Выбрать главу

— Nie — powiedział w końcu. — Najpierw musimy pomóc Allegiance. Trzeba coś zrobić z tymi fregatami.

Bardziej chciał przekonać samego siebie niż Temeraire’a; był przekonany, że podjął właściwą decyzją, ale nie mógł się pozbyć wątpliwości; to, co u zwykłego człowieka było odwagą, u awiatora mogło uchodzić za lekkomyślność, z racji zobowiązań wobec rzadkiego i drogocennego smoka. Granby miał prawo być nadmiernie ostrożny, lecz nie oznaczało to jeszcze, że się myli. Laurence nie został wychowany do służby w Korpusie i wiedział, że jego natura wzdraga się przed wieloma ograniczeniami, narzucanymi na kapitana smoka. Mimo woli zastanawiał się, czy nie za bardzo kieruje się własną dumą.

Temeraire, zawsze chętny do walki, nie oponował, tylko spojrzał w dół na fregaty.

— Te okręty są dużo mniejsze niż Allegiance — zauważył z powątpiewaniem. — Naprawdę jest w tak dużym niebezpieczeństwie?

— Jak najbardziej; ostrzelają go z obu burt.

W tym samym momencie wystrzelił kolejny fajerwerk. Eksplodował zaskakująco blisko nich, tak że Laurence musiał osłonić oczy dłonią. Kiedy wreszcie odzyskał zdolność widzenia, zobaczył z niepokojem, że fregata po zawietrznej zrobiła niespodziewanie zwrot na kotwicy: bardzo ryzykowny manewr, którego sam by nie wykonał tylko po to, by zyskać lepszą pozycję, choć musiał uczciwie przyznać, że przeprowadzono go wzorowo. Teraz rufa Allegiance została wystawiona na ogień dział lewej burty francuskiej fregaty.

— Wielkie nieba, leć tam! — zawołał, pokazując ręką, choć Temeraire nie widział tego gestu.

— Widzę — odparł Temeraire, który już zaczął nurkować. Jego boki napęczniały od powietrza niezbędnego do wypuszczenia boskiego wiatru, lśniąca i czarna skóra na piersi napięła się niczym membrana bębna. Laurence wyczuwał niskie dudnienie wzbierające w ciele Temeraire’a, zwiastun niszczycielskiej siły.

Fleur-de-Nuit domyślił się ich intencji i ruszył w pościg. Laurence słyszał łopot skrzydeł smoczycy, lecz Temeraire był szybszy, a jego ogromna masa nie przeszkadzała mu w nurkowaniu. Rozległa się kanonada, lecz strzelcy strzelali na oślep w ciemności; Laurence przywarł do karku Temeraire’a, zachęcając go w duchu do zwiększenia tempa.

Fregata odpaliła salwę burtową — z furt działowych popłynęły jęzory ognia, oświetlając szkarłatem pierś smoka. Znowu odezwali się strzelcy, a Temeraire drgnął, jakby został trafiony. Zaniepokojony Laurence krzyknął, lecz Temeraire dalej szybował w kierunku okrętu: wyrównał lot, by go zmieść, i głos Laurence’a utonął w przeraźliwym grzmocie boskiego wiatru.

Nigdy wcześniej Temeraire nie zaatakował w ten sposób okrętu, lecz podczas bitwy pod Dover Laurence widział, jak boski wiatr zdruzgotał drewniane transportowce powietrzne Napoleona. Czegoś podobnego spodziewał się tutaj: roztrzaskania pokładu, zniszczenia rei, może nawet złamania masztów. Lecz francuski okręt był solidnie zbudowany, miał dębowe poszycie o grubości dwóch stóp, a jego maszty i reje zabezpieczono dodatkowo żelaznymi łańcuchami na wypadek bitwy.

Żagle wytrzymały napór boskiego wiatru: zadrżały na moment, a potem wybrzuszyły się do granic możliwości. Kilka bras zerwało się niczym struny skrzypiec, a maszty pochyliły się, lecz wytrzymały, mimo jęku drewna i płótna żaglowego. Serce Laurence’a zamarło: wydawało się, że nie wyrządzą wrogowi poważniejszych zniszczeń.

Skoro jednak żadna część nie ustąpiła, wszystko musiało siłą rzeczy się przechylić: kiedy Temeraire przelatywał obok fregaty, ta obróciła się burtą do wiatru i powoli zaczęła wywracać. Była w głębokim przechyle, marynarze zwisali z takielunku i relingów, przebierając nogami w powietrzu, niektórzy spadali do wody.

