– Chodź, Z. Nie chcesz chyba, żeby ominęło cię widowisko, co?
W drzwiach stał Erik. Wyglądał jak Superman z tymi swoimi niebieskimi oczami i uroczym uśmiechem przeznaczonym tylko dla mnie.
Orany.
– Żartujesz chyba. Grupa ziejących nienawiścią dziewczyn, spiskowe przedstawienie dramatyczne, perspektywa kłopotów i upuszczania krwi. Za nic tego nie przepuszczę.
– I razem z Erikiem poszliśmy za oddalającą się grupą.
Wszyscy szli w ciszy w stronę muru znajdującego się za salą rekreacyjną, bardzo blisko miejsca, gdzie zobaczyłam Elizabeth i Elliotta, zaczęłam się więc czuć coraz bardziej nieswojo. Nagle odniosłam wrażenie, że wszyscy wsiąknęli w mur.
– Co za… – szepnęłam.
– To tylko taka sztuczka, zobaczysz. Rzeczywiście, wkrótce się przekonałam. W murze ukryte były tajemne drzwi, takie, jakie widuje się na starych filmach kryminalnych, na przykład ruchome półki biblioteczne albo drzwiczki schowane za paleniskiem kominka (ostatnio widziałam takie w filmie o Indianie Jonesie); tutaj imitowały część muru okalającego naszą szkołę. Kawałek tego muru uchylał się, pozostawiając dość miejsca na przejście dla jednej osoby (adepta, wampira, a może nawet pokaźnego ducha, jednego lub dwóch). Ja i Erik przeszliśmy przez nie ostatni. Gdy obejrzałam się za siebie, zobaczyłam, jak za nami uchylna część muru zamyka się prawie bezszelestnie.
– Działaj ą na pilota jak drzwi garażu – szeptem objaśnił mi Erik.
– Aha. Kto o nich wie?
– Każdy, kto kiedyś należał do Cór lub Synów Ciemności.
– Aha.
W takim razie wie o tym większość dorosłych wampirów. Rozejrzałam się wokół, ale nie spostrzegłam nikogo, kto by nas obserwował czy szedł za nami.
Erik zauważył, że się rozglądam.
– Ich to nie obchodzi. To szkolna tradycja, że wymykamy się na pewne obrzędy. Dopóki nie zrobimy czegoś na prawdę głupiego, udają że nie wiedzą o naszych wypadach.
– Wzruszył ramionami. – Domyślam się, że tak to się dzieje.
– Dopóki nie zrobimy czegoś głupiego – - powtórzy łam.
– Cśś! – uciszył nas ktoś stojący przed nami. Zamknę łam się więc i postanowiłam uważać, dokąd idziemy.
Dochodziło wpół do piątej nad ranem. Dziwne, że jakoś nikt się nie obudził. Fajnie było spacerować po eleganckiej części Tulsy, dzielnicy willowej, gdzie mieszkali ci, co dorobili się na ropie, i gdzie nikt nas nie zauważył. Przechodziliśmy przez niesamowite dziedzińce i żaden pies nawet nie szczeknął na nas. Tak jakbyśmy byli ledwie cieniami… albo duchami… Na tę myśl przeszył mnie zimny dreszcz. Księżyc, dotąd schowany za chmurami, teraz srebrzył się na niebie nieoczekiwanie czystym. Było tak jasno, że bez trudu każdy, nie tylko Naznaczony, mógłby czytać przy samym tylko świetle księżyca. Musiało być dość zimno, ale teraz nie przeszkadzały mi niskie temperatury, choć jeszcze przed tygodniem mogłabym zmarznąć przy takiej pogodzie. Starałam się nie myśleć o tym, jak mój organizm reaguje na zachodzącą przecież we mnie Przemianę.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy, a następnie wślizgnęliśmy się bezszelestnie pomiędzy dwa dziedzińce. Zanim zobaczyłam mały mostek, posłyszałam szmer wody. Księżyc rzucał srebrzysty blask na płynący strumyczek, który wyglądał, jakby ktoś rozlał rtęć na jego powierzchnię. Urzekła mnie jego urodą bezwiednie zwolniłam kroku, przypomina jąć sobie, że teraz noc jest moim dniem. Miałam nadzieję, że nigdy mi się nie opatrzy jej mroczny majestat.
– Chodź, Z – ponaglił mnie Erik będący już po drugiej stronie mostku.
