Miałam dar odczuwania pięciu żywiołów, co znaczyło, że zostałam obdarzona przez boginię potężną siłą. Tyle że jak mówiła Babcią z wielką siłą łączy się wielka odpowiedzialność. Może dar widzenia pewnych rzeczy – na przykład duchów, które nie zachowują się ani nie wyglądają jak klasyczne duchy – został mi dany z pewnych ściśle określonych powodów. Z jakich, tego jeszcze nie wiedziałam. Właściwie niewiele wiedziałam z wyjątkiem tych dwóch rzeczy, które nadzwyczaj jasno rysowały mi się w myśli: nie mogę zwierzyć się Neferet i muszę pójść na uroczystości obrzędowe.
Spiesząc się na obchody, starałam się przynajmniej wykrzesać z siebie trochę optymizmu. Może Afrodyta nie przyjdzie dziś wieczorem albo jeśli przyjdzie, nie będzie chciała mnie dręczyć.
Okazało się, że z moim szczęściem nie powinnam liczyć ani na jedno, ani na drugie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
– Jaką masz ładną sukienkę, Zoey. Taka sama jak moja. Och, co ja mówię, przecież to była moja sukienka! – Afrodyta zaśmiała się gardłowym nieprzyjemnym śmiechem, typowym dla dorosłych, którzy chcą okazać swą wyższość na dzieckiem. Nie znoszę, kiedy to robią dziewczyny wobec koleżanek. W końcu mnie też już urosły cycki.
Uśmiechnęłam się, naumyślnie przybierając pozę pierwszej naiwnej i siląc się na kłamstwo, co mi nawet nieźle wyszło, zważywszy, że nie jestem urodzoną kłamczucha że dopiero co zaatakował mnie duch oraz że wszyscy się na mnie gapili i słuchali, co powiem.
– Cześć, Afrodyto! O rany, właśnie znalazłam w jednym rozdziale socjologii 415, którą Neferet dała mi do prze czytania jaką to ważną rolę ma do spełnienia przełożona Cór Ciemności we wprowadzaniu nowej członkini, by czuła się mile widziana i gorąco przyjęta. Musisz być dumna, że tak świetnie się z tego wywiązujesz. – Podeszłam do niej trochę bliżej, zniżyłam głos do szeptu, by tylko ona słyszała moje słowa, i dodałam: – Muszę przyznać, że wyglądasz lepiej, niż kiedy cię widziałam po raz ostatni. – Zbladła, cień trwogi pojawił się w jej oczach. Nie poczułam jednak, o dziwo, najmniejszej satysfakcji, że nad nią góruję albo że jej przyłożyłam. Przeciwnie, uznałam, że to z mojej strony złośliwość i dowód małostkowości. Byłam tym zmęczona. Westchnęłam ciężko. – Przepraszam – powiedziałam z westchnieniem. – Nie powinnam była tego mówić. Rysy j ej stężały.
– Odpierdol się, wariatko – syknęła. I zaraz się roześmiała jakby powiedziała świetny żart (moim kosztem), po czym odwróciła się do mnie plecami i odeszła z wyniosłą miną odrzucając do tyłu włosy.
Jak tak, to już nie było mi przykro. Obrzydliwe krówsko. Podniosła w górę rękę, czym (chwała Bogu) skierowała na siebie uwagę tych wszystkich, którzy do tej chwili gapili się na mnie. Dziś miała na sobie czerwoną jedwabną sukienkę, która tak ją oblepiała, że wyglądała jak namalowana na jej ciele. Ciekawa jestem, gdzie ona kupuje te ubrania. W sklepach z odzieżą dla gotów?
– Wczoraj zmarła jedna adeptka, dzisiaj umarł kolejny młodziak.
Mówiła głosem mocnym i czystym, nawet dało się słyszeć w nim nutki współczucia co mnie zdziwiło. Przez chwilę przypominała Neferet, zastanawiałam się, czy uderzy też w tony przywódcze.
– Wszyscy ich znaliśmy. Elizabeth była miłą i spokojną dziewczyną. Elliott służył nam za lodówkę podczas kilku ostatnich rytuałów. – Nieoczekiwanie uśmiechnęła się. I to było podłe z jej strony. W tym momencie skończyło się jej podobieństwo do Neferet. – Obydwoje byli słabi, a wampiry nie potrzebują słabeuszy w swoim gronie. ~ Wzruszyła ramionami okrytymi szkarłatem. – Gdybyśmy należeli do gatunku ludzkiego, moglibyśmy powiedzieć: przetrwają najsilniejsi. Ale dzięki bogini nie jesteśmy ludźmi, więc nazwij my to zjawisko po prostu Losem i cieszmy się, że to nie my dostaliśmy tego kopniaka.
