Выбрать главу

Aniuta ocknęła się nazajutrz, ale co z tego! Straciła dar mowy. Nic, tylko płacze, cała drży, dzwoni zębami. Po tygodniu powoli zaczęła mówić, ale z tamtej nocy niczego nie pamiętała. Kiedy zaczynano ją wypytywać – od razu konwulsje. Doktor najsurowiej zabronił, powiedział, że to może zagrażać jej życiu.

No i tak Polińka przepadła. Książę całkiem oszalał. Pisał do gubernatora, do samego cara, postawił na nogi policję. Renarda w Moskwie zaczęto śledzić, ale bez skutku. Francuzik kręcił się na wszystkie strony, szukał zamówień – nic z tego. Nikt nie chciał zwady z Karakinem. No i wyjechał biedak do swojego Paryża.

A Lew Lwowicz wciąż się wściekał. Wbił sobie do głowy, że niegodziwiec zamordował jego ukochaną Polińkę i zakopał zwłoki. Przeryli cały park, wyczerpali staw, zmarnowali bezcenne karpie. Nic. A miesiąc później nadeszła wreszcie apopleksja. Książę siedział przy obiedzie, nagle zarzęził i padł czołem w talerz z zupą. Nic dziwnego, po takich przeżyciach.

Aniuta po owej fatalnej nocy może nie straciła zmysłów, ale bardzo zmienił jej się charakter. Już dawniej nie odznaczała się wesołością, a teraz w ogóle słowem się nie odezwie. I przy najmniejszym hałasie aż podskakuje. Wstyd powiedzieć, ale nie przepadam za tragediami. Uciekłem z Sosnówki, kiedy książę jeszcze żył. Potem przyjeżdżam na pogrzeb – święci pańscy, dwór zmieniony nie do poznania. Zrobiło się tam strasznie, jakby czarny kruk skrzydłem wszystko nakrył. Pamiętam, popatrzyłem i myślę: to miejsce na zawsze pozostanie puste. I tak się stało.

Jedyna spadkobierczyni Aniuta nie chciała tam mieszkać; wyjechała. I to nie gdzieś do stolicy czy do Europy, ale na koniec świata. Administrator wysyła jej pieniądze do Brazylii, do miasta Rio de Janeiro. Sprawdziłem na globusie – to Rio leży akurat naprzeciw Sosnówki, dalej nie sposób już zajechać. Oto jak obmierzła księżniczce ojczyzna. Pomyśleć tylko – Brazylia! Nie ma tam pewnie ani jednej rosyjskiej duszy – zakończył z westchnieniem Archip Hiacyntowicz swoją niezwykłą opowieść.

– Dlaczego? W Brazylii przebywa mój znajomy, k-kolega z poselstwa w Japonii, Karł Iwanowicz Weber – wymruczał w zamyśleniu Erast Pietrowicz Fandorin, który słuchał historii z wielkim zainteresowaniem.

Urzędnik do specjalnych poruczeń miał przyjemny, miękki sposób mówienia i lekkie jąkanie wcale mu nie szkodziło.

– Weber jest teraz posłem przy cesarzu brazylijskim don Pedrze. To bynajmniej nie taki znów koniec świata.

– Doprawdy? – zainteresował się żywo Archip Hiacyntowicz. – A zatem rozwiązanie zagadki jest jeszcze możliwe! Ach, drogi Eraście Pietrowiczu, słyszałem, że ma pan wybitnie analityczny umysł, że każdą tajemnicę rozgryza pan jak orzeszek. Tu oto ma pan zadanie, niemające logicznego rozwiązania. Z jednej strony, Polińka Karakina zniknęła ze dworu – to fakt; z drugiej strony, w żaden sposób nie mogła dworu opuścić – to również fakt.

– Tak, tak – podchwyciło kilka dam jednocześnie. – Drogi panie Fandorin, drogi Eraście Pietrowiczu, strasznie chciałybyśmy wiedzieć, co się tam naprawdę stało.

– Założę się, że Erast Pietrowicz z łatwością rozwiąże ten paradoks – wtrąciła z przekonaniem Odincowa.

– Założy się pani? – powtórzył pośpiesznie Mustafin. – Co pani stawia?

Trzeba wyjaśnić, że oboje – i Lidia Nikołajewna, i Archip Hiacyntowicz – uwielbiali wszelkie zakłady i w tej swojej pasji niekiedy bywali skrajnie lekkomyślni. Najbardziej przenikliwi goście wymienili porozumiewawcze spojrzenia, podejrzewając, że całe intermedium z zagadkową historią, która jakoby przypadkiem się komuś przypomniała, zostało umyślnie ukartowane i młody urzędnik padł ofiarą zręcznie przygotowanego spisku.

– Bardzo mi się podoba pani mały Boucher – z lekkim ukłonem rzekł Archip Hiacyntowicz.

