Zamknął za sobą drzwi i przez chwilę stał wstrzymując oddech. Ed Anglesey to był tylko fotel na kółkach i miedziana krzywizna hełmu na tle ściany po przeciwnej stronie laboratorium. Żadnego ruchu, najmniejszego zainteresowania tym, co się dzieje dookoła. To dobrze. Byłoby niezręcznie, może wręcz katastrofalnie, gdyby Anglesey dowiedział się o tej potajemnej obserwacji. Ale nie miał w ogóle takiego zamiaru. Odgrodził się od wszelkich widoków i odgłosów z zewnątrz murem swojej koncentracji.
Niemniej jednak psionik ostrożnie przenosił swą masywną postać na drugi koniec pokoju ku nowemu esprojektorowi. Nie lubił pełnić roli szpicla, nie podjąłby się jej wcale, gdyby widział jakieś inne wyjście. Nie odczuwał jednak z tego powodu specjalnych wyrzutów sumienia. Jeśli prawdą było to, co podejrzewał, to Anglesey zupełnie nieświadomie wikłał się w coś nieludzkiego; podglądanie go w tej sytuacji mogło się równać ratowaniu mu życia.
Cornelius delikatnie uaktywnił instrumenty pomiarowe i rozpoczął nagrzewanie swoich lamp. Z oscyloskopu wbudowanego w maszynę Angleseya pobierał jego dokładny rytm alfa, służący psionikowi jako podstawowy zegar biologiczny. Najpierw się z tym zestrajasz, potem odkrywasz na wyczucie składniki subtelniejsze, a kiedy wasza aparatura jest już całkowicie zgodna w fazie, możesz niezauważenie zagłębić się i…
Stwierdzić, co było nie tak. Przestudiować udręczoną podświadomość Angleseya i przekonać się, co takiego jest w Jowiszu, że zarówno pociąga go, jak i przeraża.
Pięć statków rozbitych.
Przecież to już najwyższy czas, żeby wreszcie lądowaty. Może tylko pięć przepadnie na zawsze. Może dziesięć pozostałych się przebije. Dziesięcioro przyjaciół dla — dla Joego?
Cornelius westchnął. Popatrzył na siedzącego inwalidę, głuchego i ślepego na ludzki świat, który go wpędził w kalectwo, i ogarnęło go uczucie litości oraz gniewu. Ani pierwsze, ani drugie nie było sprawiedliwe.
Nawet w stosunku do Joego. Joe wcale nie byt jakimś diabłem pożerającym ludzkie dusze. Nie zdawał sobie przecież dotychczas sprawy, że jest odrębną istotą zwaną Joem, że Anglesey staje się marnym dodatkiem. Joe nie prosił się na świat, a odebranie mu jego ludzkiego odpowiednika bardzo prawdopodobnie oznaczałoby zniszczenie go.
Jakoś tak się dzieje, że kiedy ludzie przekroczą granice przyzwoitości, czeka ich kara.
Cornelius w myśli sklął siebie. Jest zadanie do wykonania. Usiadł i założył na głowę hełm. Fala nośna dawała niewielką pulsację, niesłyszalną, drganie neuronów w głębi jego umysłu. Tego się nie da opowiedzieć.
Sięgnąwszy ręką do góry dostroił się do alfy Angleseya. Jego własna miała nieco niższą częstotliwość, więc było to niezbędne, by przenieść sygnały przez proces heterodynowania. Wciąż brak odbioru. No trudno, trzeba naturalnie odnaleźć dokładny kształt fali, barwa tonu była równie zasadniczą sprawą dla myśli, jak dla muzyki. Nie spiesząc się pokręcał gałkami z najwyższą ostrożnością.
Coś mignęło w jego świadomości, wizja chmur kłębiących się na fioletowym niebie, wiatru, który cwałował przez bezkresny ogrom — stracił ją. Palce mu drżały, gdy się na nowo dostrajał.
Wiązka psi między Joem a Angleseyem pogrubiała. To włączyło Corneliusa do obwodu. Patrzył oczami Joego, stał na wzniesieniu i wpatrywał się w niebo nad lodowymi górami, wytężając wzrok w poszukiwaniu śladu pierwszej rakiety, a równocześnie nadal był Janem Corneliusem, jak przez mgłę widzącym wskaźniki, myszkującym za emocjami, symbolami, jakimś kluczem do uwięzionego w duszy Angleseya przerażenia.
