Lynn w stanie Massachusetts
Ze snu wyrwało go donośne chrapanie Gabriela, od którego trzęsło się całe łóżko.
Aaron otworzył oczy i natychmiast poczuł na twarzy coś mokrego i ciepłego. Na chwilę zapomniał zupełnie o koszmarze, z którego przed chwilą się obudził, i skupił uwagę na ważącym prawie czterdzieści kilogramów labradorze o imieniu Gabriel. Pies chrapał obok z otwartym pyskiem.
– Ufff… fuuujjj – wymamrotał, sięgając po prześcieradło i wycierając się z psiej śliny. – Dzięki, Gabe – powie-dział zaspanym głosem. – Która jest właściwie godzina? Może pora już wstawać? – spytał leżącego obok psa. Labrador podniósł masywny łeb i zaczął lizać go po odkrytych rękach, skutecznie zasłaniając Aaronowi budzik swoim umięśnionym cielskiem.
– No dobrze, już dobrze. – Aaron wyjął spod kołdry drugą rękę, zmierzwił jedwabiście miękkie, złote futro i podrapał zawierzę za uchem. Potem podniósł się i usiadł na łóżku, żeby sprawdzić godzinę.
Domagając się kolejnych pieszczot, Gabriel przewrócił się na grzbiet i zaczął trącać Aarona przednimi łapami. Ten zaś chichotał i głaskał go po brzuchu, starając się jednocześnie zobaczyć cyfry na elektronicznym budziku, stojącym na stoliku nocnym przy łóżku.
Czerwone, fluorescencyjne diody zamigotały, zmieniając się z 7:28 na 7:29.
– Cholera! – syknął Aaron.
Wyczuwając niepokój w głosie pana, pies z głuchym szczeknięciem obrócił się z powrotem na brzuch.
Aaron wyskoczył w panice z łóżka, zdając sobie sprawę, co oznacza tak późna pora.
– Cholera. Cholera. Cholera… Cholera! – powtarzał w kółko, zdejmując gorączkowo koszulkę z koncertu Dave'a Matthewsa, a potem rzucił ją na stertę brudnych ciuchów, zalegających w kącie. To samo zrobił ze spodniami od dresu. Był już spóźniony. I to bardzo.
Do późnej nocy uczył się do egzaminu z historii u pana Arslaniana, głowę miał zaprzątniętą szczegółami amerykańskiej wojny secesyjnej i z tego wszystkiego zapomniał nastawić budzik. Zostało mu niecałe pół godziny, żeby dotrzeć do bramy swojego liceum imienia Kennetha Curtisa przed pierwszym dzwonkiem.
Aaron rzucił się do szafy i z drugiej szuflady wyciągnął czystą bieliznę. W wiszącym na ścianie lustrze zobaczył Gabriela, który przyglądał mu się z ciekawością, rozwalony na łóżku.
– Najlepszy przyjaciel człowieka, pomyślałby kto! -burknął do psa z wyrzutem, w drodze do łazienki. – Jak mogłeś pozwolić mi tak zaspać?
Pies przewrócił się na bok w zmiętej pościeli i ciężko ziewnął.
Aaron zdążył wziąć prysznic, umyć zęby i ubrać się w siedemnaście minut.
Jeszcze może się udać – pomyślał, zbiegając po schodach na dół, z przewieszonym przez ramię plecakiem pełnym książek. Jeśli zaraz wyjdzie z domu i będzie miał serię zielonych świateł na wszystkich skrzyżowaniach wzdłuż ulicy North Common, powinien znaleźć się na szkolnym parkingu tuż przed dzwonkiem.
Wydawało się to dość ryzykowne, ale innego wyjścia nie miał.
W przedpokoju zdjął z wieszaka kurtkę i już miał otworzyć drzwi, gdy poczuł na sobie wzrok Gabriela.
Pies stał za nim i przyglądał mu się z uwagą, przekrzywiając łeb w taki sposób, jakby chciał powiedzieć: – Nie zapomniałeś o czymś?
Aaron westchnął. Pies musi zostać nakarmiony, i wyprowadzony, jak co rano. Zazwyczaj miał na to wystarczająco dużo czasu, ale nie dzisiaj.
– Nie mogę, Gabe – powiedział, przekręcając zamek w drzwiach. – Lori da ci śniadanie i zabierze cię na spacer.
Dopiero wtedy zdał sobie z czegoś sprawę. Tak się spieszył przed wyjściem z domu, że nie zauważył nieobecności swojej matki zastępczej.
