Było to jedyne zdanie, które wdowa wymówiła z przejęciem. Erast Pietrowicz wiedział, że Satoko jest kobietą rozsądną, bynajmniej nieskłonną do histerycznych halucynacji, i nie miał pojęcia, co powiedzieć – tak go oszołomiła ta niezwykła historia.
A potworna Emi Terada wykrzyknęła:
– I ona jeszcze pyta! Nie wyssał pani krwi właśnie dlatego, że pani straciła przytomność. Jigumo musi patrzeć ofierze w oczy, inaczej mu nie smakuje. Kto jak kto, ale ja znam jego obyczaje!
– Kto, kto? Jigumo? – powtórzył wicekonsul nieznane słowo. – Opowiedz o Pająku Śmierci, moja córko – rzekł przeor, pochylając się do karlicy. – Pana urzędnika ósmej rangi to zainteresuje. W świecie Buddy wiele jest rzeczy dziwnych i my, żałośni głupcy, często nie potrafimy pojąć owych przerażających zjawisk. Proszę mówić, Terada-san.
Fandorin zmusił się, by patrzeć na pół kobietę, pół dziecko, nie chcąc urazić jej uczuć. Dziwne! Każda część ciała Emi Terady była skończoną doskonałością: i subtelna twarz, i cudowne miniaturowe ciałko, ale połączone ze sobą te dwie piękne połowy tworzyły zaiste przerażającą całość.
– Mój ojciec, dziedziczny właściciel słynnego domu kupieckiego, wyróżniał się pobożnością i dwa razy do roku – przed kwitnieniem sakury i na święto Bon – z całą rodziną wyruszał uroczyście na modły do jakiejś znanej świątyni albo klasztoru – zaczęła ochoczo Emi. Widać było wyraźnie, że opowiadała tę historię wiele razy. – Tak było również tego lata, kiedy ukończyłam czwarty rok życia. Przybyliśmy do tego sławnego klasztoru, by uczcić pamięć przodków. W nocy moi rodzice wybrali się nad rzekę, aby puścić na wodę ofiarny stateczek, a mnie zostawili w pokojach gościnnych pod opieką niańki. Niańka wkrótce zasnęła, a ja, podniecona noclegiem w nowym miejscu, leżałam na futonie i patrzyłam w sufit. Najpierw świecił księżyc i po deskach poruszały się dziwaczne czarne plamy – cienie kołyszących się w powiewach wiatru drzew w ogrodzie. Nagle spostrzegłam, że jedna plama jest gęstsza od pozostałych. Też się poruszała, ale nie w lewo i w prawo, tylko z góry w dół. Nie odrywałam od niej oczu i nagle zrozumiałam, że to nie cień, ale jakiś czarny kłębek czy supeł. Zawisł nad moją pochrapującą niańką, pokołysał się chwilę i ruszył w moją stronę, szybko się powiększając. Zobaczyłam, że to ogromny czarny pająk, który huśta się na zwisającej ze stropu pajęczynie. Chociaż byłam jeszcze maleńka i niewiele rozumiałam, ogarnął mnie okropny strach – taki strach, że zabrakło mi tchu. Chciałam zawołać niańkę, ale nie mogłam.
Emi badawczo zajrzała Fandorinowi w oczy, by sprawdzić, jak dalece jest zafascynowany opowieścią.
Wicekonsul słuchał uważnie, od czasu do czasu wstawiając uprzejme wykrzykniki w rodzaju: „Naprawdę?”, „O!”, „No, no!”, ale karlicy chyba było tego za mało. Ściągnęła złowieszczo brwi i podjęła zdławionym, grobowym głosem:
– Zdjęta grozą zacisnęłam powieki, a kiedy na powrót otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą mnicha w czarnym habicie i nisko nasuniętym słomkowym kapeluszu. W pierwszej chwili ucieszyłam się. „Jak to dobrze, że przyszedłeś – wykrztusiłam. – Tu był taki wielki, ogromny pająk”. Ale mnich podniósł ramię i z rękawa wysunęła się ku mnie kosmata macka. Była ohydna! Poczułam ostry zapach wilgotnej ziemi, zobaczyłam tuż przed sobą dwa rozjarzone złe ogniki i stwierdziłam, że nie mogę się poruszyć. Od tego miejsca po całym moim ciele zaczęła się rozlewać zimna niemoc. – Maleńka rączka z długimi, polakierowanymi paznokietkami dotknęła gardła. – Jigumo z pewnością wyssałby ze mnie całą krew, ale w tym momencie niańka chrapnęła głośniej. Pająk na mgnienie oka rozwarł szczęki, ocknęłam się i wybuchnęłam głośnym płaczem. „Co? Miałaś zły sen?” – zapytała niańka ochrypłym głosem. W tej samej chwili mnich skurczył się, zamienił w czarną kulę i szybko wzleciał pod sufit. Sekundę później pozostała tylko plama, ale i ona zamieniła się w cień… Byłam za mała, żeby sensownie wytłumaczyć rodzicom, co mi się przydarzyło. Uznali, że zapadłam na gorączkę i przez to moje ciało przestało rosnąć. Ale ja wiedziałam: to Jigumo wyssał ze mnie żywotne soki.