Laurence spojrzał do tyłu, bo Temeraire minął już fregatę nisko nad wodą. Dostrzegł na rufie wypisaną ładnymi jasnozłotymi literami nazwę Valérie, oświetloną lampami zawieszonymi w oknach kabin, które teraz przechyliły się gwałtownie. Kapitan znał swój fach: Laurence słyszał okrzyki i widział, jak ludzie wdrapują się na burtę z różnymi dryfkotwami, ciągnąc cumy, by spróbować wyprostować okręt.

Lecz nie zdążyli. Po przelocie Temeraire’a piętrzyła się ogromna fala, wzburzona siłą boskiego wiatru. Narastała powoli, jakby robiła to specjalnie. Na chwilę wszystko znieruchomiało: okręt przechylony w ciemności, lśniąca ściana wody, zasłaniająca noc. Potem fala przewróciła okręt niczym dziecięcą zabawkę, a ocean zdusił ogień jego lamp.

Fregata już nie wypłynęła. Wodę pokryła blada piana, a kilka mniejszych fal, podążających za tą wielką, rozbiło się o kadłub, który wystawał nad powierzchnię oceanu. Tylko przez chwilę: zaraz kadłub osunął się pod wodę, a niebo rozjaśnił grad sztucznych ogni. Fleur-de-Nuit krążył nisko nad kipiącą wodą, zawodząc niskim, zrozpaczonym głosem, jakby nie rozumiał, dlaczego okręt tak nagle zniknął.

Z pokładu Allegiance nie popłynęły wiwaty, choć załoga na pewno widziała, co się stało. Sam Laurence także milczał, przerażony: trzystu ludzi, może więcej, gładka, lśniąca tafla oceanu. Okręt może zatonąć podczas sztormu, przy silnym wietrze i czterdziestostopowych falach; może zatonąć podczas akcji, spłonąć, eksplodować lub rozbić się o skały. Lecz ten okręt był nietknięty, stał na otwartym morzu przy dziesięciostopowej fali i wietrze wiejącym z prędkością zaledwie czternastu węzłów i nagle zniknął.

Temeraire zakaszlał i jęknął z bólu, a Laurence wychrypiał:

— Natychmiast wracaj na okręt.

Fleur-de-Nuit jednak już zmierzał w ich stronę, machając wściekle skrzydłami, a w blasku kolejnych fajerwerków Laurence dostrzegł sylwetki Francuzów gotowych do abordażu, trzymających lśniące noże, szpady i pistolety. Temeraire leciał z ogromnym trudem. Kiedy Fleur-de-Nuit się zbliżył, wykonał desperacki unik, lecz nie był już taki szybki, nie zdołałby ominąć nieprzyjacielskiego smoka i dotrzeć na pokład Allegiance.

Laurence był już bliski pozwolenia Francuzom na abordaż, bo mogłoby to oznaczać opatrzenie rany. Czuł, jak skrzydła Temeraire’a drżą przy każdym ruchu, i myślał o chwili, gdy szkarłatny blask zalał smoka, gdy rozległ się stłumiony huk salwy. Każda sekunda spędzona w powietrzu mogła pogorszyć obrażenia. Lecz jednocześnie słyszał okrzyki załogi francuskiego smoka. Nie potrzebował tłumacza, by zrozumieć ich rozpacz i zgrozę, nie sądził, że przyjęliby jego kapitulację.

— Słyszę łopot skrzydeł — wykrztusił Temeraire wysokim i słabym głosem.

Laurence domyślił się, że chodzi o innego smoka, i daremnie usiłował przebić wzrokiem nieprzeniknioną ciemność nocy. Czy był to smok brytyjski czy francuski?

Niebawem Fleur-de-Nuit ponownie zaatakował. Temeraire zdobył się na kolejny konwulsyjny skok do przodu i wtedy nad głową francuskiego smoka zatrzepotały srebrzystoszare skrzydła syczącego Nitidusa: kapitan Warren stał w uprzęży na jego grzbiecie, pomachał energicznie kapeluszem do Laurence’a i krzyknął:

— Leć, leć!

Z drugiej strony pojawiła się Dulcia i zaatakowała Fleur-de-Nuita, zmuszając go do obrony. Oba lekkie smoki były najszybsze w ich formacji i choć nie dorównywały wagą ogromnemu Fleur-de-Nuitowi, mogły go nękać przez pewien czas. Temeraire już zawracał powolnym łukiem, zagarniając gwałtownie powietrze. Kiedy zbliżyli się do okrętu, Laurence zobaczył, jak załoga pospiesznie robi miejsce na smoczym pokładzie, zarzuconym odłamkami drewna, strzępami lin i kawałkami poskręcanego metalu. Allegiance poważnie ucierpiał od ognia fregaty, a druga fregata wciąż ostrzeliwała jego dolne pokłady.