– Zrobimy to, co każda porządna rodzina powinna zrobić w takiej sytuacji. Zostawimy sprawę w rękach Boga.
Czyżby chcieli mnie posłać do zakonu? Niestety musiałam walczyć z kaszlem, tak że oni mówili dalej.
– Zadzwonimy także po doktora Ashera. On będzie wiedział, jak pomóc w tej sytuacji.
Cudownie. Wspaniale. Zadzwonią po rodzinnego psychora człowieka całkiem pozbawionego wyobraźni. Już lepiej nie można było.
– Linda, zadzwoń do doktora Ashera na jego numer do nagłych wypadków. Myślę też, że dobrze byłoby uruchomić telefoniczne drzewo modlitewne. Załatw, żeby cała starszy zna wiedziała, że ma się u nas zebrać.
Mama kiwnęła głową i podniosła się, by wykonać polecenie, ale moje słowa osadziły ją na miejscu.
– Co?! To jedyną waszą reakcją jest zawołać doktora, który nie ma pojęcia o nastolatkach, i zwołać tutaj tych sztywniaków ze starszyzny? Oni nawet nie będą próbowali niczego zrozumieć. Nie. Dajcie z tym spokój. Wyjeżdżam. Dziś wieczorem opuszczam dom. ~ Następny atak kaszlu przyprawił mnie o ból w piersiach. – Widzicie? Będzie jeszcze gorzej, jeśli nie pójdę do… – Zawahałam się. Dlaczego tak trudno było mi wymówić to słowo: wampir? Bo brzmiało tak obco, tak ostatecznie, tak… fantastycznie, musiałam to w końcu przyznać. – Muszę iść do Domu Nocy.
Mama skoczyła na równe nogi i przez chwilę wydawało mi się, że chce mnie ocalić. Ale John władczym gestem po łożył jej rękę na ramieniu. Spojrzała na niego, potem na mnie i choć w jej oczach dostrzegłam jakiś żal, powiedziała jednak tylko to, co John chciałby od niej usłyszeć.
– Zoey, domyślam się, że nikomu nie będzie przeszkadzało, jeśli spędzisz jeszcze tę noc w domu?
– Oczywiście, że nie – odpowiedział John. – Jestem tego pewny. Doktor Asher przyjdzie tu z wizytą domową. Przy nim nic złego jej się nie stanie. – Poklepał japo łopatce gestem w zamierzeniu troskliwym, ale w rzeczywistości wyglądało to obleśnie.
Przeniosłam wzrok z niego na Mamę. Nie pozwolą mi dziś odejść. Może nawet nigdy, a w każdym razie póki nie naszpikują mnie lekarstwami. Nagle zrozumiałam, że nie chodzi tu o Znak ani o to, że moje życie ulegnie radykalnej zmianie ale o kontrolę. Pozwalając mi odejść, w pewnym sensie przegrają. Jeśli chodzi o Mamę, wydawało mi się, że boi się mnie utracić, co nawet było mi miłe. Co do Johna zaś, to nie chciał stracić swojego cennego autorytetu i iluzji, że stanowimy idealną rodzinkę. Tak jak Mama mówiła: „Co ludzie powiedzą co powiedzą na niedzielnym zgromadzeniu?" – John chciał zachować te pozory, nawet gdybym miała to przypłacić zdrowiem, jeśli w porę nie znajdę się w Domu Nocy.
Tylko że ja nie chciałam zapłacić takiej ceny.
Chyba nadeszła pora, bym swoje sprawy wzięła we własne ręce (w dodatku wymanikiurowane).
– Dobra – - powiedziałam. – - Dzwońcie po doktora Ashera. Uruchomcie modlitewne drzewo. Ale nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że położę się na chwilę, zanim wszyscy się zbiorą? – - Zakaszlałam dla lepszego wrażenia
– Oczywiście, że nie, kochanie – odpowiedziała Mama z widoczną ulgą. – Chwila odpoczynku dobrze ci zrobi. -Uwolniła się od władczego uścisku Johna. Uśmiechnęła się i objęła mnie. – Chcesz, żebym ci przyniosła NyQuil?
– Nie, nie trzeba – powiedziałam, przytulając się do niej na chwilę, marząc, by wszystko było jak przed trzema laty, kiedy ona należała do mnie i stała po mojej stronie. Po chwili ciężko westchnęłam i powtórzyłam: – Wszystko będzie dobrze.
Popatrzyła na mnie i skinęła głową, jedynie wzrokiem wyrażając żal, bo pozostał jej tylko ten sposób wyrażania uczuć.
Odwróciłam się od niej i zaczęłam iść w stronę swojego pokoju. Wtedy ojciach powiedział do moich pleców:
– Bądź tak miła i znajdź trochę pudru albo czegoś inne go, czym mogłabyś jakoś zakryć to, co masz na czole.
Nawet się nie zatrzymałam.