Zaczęła płakać, co zapewne należało do rytuału opowieści. W każdym razie ani Satoko, ani przeor nie próbowali jej pocieszać. Emi płakała bardzo wdzięcznie, zasłaniając twarz wzorzystym rękawem, a potem delikatnie wytarła nos w bawełnianą chusteczkę.
Przeor, uśmiechając się dobrodusznie, powiedział:
– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Za to my mamy szczęście już od tylu lat okazywać ci gościnność, moja córko. Pani Terada ze sługami i służebnymi mieszka w osobnym domu na terenie klasztoru – wyjaśnił Sōgen wicekonsulowi. – I jesteśmy jej radzi z całej duszy.
Emi zerknęła zza rękawa na dyplomatę i przekonała się, że jej opowieść nie zrobiła na nim zbyt wielkiego wrażenia. Zwróciła się do przeora i odpowiedziała szorstko, z gniewnym błyskiem w oczach:
– Nie dziwota! Wszak mój ojciec płaci za mnie klasztorowi niemałe sumy! Byleby tylko nie musieć patrzeć na moją brzydotę!
I tu rozpłakała się naprawdę, głośno i gniewnie. Sōgen nie poczuł się urażony.
– Skąd możemy wiedzieć, czym jest brzydota? – powiedział pojednawczo. – Najpotworniejszy spośród śmiertelnych będzie piękny w oczach Buddy, a największa piękność może mu się wydać obmierzłą zarazą.
Ten głęboki aforyzm nie pocieszył jednak Emi, która rozszlochała się jeszcze bardziej.
Asesor kolegialny pochylił się ku Satoko i spytał półgłosem:
– A więc nie widziała pani, jak się to stało? Omdlenie było tak głębokie?
– Kiedyśmy znaleźli Satoko-san, pomyśleliśmy w pierwszej chwili, że nie żyje – odpowiedział za wdowę wielebny. – Serce biło wolno, ledwie dosłyszalnie. Lekarzowi udało się przywrócić ją do życia dopiero po wielogodzinnych zabiegach z zastosowaniem chińskich igieł i przyżegania. Do tego czasu ciało nieszczęsnego Meidana już dawno zdążono wynieść. Zaiste żałosny to koniec dla człowieka świątobliwego.
A wszystko dlatego, że mnie nie posłuchałeś, ojcze. – Emi pociągnęła nosem. – Co ja ci powiedziałam, kiedy koło pawilonu znaleziono kupę?
– P-przepraszam, co? – zdumiał się Erast Pietrowicz.
– Niezręcznie mi mówić o takich rzeczach przy stole… – Satoko spojrzała na niego przepraszająco. – Ale na tydzień przed śmiercią, rano, mąż znalazł na progu swojej celi dużą kupę nieczystości.
– Gówna – wyjaśnił krótko przeor słuchającemu z uniesionymi brwiami Fandorinowi. – Potężną. Człowiek by tyle nie nawalił, nawet po zjedzeniu całego worka ryżu z sosem sojowym.
– A Jigumo tak! – wtrąciła Emi z błyskiem w oku. – Postać ma pajęczą, a gówno ludzkie, bo jest demonem. Od razu powiedziałam wtedy Satoko-san: „To podejrzana sprawa, strzeż się. Jakiś nieczysty duch czyha na twojego męża”. Powiedziałam tak czy nie?
– Tak, to prawda – odrzekła cicho Satoko. – A ja się tylko roześmiałam. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Ale mój zmarły małżonek nie wierzył w siłę nieczystą i mnie też zabraniał…