Werchiel zatrzymał się, nie opuszczając miecza, i popatrzył na niego piorunującym wzrokiem.
– Tylko opóźniasz to, co nieuniknione – powiedział, przesuwając się w stronę Aarona. – Ale jeśli tak ci na tym zależy, możesz umrzeć jako pierwszy.
Aniołowie też podeszli bliżej, każdy z obnażoną bronią. Aaron przygotował się na ich atak. Jeśli ma zginąć, na pewno nie bez walki.
W tym momencie wszystkie okna w salonie eksplodowały z hukiem, zasypując pokój odłamkami tłuczonego szkła. Do pokoju weszły jeszcze dwie postacie.
Strażnicy wydawali się być równie zaskoczeni jak Aaron. Gabriel skorzystał z okazji i wymknął się swoim oprawcom, przypadając nerwowo do nogi pana. Anioł o imieniu Kamael wyprostował się i otrzepał z odłamków szkła. W ręce ściskał ognisty miecz. Obok niego stał Grigori Ezekiel, uzbrojony w kij bejsbolowy nabijany długimi gwoździami, który przypominał prymitywną maczugę. Jego ciało nosiło ślady ognia.
– Kamael opowiedział mi o tobie wiele ciekawych rzeczy, Aaronie. – Zeke przerwał ciszę, puszczając do niego oko. A potem podniósł kij, jak gdyby szykował sie do odbicia decydującej piłki w meczu. – Mówiłem, że jesteś wyjątkowy.
ROZDZIAŁ 11
Powietrze przeszył dźwięk tysiąca paznokci drapiących szkolną tablicę – tylko zdecydowanie głośniejszy, wręcz rozsadzający uszy. Strażnicy wydali z siebie przeraźliwy okrzyk bojowy i ruszyli z płonącymi mieczami na nieoczekiwanych wybawców Aarona. Na chwilę zapomnieli o chłopaku. Aaron podpezł na czworakach do szczątków swoich rodziców. Gabriel bezszelestnie podążył za nim. Czaszki Lori i Toma wciąż się tliły, patrząc oskarżycielsko wypalonymi czodołami.
– Tak mi przykro – wyszeptał Aaron. Wyciągnąl drzacą dłoń w stronę kupki popiołu i kości, ale natychmiast cofnął ją, oparzony bijącym od niej gorącem.
– To nie twoja wina – powiedział pocieszająco Gabriel liżąc swojego pana po ręce, jakby miało mu to przynieść ulgę.
Uwagę Aarona odwróciły przeraźliwe krzyki. Odwrocił wzrok i jego oczom ukazał się obraz zaciętej bitwy, która toczyła się w salonie.
Zeke zdzielił nabijanym gwoździami kijem jednego z atakujących go aniołów, który upadł na ziemię, zwijając się z bólu. Zeke wyrwał kij z tryskającej krwią ra-ny i uderzył ponownie, zanim anioł zdążył zareagować. A potem, wyraźnie usatysfakcjonowany, zwrócił się w kierunku kolejnego wroga.
Kamael poruszał się z hipnotyzującą szybkością. Rąbał i ciął, ostrze jego ognistego miecza z łatwością przeszywało ich ciała. Z pewnego dystansu jego ruchy przypominały jakiś skomplikowany taniec. Piękny i śmiertelnie niebezpieczny. Aaron zauważył, że Kamael toruje sobie mieczem drogę do Werchiela, który stał z bronią w ręce i czekał na niego cierpliwie, podczas gdy jego żołnierze walczyli i ginęli jeden po drugim.
Ta makabryczna scena, pełna przemocy, rozbudziła istotę wewnątrz Aarona. Czuł, jak rusza się w nim, dużo dziwniej niż wcześniej, jakby miał w brzuchu ławicę węgorzy. To coś wyraźnie podniecała tocząca się walka – obrazy, dźwięki i zapachy.
I wtedy zobaczył – nie, poczuł, jak Werchiel gapi się na niego z drugiej strony pokoju. Nozdrza anioła rozszerzały się, jakby wyczuwał coś w powietrzu. A potem warknął i ruszył w kierunku Aarona.
– To chce się wydostać, Aaronie – powiedział Gabriel, warując wciąż przy jego nodze, a potem obwąchał go od dołu do góry: – To jest w tobie i chce się wydostać.
Aaron nie mógł oderwać oczu od anioła, który sztywnym krokiem, nie zatrzymując się, szedł przez salon wprost na niego.
Gabriel nerwowo oblizał pysk. Aaron, zaskoczony, spojrzał na niego.
– To, co jest w tobie, jest też we mnie – wyjaśnił Gabriel. – Wyczuwam walkę, którą w sobie toczysz, ale nie możesz trzymać tego w zamknięciu.
Werchiel był już prawie przy nich.