Zapamiętam to sobie, postanowiłam. Zapamiętam, jak okropnie się przez nich czułam. Jeśli więc będę się bała albo czuła samotna, cokolwiek się ze mną stanie, będę pamiętać, że nie ma nic gorszego, jak zostać tutaj. Absolutnie nic.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Siedziałam na łóżku i słuchałam, jak mama telefonuje po doktora a zaraz potem do członków wspólnoty modlitewnej. W ciągu najbliższych trzydziestu minut do naszego domu zaczęły się schodzić grube baby i ich mężowie o świdrujących oczkach i wyglądzie pedofili. Zostałam poproszona do salonu. Mój Znak przedstawiał dla nich poważny problem, bo smarowali mnie jakimiś maściami, które na pewno zatykały pory, zanim zdecydowali się mnie dotknąć i zacząć pacierze. Prosili Boga by sprawił, żebym nie była taką okropną dziewczyną i nie sprawiała dłużej kłopotów swoim rodzicom. Przy okazji żeby zniknął z czoła mój Znak.
Gdybyż to było takie proste! Z pewnością ułożyłabym się z Bogiem i obiecała, że będę grzeczna, byleby nie zmieniał mi szkoły. Zgodą mógłby wycofać ten sprawdzian z geometrii, ale przecież nie prosiłam Go o to, by zmienił mnie w upiora. Najgorsze było to, że muszę zmienić szkołę. Zacząć gdzieś nowe życie, wśród samych nieznajomych, gdzie będę nowa i obca. Zacisnęłam powieki, aby się nie rozpłakać. Szkoła była jedynym miejscem, gdzie dobrze się czułam, koleżanki i koledzy zastępowali mi rodzinę. Zacisnęłam mocno pięści i zacięłam usta by nie płakać. Trzeba robić po jednym kroku, powoli. Od tego zacznę.
Nie ma mowy, bym się układała z ojciachem czy jego parafią. Już sama ta sesja modlitewna była wystarczająco przykrym doświadczeniem, a czekało mnie nie mniej przykre spotkanie z doktorem Asherem. Będzie zadawał mnóstwo pytań, na przykład: co czuję w różnych sytuacjach. Potem będzie zasuwał głodne kawałki o gniewie nastolatków i o tym, że tylko ode mnie zależy, w jakim stopniu ten gniew wpłynie na moje dalsze życie. A ponieważ sesja została zwołana w trybie pilnym, będę musiała narysować siebie jako dziecko, które we mnie tkwi, albo coś w tym rodzaju. Muszę się stąd zabierać.
Dobrze, że zawsze uchodziłam za „złe dziecko", bo zdążyłam się już przygotować na podobne sytuacje. Może niekoniecznie na ucieczkę z domu i przystanie do wampirów, nie trzymałam też zapasowych kluczyków do samochodu pod doniczką na zewnętrznym parapecie, by w razie czego mieć łatwy dostęp do auta, raczej nie wyobrażałam sobie niczego więcej poza wymknięciem się do domu Kayli. Albo, gdybym zamierzała być naprawdę niegrzeczną dziewczynką, poszłabym z Heathem do parku i tam byśmy się migdalili. No, ale Heath zaczął popijać, a ja zaczęłam się zmieniać w wampira. Życie czasami jest pełne niespodzianek, i Złapałam plecak, otworzyłam okno, podniosłam roletę bez najmniejszych wyrzutów sumienia, co bardziej świadczyło o mojej grzesznej naturze niż o nudnych kazaniach oj ciacha. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i wyjrzałam na zewnątrz. Było mniej więcej wpół do piątej, jeszcze się nie ściemniało, więc tylko płot chronił mnie przed wścibskimi spojrzeniami sąsiadów. Na tę stronę wychodził jeszcze tylko pokój mojej siostry, ale ona zapewne ciągle była na zajęciach cheerleaderek. (Chyba nadszedł już czas, by mi kaktus zaczął wyrastać na dłoni, ponieważ byłam teraz zadowolona, że jak twierdzi moja siostra, świat się kręci wokół cheerleaderstwa). Najpierw wyrzuciłam plecak, a potem powoli zsunęłam się z okna, uważając, by nawet nie sapnąć w momencie lądowania na trawie. Trwałam bez ruchu przez dłuższy czas, tłumiąc kaszel rękawem. Następnie schyliłam się, by podnieść doniczkę z lawendą którą dała mi Babcia Redbird, i namacałam wśród źdźbeł trawy twardy metalowy przedmiot – klucz.
Furtka nawet nie zaskrzypiała, kiedy ją otwierałam, by wymknąć się ostrożnie niczym jeden z Aniołków Charliego. Mój garbusek stał tam, gdzie powinien, przed trzecimi drzwiami naszego trzystanowiskowego garażu. Oj ciach nie pozwalał mi wprowadzać go do garażu, ponieważ jego zdaniem bardziej zasługiwała na to miejsce kosiarka. (Jak może być ważniejsza od leciwego vw? Przecież nie ma w tym ani odrobiny sensu. O rany, mówię jak chłopak. A od kiedy to rocznik samochodu stał się dla mnie ważny? Faktycznie zaczynam się zmieniać). Rozejrzałam się we wszystkie strony. Podbiegłam do samochodziku, wskoczyłam do środka wrzuciłam na luz i wdzięczna losowi, że nasz podjazd jest stromy, patrzyłam, jak garbusik zsuwa się bezszelestnie na ulicę. Stamtąd droga wiodła na wschód, jak najdalej od dzielnicy dużych, drogich domów.