Spojrzałam na niego. Jego sylwetka rysowała się na tle wielkiego gmachu usytuowanego na zboczu wzgórza otoczonego wielkimi tarasami, trawnikami, stawem, fontannami i wodospadami (właściciele z pewnością mieli za dużo pieniędzy), w takim otoczeniu kojarzył mi się z jakimś romantycznym bohaterem znanym z historii, jak… No cóż, jedyni bohaterowie, jacy przychodzili mi na myśl, to Zorro i Superman, ale żaden z nich nie był postacią historyczną. Niemniej Erik wyglądał bardzo romantycznie i jak książę. I wtedy uświadomiwszy sobie, co to za budynek, pospieszyłam do niego.
– Erik ~ wyszeptałam zdenerwowana – przecież to Philbrook Museum! Narobimy sobie poważnych kłopotów, jeśli zobaczą, że się tutaj kręcimy.
– Nie złapią nas.
Musiałam dobrze wyciągać nogi, żeby za nim nadążyć. Szedł bardzo szybko, widać jemu zależało bardziej niż mnie, by dołączyć do grupy, która posuwała się cicho i bezszelestnie jak prawdziwe duchy.
– Słuchaj, przecież to nie jest dom jakiegoś bogacza, tylko muzeum! Czyli mają tu całodobową ochronę!
– Afrodyta ich odurzyła.
– Co?
– Cśś! To nic groźnego. Będą się czuli przez jakiś czas jak pijani, a potem pójdą do domu i wszystko zapomną. Nic im nie będzie.
Nie odpowiedziałam, ale naprawdę nie podobał mi się ten jego obojętny stosunek do takiego usypiania straży. To po prostu nie było w porządku, nawet jeśli znałam powody, dla których tak zrobiono. Łamaliśmy przepisy. Nie chcieliśmy, żeby nas złapano. A zatem strażnicy powinni zostać uśpieni. Rozumiem. A jednak mi się to nie podobało. Wyglądało na to, że mam jeszcze jeden powód, by zmienić swoją opinię o Córach Ciemności, które zachowywały się jak świętoszki, ale w gruncie rzeczy były zakłamane. Coraz bardziej mi przypominały Ludzi Wiary, a porównanie to nie było dla nich korzystne. W końcu Afrodyta nie jest bogiem (ani boginią w tym przypadku) bez względu na to, za kogo się uważa.
Erik zatrzymał się. Przyłączyliśmy się do grupy, która utworzyła swobodne półkole wokół przykrytego kopułą punktu widokowego – - balkonu, który był usytuowany u stóp łagodnego zbocza prowadzącego na górę do muzeum. Niedaleko znajdowało się oczko wodne, za którym zaczynały się tarasy wiodące do samego muzeum. Miejsce było urzekające. Znałam je z kilku szkolnych wycieczek, raz przyszłam tu na lekcję sztuki, pamiętam, że nawet poczułam natchnienie, by naszkicować ogrody, choć nie mam w ogóle zdolności rysunkowych. Teraz noc sprawiła że dobrze utrzymany park z mieniącymi się jak marmur oczkami wodnymi zmienił się w czarodziejskie, bajeczne królestwo skąpane w srebrzystym blasku księżyca poprzetykane pasmami szarości i granatów.
Balkon był niesamowity. Prowadziły do niego szerokie kręcone schody, po których wchodziło się tam jak na tron. Wspierały go rzeźbione białe kolumny, kopuła natomiast oświetlona była od wewnątrz. Całość sprawiała wrażenie, jakby budowla pochodziła ze starożytnej Grecji, potem została odrestaurowana i nabrała blasków dawnej świetności, co dodatkowo podkreślało nocne oświetlenie.
Afrodyta weszła po schodach na górę, co oczywiście odebrało połowę uroku temu miejscu. Nieodłączna trójca: Straszną Wojownicza i Osa, też tam była. Prócz nich stała tam jeszcze jedna dziewczyna, której nie rozpoznałam. Być może widziałam ją już setki razy, ale jej nie zapamiętałam, bo wyglądała jak jeszcze jedna blondynka w typie Barbie (tyle że nazywała się na przykład Nienawistna albo Złośliwa). Niewielki stolik ustawiony na środku balkonu nakryły czarnym obrusem. Położyły na nim wiązkę świec i inne przedmioty, jak kielich i nóż. Jakiś biedak siedział bezwładnie z głową opartą o blat. Przykryty był płaszczem, przez co wyglądał jak Elliott tej nocy, kiedy służył im za lodówkę.
To naprawdę wielkie poświęcenie dać się nakłonić do tego, by one mogły mu utoczyć krwi na potrzeby obrzędu odprawianego przez Afrodytę. Zastanawiałam się, czy ten proceder nie przyczynił się do śmierci Elliotta. Starałam się nie zauważać, że ślinka napływa mi do ust na samą myśl o tym, że spróbuję jego krwi zmieszanej z winem. Dziwne, że ta sama rzecz przerażała mnie i jednocześnie pociągała.