– Opowiesz mi później – powiedziała, kładąc mu dłoń na plecach.
– Czy mogłabyś nakarmić…
Oczywiście, wyprowadzę go też na spacer – powie-działa Lori, ucinając rozmowę. – A teraz jedź do szkoły I zdaj ten test z historii.
Aaron był już w drzwiach, kiedy usłyszał, jak matka go woła. W jej głosie brzmiało coś na kształt lekkiej paniki.
Aaron wsadził głowę z powrotem do środka.
– Prawie zapomniałam – powiedziała Lori, trzymając w jednej ręce miskę Gabriela, a w drugiej worek z suchą karmą. Pies stał cierpliwie u jej boku, z otwartego pyska na przednie łapy kapała mu ślina.
– O co chodzi? – Aaron poczuł, że powoli zaczyna tracić cierpliwość.
Lori uśmiechnęła się.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – powiedziała i przesłała mu w powietrzu całusa. – Miłego dnia!
Moje urodziny - pomyślał Aaron, zamykając za sobą drzwi, i ruszył w stronę auta.
Przez ten cały poranny pośpiech on też zapomniał.
Aaron wślizgnął się do klasy w momencie, kiedy przez archaiczny radiowęzeł nadawano standardowe komunikaty dyrekcji.
Panna Mihos, najstarsza matematyczka w szkole, której do emerytury brakowało kilka miesięcy, podniosła głowę znad egzemplarza Family Circle i obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.
– Bardzo przepraszam – wymamrotał Aaron, zajmując szybko swoje miejsce. Zdążył już się nauczyć, że im mniej się dyskutuje z panną Mihos, tym lepiej. Jej zasady były proste i czytelne: przychodzić punktualnie na lekcje, usprawiedliwiać na kartce swoje nieobecności i za żadne skarby nie zgrywać mądrali. Aaron przypomniał sobie, jak Tommy Philips, który teraz siedział w jednej z tylnych ławek, trzymając buzię na kłódkę, próbował kiedyś być zabawny. Usprawiedliwił pisemnie jedną ze swoich nieobecności, wykorzystując do tego celu jakąś śmieszną anegdotę i skończyło się to dla niego tym, że przez tydzień musiał zostawać po lekcjach. Nie było nic gorszego, niż zgrywać mądralę przed starą matematyczką. Aaron zerknął w jej stronę i zobaczył, że panna Mihos szuka czegoś w dzienniku -prawdopodobnie chciała zmienić status jego obecności. Gdy rozległ się dzwonek na przerwę, Aaron odetchnął z ulgą. Może jednak to wszystko nie skończy się dzisiaj jakąś katastrofą. Pierwsza godzina zajęć z literatury amerykańskiej minęła bez problemów, ale w połowie trzeciej lekcji, akurat podczas pisania testu u pana Arslaniana, Aaron doszedł do wniosku, że był jednak zbytnim optymistą. Nie tylko nie potrafił sobie przypomnieć pewnych rzeczy, których uczył się wieczorem, ale na domiar złego potwornie rozbolała go głowa. Czuł w środku jakieś koszmarne wibracje, jakby ktoś włączył mu pod czaszką elektryczną maszynkę do golenia. Potarł z furią brwi, próbując skoncentrować się nad społecznymi i politycznymi następstwami niepokojów społecznych, które przeszły do historii pod nazwą Richmond Bread Riot. Fascynacja Arslaniana mało znanymi faktami z wojny secesyjnej przyprawi go kiedyś o tętniaka.
Reszta klasy oddała testy w okamgnieniu – tak szybko, że Aaron zaczął się nawet zastanawiać, czy aby w między czasie nie stracił przytomności albo nie został uprowadzony przez kosmitów. Udało mu się odpowiedzieć wyłącznie na pytania dotyczące tekstu źródłowego, kiedy rozległ się dzwonek kończący zajęcia. Mimo wszystko poczuł ulgę, a nieznośny ból głowy zaczął jakby ustępować. Szybko przejrzał, co do tej pory udało mu się napisać. Nie był to może szczyt jego możliwości, ale biorąc pod uwagę, jak się czuł, nie było też najgorzej.
– Chętnie dałbym panu jeszcze kilka godzin, aby mógł mi pan oddać test przewiązany piękną różową kokardą, panie Corbet…
Aaron znów się zamyślił. Gdy podniósł głowę, zobaczył potężną sylwetkę profesora Arslaniana, który stał przy jego ławce z wyciągniętą ręką.