Przerażenie wezbrało i uderzyło go w twarz.
Detekcja psioniczna nie polega na biernym podsłuchiwaniu. Podobnie jak odbiornik radiowy, który z konieczności staje się również słabym nadajnikiem, tak i system nerwowy w rezonansie ze źródłem energii widma psi zaczyna emanować. W normalnych warunkach zjawisko to nie ma oczywiście znaczenia; lecz kiedy przepuszczasz impulsy w obie strony przez układ heterodynujących i wzmacniających urządzeń z głębokim ujemnym sprzężeniem zwrotnym…
Na wczesnym etapie rozwoju psychoterapia psioniczna nie została dopuszczona do praktyki leczniczej, gdyż wzmocnione myśli jednego człowieka po przeniknięciu do mózgu drugiego łączyły się z jego procesami nerwowymi zgodnie ze zwykłym prawem pola wektorowego. W rezultacie dwoje ludzi odczuwało nowe częstotliwości w formie koszmarnego trzepotania myśli; doświadczony w samokontroli psychoanalityk mógł to ignorować, jego pacjent — nie, i reagował gwałtownie.
Ostatecznie jednak zmierzono podstawowe długości ludzkich fal i terapia psioniczna zawitała do gabinetów lekarskich. Nowoczesne esprojektory analizują wchodzący sygnał i przekształcają jego indywidualne cechy na zgodne z „wzorcem” odbiorcy. Rzeczywiście odmienne impulsy mózgu „nadawcy”, których w żaden sposób nie można przyporządkować wzorowi neuronów odbiorczych — tak jak sygnałów o przebiegu wykładniczym praktycznie nie da się wiernie nałożyć na sinusoidę — zostają odfiltrowane.
Skompensowana w taki sposób cudza myśl może być zrozumiana równie łatwo jak własna. Jeśli pacjenta umieścić w obwodzie wiązki psi, doświadczony terapeuta może się podłączyć bez jego wiedzy. Byłby w stanie albo sondować myśli drugiego człowieka, albo zaszczepić mu swoje własne.
Plan Corneliusa, oczywisty dla każdego psionika, polegał na tym: przejmie sygnały nieświadomej tego pary Anglesey/Joe. Jeśli jego hipoteza jest słuszna i osobowość espmena przepoczwarzała się w osobowość jakiegoś monstrum, jego myślenie okaże się zbyt obce, by mogło przejść przez filtry. Odbierze jakieś strzępy albo w ogóle nic. Jeśli hipoteza była fałszywa, i Anglesey był wciąż Angleseyem, odbierze jedynie zwykły ludzki strumień świadomości i będzie mógł sondować dalej w poszukiwaniu innych powodujących trudności czynników.
Jego mózg zagrzmiał!
Co się ze mną dzieje?
Przez chwilę interferencja, która zwróciła jego myśli na piłokształtny zgrzyt, zalewała go falami lęku. Gwałtownie łapał oddech, tam na wietrze jowiszowym, i jego straszne psy poczuły w nim obcość i zaskomlały.
Później rozpoznanie, przypomnienie i wybuch gniewu tak wielkiego, że nie pozostawiał miejsca na lęk. Joe napełnił swoje płuca i krzyknął to na głos aż zbocze rozbrzmiało echem:
— Precz z mojego umysłu!
Czuł, jak Cornelius zanika po spirali ku nieświadomości; przytłaczająca siła jego własnego ciosu psychicznego była zbyt wielka. Wybuchnął śmiechem, który bardziej przypominał warknięcie, i złagodził presję.
Nad jego głową wśród burzowych chmur błysnął ogień z dyszy pierwszej nadlatującej rakiety.
Umysł Corneliusa na nowo po omacku dążył ku światłu, przeciął wodnistą powierzchnię; usta mężczyzny otwierały się łapczywie za tlenem, a jego dłonie szukały pokręteł, by wyłączyć maszynę i uciec.
— Nie tak szybko, ty. — Joe zawzięcie wzmagał nakaz utrzymujący mięśnie Corneliusa w stalowym uścisku. — Chcę wiedzieć, o co tu chodzi. Siedź cicho i daj mi popatrzeć! — Unicestwił impuls, który mógłby zostać zinterpretowany jako znak zapytania. Pamięć eksplodowała na wszystkie strony w przodomózgowiu psionika.