Duchy przestały atakować. Skupiłam na nich całą swoją uwagę, nie chcąc, by ją zakłóciło przerażenie w oczach Heatha czy wyraz bólu w oczach Erika.
Ale my wolimy ciepłą młodą krew, kapłanko – posłyszałam niesamowity głos, od którego przeszły mnie ciarki. Czułam ich zapach rozkładu i zgnilizny.
Z trudem przełknęłam ślinę.
– Rozumiem, ale ich życie nie należy do was. Dzisiejsza noc jest nocą świętowania nie śmierci.
Mimo to wybieramy śmierć, jest nam droższa. Ich śmiech wibrował w powietrzu przesyconym dymem z palonej turówki i rozniósł się echem. Duchy znów podpełzły do Heatha.
Rzuciłam kielich i uniosłam w górę obie ręce.
– Skoro nie słuchacie prośby, posłuchacie rozkazu. Wietrze, ogniu, wodo, ziemio i duchu! W imieniu Nyks każę wam zamknąć krąg, wpychając do niego z powrotem ducha któremu pozwolono uciec. Natychmiast!
Poczułam, jak gorące powietrze przeniknęło moje ciało, by je opuścić, ześlizgując się przez końce rąk, które wyciągnęłam przed siebie. Przesycone morską solą gorące powietrze, widoczne jako lśniąca zielona mgławicą owiało mnie, by zaraz załopotać wokół Heatha i Erika. Upalne podmuchy miotały ich porwanym ubraniem jak szalone, burzyły im włosy we wszystkie strony. I zaraz potem ten czarodziejski wiatr wymiótł mgliste postacie, oderwał je od ich ofiar i z hukiem przywiał z powrotem do środka mojego kręgu. Nagle zostałam otoczona przez sylwetki duchów, głodne i niebezpieczne, czułam ich pragnienie krwi tak wyraźnie, jak tuż przedtem czułam pulsowanie krwi Heatha. Afrodyta siedziała skulona na krześle, przerażona tym, co wyczyniały zjawy. Kiedy jeden z duchów otarł się o nią, wydała krótki krzyk, który jeszcze bardziej je zaktywizował, więc ciaśniej skupiły się wokół mnie.
– Zoey! – krzyknęła Stevie Rae. W jej głosie brzmiał strach. Zobaczyłam, jak niepewnie daje krok w moją stronę.
Nie! – - powstrzymał ją Damien. – - Nie rozrywaj kręgu! One nie zrobią nic złego Zoey. Nam też nie zrobią krzywdy, krąg jest zbyt mocny. Ale pod warunkiem, że go nie rozerwiemy.
– Nigdzie nie pójdziemy! – zawołała Shaunee.
– Nie ~ potwierdziła Erin głosem tylko trochę drżącym. – Mnie się tu podoba.
Wyczułam ich wiarę we mnie, lojalność i akceptację, tak jakby to był szósty żywioł. Wyprostowałam się i zwróciłam do pełzających rozzłoszczonych duchów.
– Tak więc my nigdzie nie idziemy. Co znaczy, że wy musicie stąd odejść. Zabierzcie swoją ofiarę – palcem wskazałam rozlane wino i krew – i idźcie stąd. Tylko tyle krwi należy wam się dzisiaj.
Szara masa przestała się kotłować. Wiedziałam, że już mam je w ręku. Wzięłam głęboki oddech i dokończyłam słowami:
– Mocą czterech żywiołów rozkazuję wam: odejdźcie! W jednej chwili duchy, jakby przygniótł je do ziemi jakiś olbrzym, wsiąkły w zachlapaną winem posadzkę balkonu, wchłaniając w siebie resztki krwi i znikając w ciemności.
Westchnęłam z ogromną ulgą. Bezwiednie zwróciłam się do Damiena:
– Dziękuję ci, wietrze. Możesz teraz odejść.
Damien chciał zgasić swoją świecę, ale nie zdążył, gdyż lekki podmuch wiatru, jakby przekomarzając się z nim, zrobił to za niego. Damien uśmiechnął się do mnie radośnie. I zaraz otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
– Zoey! Co się stało z twoim Znakiem?!
– Co? – - Podniosłam dłoń do czoła. Łaskotało mnie lekko, podobne mrowienie poczułam w karku i na całej szyi, co jest moją zwykłą reakcją na nadmiar stresu, tym razem jednak nawet tego nie zauważyłam, gdyż pulsowało mi w całym ciele z powodu przenikających mnie żywiołów.
Skończ zamykanie kręgu – powiedział, a jego mina wyrażała już nie zaskoczenie, tylko wielką radość. – A potem możesz skorzystać z jednego z licznych lusterek Erin i zobaczyć, jak wyglądasz.
Zwróciłam się do Shaunee, by pożegnać ogień.
– O rany, coś niesamowitego – zdumiała się Shaunee, gapiąc się na mnie.