– Ale moja żona zrobiła wczoraj na kolację pysznego indyka i zostały mi jeszcze jakieś resztki w pokoju nauczycielskim.
Aaron gapił się na niego bez słowa, a szum w jego głowie stał się znów nieznośny.
– Pański test, panie Corbet – zniecierpliwił się nauczyciel.
Aaron zebrał się w sobie i podał mu plik kartek. Potem pozbierał książki i chciał wyjść z klasy, ale kiedy się podniósł, poczuł jak świat zawirował mu przed oczami. Na wszelki wypadek przytrzymał się ławki.
– Dobrze się pan czuje, panie Corbet? – spytał Arslanian, który zdążył już wrócić za swoją katedrę. – Jest pan trochę blady.
Aaron zdziwił się, że jest „tylko" blady. Prawdę mówiąc, miał wrażenie, jakby z uszu i nosa miała mu zaraz trysnąć krew. Czuł się koszmarnie.
– To ból głowy – wymamrotał po drodze do drzwi.
– Niech pan weźmie tylenol – zawołał za nim profesor. – I zimny okład na głowę. Mnie to zawsze pomaga.
Na Aslaniana można liczyć w każdej sytuacji - pomyślał Aaron, stąpając ostrożnie, jakby bał się, że czaszka eksploduje mu lada moment na tysiąc kawałków, przyozdabiając ściany krwawym graffiti.
Klatką schodową płynął tłum młodych ludzi, którzy wchodzili, wychodzili, albo po prostu stali w małych grupkach przed swoimi szafkami, wymieniając najświeższe ploteczki. To niewyobrażalne - pomyślał z sarkazmem Aaron - jak wiele brudu może wypłynąć na powierzchnię w czasie jednej, pięćdziesięciominutowej przerwy. Przeciskał się powoli przez płynący tłum. Postanowił, że odłoży książki do szafki, a potem pójdzie do gabinetu szkolnej pielęgniarki i poprosi o coś na ból głowy. Ból stawał się bowiem nie do zniesienia. Teraz Aaronowi wydawało się, że ktoś stroi w jego głowie stare radio tranzystorowe. Manewrując między grupkami stojących uczniów, wymieniał okazjonalne uśmiechy lub skinienia głowy, ale nieliczni, którzy go rozpoznawali, robili to wyłącznie z grzeczności. Aaron wiedział, że koledzy i koleżanki uważali go za cichego, samotnego faceta z mroczną przeszłością. On sam zaś nie robił nic, by ta obiegowa opinia na jego temat uległa zmianie. Aaron nie zdobył w szkole żadnych przyjaciół, jedynie znajomych, którzy nie mieli dla niego większego znaczenia. W końcu udało mu się przecisnąć do swojej szafki i zaczął wstukiwać kod.
Pomyślał, że może kiedy coś zje, poczuje się trochę lepiej. W końcu nie miał nic w ustach od zeszłej nocy. Otworzył szafkę i zaczął pakować do środka książki. Raptem usłyszał dziewczęcy śmiech. Obrócił się i zobaczył Vilmę Santiago, która stała przy swojej szafce z trzema koleżankami. Gapiły się w jego stronę, ale szybko odwróciły wzrok i zachichotały konspiracyjnie. Co je tak rozbawiło? - zastanowił się Aaron.
Rozmawiały na tyle głośno, że wszystko słyszał. Problem polegał jednak na tym, że mówiły po portugalsku i Aaron nie miał pojęcia, o czym tak zawzięcie plotkują. Dwa lata nauki francuskiego okazały się średnio przydatne, jeśli chodzi o podsłuchiwanie nastoletnich Brazylijek.
Vilma była jedną z najpiękniejszych dziewczyn, jakie kiedykolwiek widział. W ubiegłym roku przeniosła się do liceum Kena Curtisa z Brazylii i w ciągu zaledwie kilku miesięcy stała się jedną z najlepszych uczennic w szkole. Była inteligentna i piękna zarazem – iście piorunująca mieszanka, która skutecznie go onieśmielała. Vilma i Aaron widywali się niemal codziennie na korytarzu, ale nigdy nie zamienili ze sobą ani jednego zdania. Nie to, żeby Aaron nie chciał z nią pogadać. Po prostu nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Obrócił się, żeby poukładać książki w szafce i po raz kolejny poczuł na sobie ich wzrok. Tym razem szeptały między sobą, a on czuł, że popada w coraz większą paranoję.
– Ele nào é nada feio. Que bunda!