– A mnie pański duży Caravaggio – takim samym tonem odparła gospodyni.

Mustafin tylko pokręcił głową, jakby zdumiony niepohamowanym apetytem Odincowej, ale nie zaoponował – najwyraźniej był pewien zwycięstwa. A może stawka została uzgodniona już wcześniej.

Erast Pietrowicz, oszołomiony nieco tempem wydarzeń, tylko rozłożył ręce:

– Ale nie byłem obecny na miejscu z-zajścia, nie widziałem jego uczestników. O ile się orientuję, nawet policja, mając wszelkie możliwości, nie zdołała niczego osiągnąć. Cóż więc mogę zdziałać ja? W dodatku zdaje się, że minęło już sporo czasu.

– W październiku będzie sześć lat – padła odpowiedź.

– No więc s-sami państwo widzicie…

– Eraście Pietrowiczu, drogi, kochany – rzekła błagalnie gospodyni, kładąc rękę na dłoni asesora kolegialnego. – Niechże pan mnie nie gubi. Przecież już się założyłam z tym szantażystą! Zabierze mi mojego Bouchera i koniec! Ten pan nie ma w sobie ani krzty rycerskości.

– Mój przodek był murzą – potwierdził wesoło Archip Hiacyntowicz. – A u nas w ordzie kobiety trzyma się krótko.

Za to dla Fandorina rycerskość nie była chyba pustym słowem. Młody człowiek potarł palcem nasadę nosa i zamruczał:

– No, chyba że… Za pozwoleniem, panie Mustafin, zauważył pan może bagaż Francuza? Widział pan przecież jego odjazd. Na pewno nie obeszło się tam bez jakiegoś dużego kufra?

Archip Hiacyntowicz zaklaskał w dłonie.

– Brawo. Ukrył pannę w kufrze i wywiózł? A swoją cnotliwą siostrzyczkę Polińka napoiła jakimś paskudztwem, po którym Aniuta wpadła w rozstrój nerwowy? Pomysłowe. Ale nic z tego. Żadnego kufra nie było. Francuzik był goły jak bizun. Przypominam sobie jakieś neseserki, węzełki, kilka pudeł na kapelusze. Nie, drogi panie, pańska wersja nie ma uzasadnienia.

Fandorin zastanawiał się chwilę, po czym zapytał: – Jest pan pewien, że księżniczka nie mogła się zmówić ze strażnikami albo po prostu ich przekupić?

– Absolutnie. Była to pierwsza rzecz, jaką sprawdziła policja.

O dziwo, po tych słowach asesor kolegialny nagle spochmurniał i oznajmił z westchnieniem:

– Wobec tego pańska historia jest o wiele straszniejsza, niż sądziłem.

I po krótkiej pauzie zapytał:

– A proszę mi powiedzieć, czy w domu księcia była kanalizacja?

– Kanalizacja? Na wsi? – zdziwiła się Molly Sapiegina i zachichotała niepewnie, sądząc, że piękny urzędnik żartuje.

Archip Hiacyntowicz jednakże włożył do oka złoty monokl i bardzo uważnie przyjrzał się Fandorinowi, jakby dopiero teraz naprawdę go zobaczył.

– Jak się pan domyślił? Proszę sobie wyobrazić, że we dworze istotnie była kanalizacja. Na rok przed opisywanymi wydarzeniami książę kazał zainstalować wodociąg i kotłownię. I u samego Lwa Lwowicza, i u księżniczek, i w pokojach gościnnych były najprawdziwsze łazienki. Ale co to ma wspólnego ze sprawą?

– Myślę, że pański p-paradoks jest rozwiązany. – Fandorin pokręcił głową. – Ale rozwiązanie jest mocno nieprzyjemne.

– Ale jak?! W jaki sposób? Co się tam stało? – rozległo się ze wszystkich stron.

– Zaraz powiem. Naprzód jednak, Lidio Nikołajewno, chciałbym wydać pani lokajowi pewne polecenie.

I asesor kolegialny, na oczach ogromnie zaintrygowanych gości, skreślił na kartce jakiś liścik i wręczył go lokajowi, cicho szepcąc mu coś na ucho. Zegar kominkowy wybił północ, ale obecni ani myśleli wychodzić. Wszyscy czekali z zapartym oddechem, a Erast Pietrowicz wcale się nie kwapił z demonstracją swego analitycznego daru. Lidia Nikołajewna, dumna ze swojego bezbłędnego wyczucia, które i tym razem jej nie zawiodło w wyborze głównego gościa, patrzyła na młodego człowieka z niemal macierzyńskim rozrzewnieniem – urzędnik do specjalnych poruczeń miał szansę stać się prawdziwą gwiazdą jej salonu. Ależ jej będą zazdrościć Katie Połocka i Lily Jepanczyna!