Watson-sensei nadal przekładał i otwierał pudełka z klejnotami.
– Ale dlaczego zamieniłeś walizkę, Holmesie?
– Przyszło mi to do głowy, kiedy spostrzegłem, że kufer i twoja walizka są tej samej wielkości. Pomyślałem sobie: monsieur Lupin chciał ze mnie zażartować, więc ja też pobawię się z nim w kotka i myszkę. Byłem ciekaw, co on zrobi. Słusznie przypuszczałem, że Lupin nie będzie tracić czasu na manipulowanie przy zamkach twojej walizki. Nie przyjdzie mu do głowy, że na świecie są poza nim inni ludzie, ceniący sobie dobry żart… Muszę się szczerze przyznać: popełniłem jeszcze jeden błąd. Widząc, że w worku, przyniesionym przez „des Essartsa”, są prawdziwe banknoty (przynajmniej z wierzchu), byłem pełen podziwu dla takiej rzetelności. Nie doceniłem jednak fantazji Lupina, jego zamiłowania do efektownych gestów. Byłem pewien, że nie poprzestanie na zawartości skrytki i zechce odzyskać również franki. Błąd. A przynajmniej półbłąd. Po pieniądze nie przyszedł herszt, lecz pomocnik – połaszczył się na czterdzieści tysięcy. Hm, tak… W tej historii dostało się wszystkim. Arsène Lupin za czterdzieści tysięcy franków nabył koszule i kalesony Watsona. Watson stracił walizkę. Pan Sibata jest cały pokaleczony i posiniaczony. Bosco stracił połowę ucha. „Profesor” odstrzelił sobie palec. A my, panie Fandorin, straciliśmy okazję ujęcia genialnego aferzysty. Tak czy owak – spojrzał na zegar – już od dwudziestu minut żyjemy w stuleciu, które zaczyna się od słów „tysiąc dziewięćset”. Sądząc z preludium, nowy wiek szykuje dla takich mądrali jak my niezbyt pochlebne niespodzianki.
– Co to?
Doktor podszedł do okna (znajdowaliśmy się na pierwszym piętrze). Daleko przy bramie migotały jakieś światła. Rozległ się stłumiony odległością gwizdek.
– Holmesie! Ten łobuz rzeczywiście wezwał policję!
– Bierzmy nogi za pas, Watsonie. Tylko odłóżmy klejnoty na miejsce. Kiedy wrócą gospodarze, trudno im będzie zrozumieć, co robili tu włamywacze. Zainstalowali w wieży jakieś dziwne narzędzie tortur i kroplówkę, ucztowali w jadalni, pozastawiali wokół domu sieci, wyrzucili przez okno doniczkę z kwiatem i zniknęli. A przy tym nie zginęło nic cennego. Zniknięcie wiernego zarządcy też niewątpliwie będzie dla des Essartsów dużym zaskoczeniem…
Kiedy, zamknąwszy skrytkę, wychodziliśmy wyjściem dla służby, Fandorin-dono powiedział z westchnieniem:
– Przechytrzyliśmy sami siebie. W Rosji mówi się: „Koń ma cztery nogi i też się potknie”.
– A u nas jest na ten temat dziecinny wierszyk. O trzech mieszkańcach wsi Gotham, gdzie wedle legendy mieszkali najwięksi… – Sherlock Holmes zrobił pauzę -…najwięksi mądrale w całej Anglii.
I wyrecytował króciutki wierszyk, który urzekł mnie głębią i prawdziwie japońskim wdziękiem metafory. Arcydzieło to mówi o tym, że Trzem Mądrym nietrudno znaleźć Drogę do Prawdy, nawet jeśli wyruszają w Rejs Życia nędzną łajbą. Swą lakonicznością i pięknem ich Droga przypomina krótki wiersz.
Dla tego jednego odkrycia warto było znieść trudne próby i wstyd niepowodzenia, nie mówiąc już o takich drobiazgach jak guz na ciemieniu wielkości niedużej hurmy.
Spróbowałem oblec usłyszany od Sherlocka Holmesa wiersz w klasyczną formę pięciowiersza z trzydziestu jeden sylab:
Trzej Mądrzy w Drogę,
Nie bojąc się tajfunu,
Ruszyli czółnem.
Ich Droga w swej krótkości
Podobna jest do tanka.
Uwagi wydawcy
Na rękopisie opowiadania Uwięziona w wieży widnieje dopisek wykonany ręką J.H. Watsona i noszący datę 1907 r.
„Właśnie przeczytałem oburzający utwór pana Leblanca Arsène Lupin kontra Sherlock Holmes, opisujący spotkanie Holmesa z Arsène’em Lupinem. Autor nie tylko przeinaczył prawdziwe fakty, ale z właściwą galijskiemu plemieniu wybiórczością pamięci ani słowem nie wspomniał o noworocznej nocy 1900 roku, kiedy wielki detektyw i wielki złodziej naprawdę po raz pierwszy spotkali się twarzą w twarz. Na usprawiedliwienie pana Leblanca można powiedzieć jedynie, że w odróżnieniu ode mnie nigdy nie jest bezpośrednim uczestnikiem wydarzeń i musi przyjmować na wiarę opowieści swego chełpliwego przyjaciela, dżentelmena niezbyt poważanej profesji. To zaś, że Lupin»zapomniał«historię z piekielną machiną w chateau Vau-Garni, jest aż za bardzo zrozumiałe. Nie przynosi ona zaszczytu nikomu, kto miał z nią coś wspólnego”.
Na marginesie opowiadania Masahiro Sibaty widnieje skreślona niedbale notatka:
„Pan przeczytał moje opowiadanie i wziął ode mnie słowo honoru, że póki on żyje, nigdy nie będę opisywać na papierze jego czynów. Jaka szkoda! Tak mi się podoba być pisarzem…”.
Boris Akunin