Ze zgorszeniem usłyszałam szmer aprobaty dla jej słów. Nie znałam właściwie Elizabeth, ale dla mnie była miła.
Okay, przyznaję, że nie lubiłam Elliotta, nikt go nie lubił. Chłopak był nieznośny i zupełnie nieatrakcyjny (tak samo jego duch czy jakkolwiek nazwać tę zjawę, która miała jego rysy), ale też nie cieszyłam się z jego śmierci. Jeśli kiedykolwiek zostaną przywódczynią Cór Ciemności, nigdy nie będą stroiła żartów ze śmierci żadnego adepta, nawet gdy wyda się zupełnie nieznaczący. Takie złożyłam postanowienie, a zarazem potraktowałam je jako modlitwę i miałam nadzieję, że Nyks mnie słyszy i zgadza się ze mną.
– Dość jednak żalów i łez – mówiła dalej Afrodyta. – Mamy przecież Samhain. To dzień, w którym obchodzi my koniec okresu zbiorów, a co ważniejsze, to także dzień, w którym wspominamy naszych przodków, wszystkich znamienitych wampirów, którzy żyli przed nami. – Ton jej głosu był nieprzyjemny, jakby zanadto przejęła się rolą. Z nie smakiem wzniosłam oczy do nieba. – To noc, podczas której zasłona oddzielająca życie od śmierci jest najcieńszą a duchy mogą chodzić po ziemi. – Przerwała, by powieść spojrzeniem po zebranych, pilnując się, by mnie omijać wzrokiem (podobnie jak wszyscy pozostali). W pewnej chwili zastano wiłam się nad tym, co mówiła. Może właśnie dlatego Elliott mi się ukazał, że zasłona oddzielająca życie i śmierć była najcieńsza, oraz dlatego, że umarł właśnie w Samhain? Nie miałam jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ Afrodyta zawołała głośno: ~ Więc co teraz będziemy robić?
– Wyjdziemy na dwór! – - odpowiedział jej chór Cór i Synów Ciemności.
Afrodyta zareagowała na to śmiechem, stanowczo zbyt uwodzicielskim, ponadto byłabym przysięgła, że dotknęła się w to miejsce. Ależ była obrzydliwa!
– Właśnie. W tym celu wybrałam nawet świetne miejsce, gdzie już czeka na nas pod okiem dziewcząt nowa lodóweczka.
Czyżby mówiąc „dziewczęta", miała na myśli Straszną Wojowniczą i Osę? Nigdzie ich nie było widać. Doskonale. Mogłam sobie wyobrazić, jakie miejsce dla tej trójki i dla Afrodyty zasługuje na miano „świetnego". I wolałam nawet nie myśleć o biedaku, którego udało im się namówić, by służył im za nową lodówkę.
Aczkolwiek – do czego wolałam się nie przyznawać nawet przed sobą – na samą wzmiankę o tym ślinka napłynęła mi do ust, gdyż oznaczało to, że znów napiję się krwi.
– Chodźmy więc stąd. I pamiętajcie, żeby zachowywać się cicho. Skoncentrujcie się na tym, że macie być niewidoczni, by żaden człowiek, który przypadkiem jeszcze nie śpi, nas nie zobaczył. ~ W tej chwili spojrzała prosto na mnie i powiedziała: – I niech Nyks zlituje się nad tym, kto nas zdradzi, bo my z pewnością nie okażemy litości. – Zwracając się ponownie do zebranych, uśmiechnęła się z udawaną słodyczą. – Pójdźcie za mną Córy i Synowie Ciemności.
Parami i w małych grupkach wszyscy wyszli w ślad za Afrodytą używając tylnego wyjścia. Oczywiście nie zwracali na mnie uwagi. Byłam bliska tego, żeby nie iść z nimi. Nie miałam najmniejszej ochoty na ciąg dalszy imprezy. Czułam, że już dość atrakcji jak na jedną noc. Powinnam wrócić do internatu i przeprosić Stevie Rae. Potem razem odszukamy Bliźniaczki i Damiena i wtedy opowiem im o Elliotcie. (Zaczekałam, by wsłuchać się w swój głos wewnętrzny, czy czasem nie sprzeciwi się pomysłowi relacjonowania przyjaciołom tych zdarzeń, ale się nie odzywał). Okay. W takim razie im powiem. Wyglądało to na lepszy pomysł niż wyprawa z tą wredną Afrodytą i wściekłą bandą która mnie nie znosiła. Ale tu zawyła moja intuicja, która dotąd milczała przyzwalająco, kiedy chodziło o zwierzenia wobec przyjaciół. Trudno. Musiałam więc iść na obchody obrzędowe. Westchnęłam ciężko.