– Lori?! – zawołał, cofając się o krok, a potem szybkim krokiem wszedł do kuchni. Gabriel podążył za nim jak cień.
To dziwne - pomyślał Aaron. W domu Stanleyów Lori przeważnie wstawała pierwsza. Nastawiała budzik na piątą, parzyła kawę i robiła drugie śniadanie swojemu mężowi Tomowi, który o siódmej zaczynał zmianę w fabryce General Electric.
Kuchnia była pusta. Aaron z głodnym Gabrielem u boku pomaszerował do salonu.
W pokoju panował półmrok, zasłony we wszystkich czterech oknach były zaciągnięte. Ekran włączonego telewizora śnieżył. Siedmioletni przybrany brat Aarona Steve siedział przed ekranem, gapiąc się na niego, jakby oglądał najciekawszy program w historii amerykańskiej telewizji.
Na drugim końcu pokoju, pod ścianą z rodzinnymi fotografiami (nazywaną żartobliwie „ścianą wstydu"), w obitym skórą fotelu spała zastępcza matka Aarona. Uderzyło go, jak staro wygląda, skulona na fotelu w znoszonym, niebieskim szlafroku. Wtedy chyba po raz pierwszy zdał sobie sprawę z nieuchronności przemijania i pomyślał o dniu, w którym jej zabraknie. Skąd mi to przyszło do głowy? – zastanowił się, a potem odsunął tę myśl od siebie jak najdalej, starając się skupić na czymś przyjemniejszym.
Dla Aarona był to w sumie siódmy dom, odkąd przyszedł na świat. Jak powiedzieli wtedy pracownicy opieki społecznej: „To nie jest zły dzieciak, tylko trochę intro-wertyczny i ma trudny charakter". Aaron uśmiechnął się na to wspomnienie. Nie sądził, że kolejny przystanek okaże się ostatnim. Spodziewał się raczej ósmego i dziewiątego domu, a może nawet i setnego, zanim dorośnie na tyle, żeby amerykański system opieki społecznej mógł machnąć na niego ręką i wypuścić go na wolność, by dalej radził sobie już sam.
Aaron poczuł nagły przypływ emocji, kiedy przypomniał sobie, ile dobra i ciepła przez te wszystkie lata ofiarowała mu ta kobieta i jej mąż. Bez względu na to, jak źle się zachowywał i jakie numery im wykręcał, nie odtrącali go, wręcz przeciwnie – inwestowali w niego swój czas, energię i przede wszystkim swoją miłość. Stanleyowie nie ograniczali się tylko do brania zasiłków opiekuńczych od państwa. Oni naprawdę się nim opiekowali i w końcu zaczął traktować ich jak prawdziwych rodziców, których nigdy nie znał.
Gabriel, oblizując się, podszedł do chłopca siedzącego przed telewizorem – Aaron wiedział, że pies wykorzysta chwilę nieuwagi i pożre resztki śniadania Steviego. Ale chłopiec nie zareagował, tylko gapił się na migający ekran telewizora z szeroko otwartymi oczami i ustami.
Steven był jedynym biologicznym dzieckiem Stan-leyów i cierpiał na autyzm – niezwykły i często nierozumiany stan psychiczny, w którym człowiek jest tak zaabsorbowany swoim własnym światem, że rzadko potrafi podejmować interakcję z tym, który go otacza. Chłopiec był dość niesforny i Lori musiała zostawać w domu, żeby się nim zajmować.
Lori leniwie przewróciła się na prawy bok i otworzyła oczy.
– Stevie? – spytała półprzytomnie, szukając zaspanym wzrokiem młodszego syna.
– Ogląda swój ulubiony program. – Aaron wskazał palcem chłopca i siedzącego przy nim Gabriela. A potem przyjrzał się matce. – Wszystko w porządku?
Lori przeciągnęła się, a potem otuliła szczelniej szlafrokiem i uśmiechnęła się do niego.
– Wszystko w porządku, skarbie, jestem tylko trochę zmęczona. – Kiwnęła głową w stronę chłopca siedzącego przed telewizorem. – Steven miał dzisiaj ciężką noc i jedyne, co go uspokajało, to ten włączony ekran.
To mówiąc, rzuciła okiem na wiszący na ścianie zegar.
– Już tak późno? Co ty tu jeszcze robisz? Spóźnisz się do szkoły.
Aaron chciał jej wszystko wyjaśnić, ale matka wstała z fotela i zaczęła delikatnie, choć stanowczo wypychać go z pokoju.
– Uczyłem się do późna, zapomniałem nastawić budzik i…