– Ej, a skąd ty wiesz, że mam w torebce więcej niż jedno lusterko? – zapytała zaczepnie Erin, zanim zwróci łam się ku niej, by rozstać się z wodą. Ale i jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia, gdy dobrze mi się przyjrzała. -O w dupę! – zawołała przejęta.
– Erin, nie przeklina się w świętym kręgu, powinnaś
0 tym… – zaczęła słodkim głosikiem Stevie Rae, ale kiedy stanęłam przed nią, by pożegnać ziemię, urwała w pół słowa
1 zawołała: – Wielkie nieba!
Westchnęłam. Co się znowu dzieje? Podeszłam do stołu i ujęłam w palce fioletową świecę.
– Dziękuję ci, duchu. Możesz odejść – powiedziałam.
– Dlaczego? – zawołała Afrodyta, wstając tak gwałtownie, że przewróciła krzesło. – Dlaczego ty? A nie ja?
– Afrodyto, o czym ty mówisz?
– O tym. – Erin podała mi kieszonkowe lusterko, które wyciągnęła ze swojej eleganckiej skórkowej torebki, zawsze wiszącej na jej ramieniu.
Spojrzałam do lusterka. Początkowo nie rozumiałam, co widzę – widok był zbyt szokujący. Wtedy stanęła u mego boku Stevie Rae i szepnęła:
– Jakie piękne…
Miała rację. To było piękne. Mój Znak został wzbogacony o nowe elementy. Wokół mych oczu ukazała się delikatną jakby koronkowa girlanda tatuażu w szafirowym kolorze. Nie tak misterna i okazała jak u dorosłych wampirów, ale takich też nie widziano u żadnego z adeptów. Wodziłam palcami po wijącym się rysunku, wyobrażając sobie, że taka ozdoba godna jest księżniczek mieszkających w egzotycznych krajach, a może i… starszej kapłanki czy samej bogini. Wpatrywałam się intensywnie w swoje odbicie: czy to naprawdę ja? Im dłużej patrzyłam, tym bardziej nieznajoma stawała się coraz bardziej znajoma.
– To nie wszystko, Zoey – zauważył Damien. – Po patrz jeszcze na swoje ramiona.
Gdy spojrzałam na dekolt odsłonięty przez głębokie wycięcie sukni, przejął mnie dreszcz zdumienia pomieszanego z radością. Również na ramionach miałam tatuaż. Ciągnął się od szyi, przechodził na ramiona i plecy, jego spiralne szafirowe wzory podobne były do tych, jakie miałam na twarzy, z tą różnicą, że sprawiały wrażenie bardziej starożytnych, nawet bardziej tajemniczych, gdyż poprzetykane były symbolami przypominającymi litery.
Otworzyłam usta, ale nie powiedziałam ani słowa.
– Z, j emu potrzebna jest pomoc – przerwał moją kontemplację Erik. Zobaczyłam, jak kulejąc, wdrapuje się na balkon, ciągnąc za sobą nieprzytomnego Heatha.
– Daj spokój, zostaw go tutaj – powiedziała Afrodyta.
– Musimy się stąd zabierać, zanim obudzą się straże, a jego ktoś tu rano znajdzie.
Odwróciłam się do niej gwałtownie.
– I ty jeszcze pytasz, dlaczego ja, a nie ty? Bo może Nyks ma już dość twojego egoizmu, twojej nienawiści do wszystkich, twojego zepsucia, folgowania sobie, tego, że jesteś taka… – przerwałam oburzona do tego stopnia, że brakło mi dalszych określeń.
– Obrzydliwa! – dokończyły chórem Erin i Shaunee.
– Właśnie! Obrzydliwa i znęcająca się nad słabszy mi. – Podeszłam do niej bliżej, by wygarnąć jej w oczy.
– Przemiana jest wystarczająco trudna bez takich typów jak ty. Chyba że się jest twoimi… – tu spojrzałam triumfalnie na Damiena – pochlebcami. W przeciwnym razie traktujesz nas, jakbyśmy byli obcy, jakbyśmy nic nie znaczyli. Ale to się skończyło, Afrodyto. To, co robiłaś, jest całkowicie, absolutnie błędne i złe. Niemal doprowadziłaś Heatha do śmierci. Kto wie, może też Erika, a może jeszcze innych, i wszystko przez twój egoizm.
– Nie moja wina, że twój chłopak cię tu znalazł! -wrzasnęła.
– Tak, to rzeczywiście nie twoja wina, że Heath tutaj przyszedł, ale tylko to nie było twoją winą. Bo cała reszta, wszystko, co się działo dziś w nocy, to twoja wina. Twoja wina, że twoje niby-przyjaciółki nie zostały z tobą i nie pilnowały kręgu. Twoja winą od tego trzeba zacząć, że przywołałaś złe duchy. – Wyglądała na zmieszaną co mnie jeszcze bardziej wkurzyło. – Szałwia, kretynko! Najpierw stosuje się szałwię dla odgonienia złej energii, zanim użyje się turówki! Nie dziwota, że przyciągnęłaś takie wstrętne duchy!