.
Zwróciłam się do Stevie Rae, która miała zaciśnięte powieki, jakby chciała z całej siły się skoncentrować.
Szukam siły nie po to, by stać się mocniejsza od innych, ale by zwalczyć swego najgroźniejszego przeciwnika: własne wątpliwości.
Wróciłam na środek kręgu i tam zakończyłam modlitwę. Po raz pierwszy w życiu poczułam moc słów pradawnej modlitwy, które podążały – w co wierzyłam sercem i duszą – do wysłuchującej mnie bogini.
Spraw, abym zawsze mogła zwrócić się do Ciebie z czystymi rękoma i otwartym spojrzeniem. A kiedy moje życie chylić się będzie ku zachodowi tak, jak zachodzi słońce dnia, moja dusza niech podąży do Ciebie bez wstydu.
Takie było zakończenie i główna myśl czirokeskiej modlitwy, której uczyła mnie moja babcią ale czułam potrzebę dodania jeszcze tych słów: „Nyks, nie wiem, dlaczego mnie Naznaczyłaś i dlaczego obdarzyłaś darem bliskiego związku z żywiołami, i nie muszę tego wiedzieć. Ale o jedno chcę Cię prosić: bym z Twoją pomocą wiedziała co jest słuszne, oraz byś dała mi siłę, żebym to czyniła". Modlitwę zakończyłam słowami, których użyła Neferet na zakończenie swojego obrzędu:
– Bądź pozdrowiona!
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
– Naprawdę było to najbardziej zdumiewające przedstawienie kręgu, jakie kiedykolwiek widziałem – rozpływał się Damien, kiedy już zamknęliśmy krąg i zbieraliśmy świece i różdżkę.
– Myślałam, że „zdumiewające" znaczy: wydumane – wtrąciła Shaunee.
– To znaczy też: cudowne, niesamowite, niezwykłe -wymieniał Damien.
– Nie będę się z tobą sprzeczała – zadeklarowała Shaunee, co zadziwiło wszystkich oprócz Erin.
– Aha, krąg był zdumiewający – powiedziała Erin.
– Czy wiecie, że naprawdę czułam ziemię, kiedy Zoey ją przywołała? – - entuzjazmowała się Stevie Rae. – - Tak jakbym nagle znalazła się w środku pola pszenicy. Chociaż to było coś więcej, niż być otoczoną zbożem. Sama czułam się zbożem.
– Wiem dokładnie, co czułaś. Kiedy Zoey przywołała ogień, czułam, jakby wybuchł w moim wnętrzu – powie działa Shaunee.
Usiłowałam określić swoje uczucia, gdy tak przysłuchiwałam się ich radosnej paplaninie. Na pewno byłam szczęśliwą ale też jakoś przytłoczona i trochę – nawet więcej niż trochę – zmieszana. Więc to prawdą istniało we mnie jakieś pokrewieństwo ze wszystkimi pięcioma żywiołami. Ale dlaczego?
Czy tylko po to, by utrącić Afrodytę? (Nadal nie miałam pojęcia, jak to zrobić). Nie, chyba nie o to chodzi. Przecież nie po to bogini obdarzyła mnie niezwykłą mocą bym tylko wykopsała rozpuszczoną dręczycielkę słabszych, która nie powinna szefować klubowi.
No dobrze, Córy Ciemności to coś więcej niż tylko rada studentek czy coś w tym rodzaju, ale to nie zmienia istoty rzeczy.
– Zoey, dobrze się czujesz?
Zatroskany głos Damiena przywołał mnie do rzeczywistości. Spostrzegłam, że nadal siedzę w środku tego, co niedawno jeszcze stanowiło krąg, i drapiąc po łepku Nalę, która siedziała na moich kolanach, pogrążona byłam w głębokiej zadumie.
– Ojej, przepraszam. Dobrze się czuję, jestem tylko trochę rozkojarzona.
– Powinniśmy wracać. Robi się późno – powiedziała Stevie Rae.
– Tak, masz rację – odrzekłam i zaczęłam wstawać, nadal trzymając Nalę. Wkrótce jednak zostałam w tyle, nie mogąc za nimi nadążyć.
– Zoey?
Damien pierwszy to zauważył i zaczął mnie nawoływać, a wtedy moi przyjaciele też się zatrzymali, patrząc na mnie z troską a nawet z pewnym zmieszaniem.
– Idźcie naprzód, j a tu jeszcze chwilę zostanę.
– Możemy zostać z tobą- zaofiarował się Damien, ale Stevie Rae zaraz mu przerwała:
– Zoey chce sobie przemyśleć pewne sprawy w samotności. A ty byś nie chciał, jakbyś się dowiedział, że jesteś jedynym adeptem w historii wampirów, który odbiera wszystkie pięć żywiołów?
– Chyba bym chciał – przyznał niechętnie Damien.
– Nie zapominaj, że wkrótce zacznie świtać – przypomniała mi Erin.
Uśmiechnęłam się do nich uspokajająco.
– Nie zapomnę. Zaraz wracam do internatu.
– Zrobię ci kilka kanapek i spróbuję skombinować dla ciebie trochę chipsów do napoju, który nie będzie niskokaloryczny. Jej Wysokość Kapłanka powinna coś zjeść po odbytym obrzędzie – powiedziała Stevie Rae z uśmiechem, machając mi na pożegnanie i zabierając ze sobą pozostałą trójkę.
Zdążyłam jeszcze zawołać za nią „dziękuję", gdy znikali już w ciemności. Potem podeszłam do drzewa i usiadłam, opierając się plecami o pień. Zamknęłam oczy i zaczęłam głaskać Nalę. Jej mruczenie było takie znajome i normalne, że podziałało na mnie nadzwyczaj kojąco. Sprowadzało mnie na bezpieczny grunt.
– Jestem nadal sobą- wyznałam Nali – tak jak mówiła Babcia. – Wszystko inne może się zmieniać, ale to co było przedtem Zoey, jest ciągle tą samą Zoey.
Może jeśli będę powtarzać te słowa wiele razy, w końcu sama w to uwierzę. Oparłam głowę na jednej ręce, drugą głaskałam Nalę i mówiłam: to ja… to ja… to ja…
– Patrzcie, jak wdzięcznie skłania główkę na dłoni. Chciałbym być rękawiczką na tej dłoni, by czuć dotyk tego policzka!