Aaron powoli wstał, nie spuszczając wzroku ze złowieszczej, nieziemskiej postaci, która zbliżała się nieubłaganie.
Może powinienem pozwolić mu mnie wykończyć – pomyślał. Powinien był rozważyć tę możliwość, zanim jego rodzice zostali zamienieni w kupkę popiołu. Może gdyby oddał swoje życie, poświęcił się, przywódca Strażników oszczędziłby ich.
– Musisz to wypuścić, zanim będzie za późno – usłyszał tuż obok pełen strachu głos Gabriela.
Werchiel zatrzymał się przed Aaronem.
– To wszystko się skończy, kiedy zginiesz – wydal z siebie groźny pomruk. Kiedy wzniósł miecz, Aaron spojrzał w jego martwe, czarne oczy i zdał sobie sprawę, że nawet gdyby poświęcił swoje życie, jego rodzina nie uniknęłaby tragicznego losu.
Poczuł gorąco bijące z opadającego mu na głowę ostrza Werchiela. Nagle cios został zablokowany przez znajomy kij bejsbolowy. Ogniste ostrze błysnęło, przecinając drewnianą pałkę i oślepiając przy tym Aarona.
– Wynoś się stąd, dzieciaku – wrzasnął Zeke, podnosząc dymiący jeszcze kawałek kija i uderzając nim z całych sił w wykrzywioną twarz Werchiela.
Werchiel dał się zaskoczyć upadłemu aniołowi, ale tylko na krótką chwilę. Strużka błyszczącej, czarnej krwi popłynęła mu z nosa, plamiąc usta i idealnie białe zęby.
Aaron i Gabriel rzucili się na Werchiela, łudząc się, że dzięki sile drzemiącej w ich gniewie zdołają pomóc przyjacielowi. Ale Werchiel machnął skrzydłami, odrzucając ich do tyłu na podłogę.
Następnie złapał Ezekiela za wychudzony kark i z nieludzką siłą podniósł go z ziemi.
– Nie wystarczyło, że zabrałem ci skrzydła i zabiłem twoje nieczyste dzieci? Teraz chcesz, bym i ciebie pozbawił życia?
– Nie! – krzyknął Aaron.
Zeke wił się w uścisku. Resztki złamanego kija wysunęły mu się z dłoni.
– Musisz przeżyć, Aaronie – wychrypiał zbolałym głosem.
– A więc niech tak będzie – warknął Werchiel i wbił Ezekielowi w pierś ogniste ostrze, które wyszło z pleców ofiary w eksplozji gotującej się krwi i pary.
Zeke wrzasnął, po czym odrzucił głowę do tyłu w jęku agonii i smutku.
Aaron rzucił się na Werchiela i złapał go za ramię w potężnym uścisku.
– Ty draniu! – krzyknął. – Zabiłeś go! Tak jak moich rodziców, ty bestialski sukin…
– Puszczaj, marny śmieciu! – syknął Werchiel, uderzając Aarona z taką siłą, że ten przeleciał przez cały salon i wylądował na oparciu fotela stojącego w rogu pokoju, przewracając go i zwalając się razem z nim na podłogę. Za wszelką cenę starał się nie stracić przytomności.
Mokrymi od łez oczami zobaczył, jak drgające ciało Ezekiela ześlizguje się z ostrza miecza i upada na kolana. W powietrzu rozległ się świdrujący wrzask, przypominający krzyk stada atakujących orłów. Kamael rzucił się z drugiego końca pomieszczenia, wściekle torując sobie drogę mieczem w kierunku znienawidzonego wroga. Jego twarz wyrażała nieokiełznaną dzikość.
Gabriel w jednej chwili znalazł się z powrotem u boku swojego pana, ciągnąc go za ubranie.
– Wstawaj – stęknął. – Musisz to w sobie wyzwolić, jeśli tego nie zrobisz, zginiesz! Wszyscy zginiemy!
Aaron podniósł się i zatoczył w kierunku leżącego nieco dalej Ezekiela, podczas gdy Werchiel i Kamael starli się gwałtownie w śmiertelnym boju. Rozgrzane do białości ostrza ich mieczy lśniły teraz jeszcze bardziej oślepiającym blaskiem. Aaron ukląkł przy starym Grigori i chwycił go za dłoń.
– Wyjdziesz z tego – zapewnił go, zerkając na tlą cą się czarną dziurę w samym środku klatki piersiowej upadłego anioła. – Ja… ja ci pomogę. Trzymaj się i…
Zeke ścisnął go za rękę i Aaron odwrócił oczy od okropnej rany, skupiając wzrok na jego starych oczach.
– Nie martw się o mnie, chłopcze – wyszeptał Zeke. – Nie możesz już nic zrobić, z wyjątkiem…