Выбрать главу

Przejście na drugą stronę pokładu było dużym wyzwaniem, zwłaszcza że ranna noga nie współpracowała z resztą ciała. Laurence omal się nie potknął o ogon śpiącej Messorii, kiedy ta poruszyła się niespodziewanie. Temeraire także spał mocno. Kiedy Laurence podszedł do niego, powieka odsłoniła na moment ciemnoniebieską tęczówkę i zaraz się zamknęła. Laurence nie próbował go budzić, zadowolony, że jest mu wygodnie. Tego ranka Temeraire zjadł dwie krowy i ogromnego tuńczyka, a Keynes z zadowoleniem stwierdził, że rana zaczęła się goić.

— Paskudna broń — powiedział wtedy, z jakąś upiorną fascynacją pokazując Laurence’owi wyjęty z rany pocisk. Laurence niechętnie spojrzał na liczne kolce, wdzięczny, że chociaż oczyszczono pocisk, zanim mu go pokazano. — Nie widziałem dotąd czegoś takiego, choć słyszałem, że Rosjanie posługują się podobną bronią. Dobrze, że nie wszedł głębiej, bo wtedy wyjęcie go byłoby mało przyjemne.

Na szczęście pocisk trafił na mostek i utkwił jakieś pół stopy pod skórą. Mimo to rozerwał mięśnie piersiowe, a operacja jeszcze poszerzyła ranę, więc lekarz zabronił smokowi latać przez co najmniej dwa tygodnie, a może nawet miesiąc. Laurence położył dłoń na masywnym, ciepłym barku Temeraire’a szczęśliwy, że tylko taką cenę za to zapłacili.

Pozostali kapitanowie grali w karty, siedząc wokół niewielkiego składanego stołu ustawionego przy kominie kuchni, jednym z nielicznych wolnych miejsc na pokładzie. Laurence dołączył się do nich i podał Harcourt listy.

— Dziękuję, że zgodziłaś się je zabrać — powiedział i opadł ciężko na krzesło, by złapać oddech.

Pozostali przerwali grę i spojrzeli na gruby plik.

— Strasznie mi przykro, Laurence. — Harcourt schowała listy do skórzanej torby. — Paskudnie was poturbowali.

— Cholerne tchórze. — Berkley pokręcił głową. — Czają się w ciemności i szpiegują, zamiast stanąć do uczciwej walki.

Laurence nic nie powiedział. Z wdzięcznością przyjął wyrazy współczucia, lecz był jeszcze zbyt przygnębiony, żeby zdobyć się na rozmowę. Pogrzeby bardzo go wymęczyły, ponieważ pomimo bólu nogi musiał stać podczas prowadzonej przez Rileya godzinnej ceremonii, gdy spuszczano do morza kolejne ciała, zaszyte w hamaki i obciążone pociskiem armatnim w przypadku marynarzy i żelazną kulą w przypadku awiatorów.

Pozostałą część poranka spędził z porucznikiem Ferrisem, teraz pełniącym obowiązki jego zastępcy, podsumowując straty, a ich lista była boleśnie długa. Granby dostał kulą karabinową w pierś. Na szczęście pocisk odbił się od żebra i wyleciał, lecz Granby stracił dużo krwi i miał gorączkę. Evans, drugi porucznik, paskudnie złamał nogę i musiał wracać do Anglii. Martin mógł przynajmniej wyzdrowieć na okręcie, lecz na razie miał tak spuchniętą szczękę, że potrafił jedynie mamrotać, poza tym póki co nie widział na lewe oko.

Dwóch innych topmanów także odniosło rany, mniej poważne; jeden ze strzelców, Dunne, był ranny, a inny, Donnell, zginął; z grupy bellmanów zginął Miggsy. Najbardziej jednak ucierpieli uprzężnicy: czterech z nich zabił pocisk armatni, który eksplodował pod pokładem, gdy odnosili zapasową uprząż. Morgan był z nimi i niósł pudełko ze sprzączkami. Okropność.

Berkley zauważył jego zbolałą minę i powiedział:

— Przynajmniej mogę ci zostawić Portisa i Macdonaugha.

Byli to topmani Laurence’a, których przeniesiono na Maksimusa po przybyciu chińskiej delegacji.

— Nie brakuje ci ludzi? — zapytał Laurence. — Nie mogę zabierać ich Maksimusowi, przecież pełnicie czynną służbę.

— Na transportowcu z Halifaksu, William of Orange, przypłynie kilkunastu gości, których można przydzielić Maksimusowi — odparł Berkley. — Mogę więc oddać ci twoich.

— Nie będę się sprzeczał. Bóg jeden wie, jak bardzo potrzebuję ludzi — powiedział Laurence. — Ale transportowiec może przybyć dopiero za miesiąc.

— Och, byłeś pod pokładem, więc nie słyszałeś, co powiedzieliśmy kapitanowi Rileyowi — rzekł Warren. — Widziano Williama niedaleko stąd przed kilkoma dniami. Posłaliśmy więc tam Chenery’ego z Dulcią i zabierze nas z rannymi do domu. Ponadto Riley wspomniał, że ta łódka potrzebuje czegoś. Chyba drzewa, Berkley?

— Drzewc — poprawił go Laurence, patrząc na takielunek. W świetle dnia zobaczył wyraźnie, że reje podtrzymujące żagle rzeczywiście wyglądają kiepsko, są popękane i podziurawione kulami. — Byłoby dobrze, gdyby odstąpili nam trochę zapasów. Ale, Warren, musisz wiedzieć, że to jest okręt, a nie łódka.

— A co to za różnica? — zapytał obojętnie Warren, ku oburzeniu Laurence’a. — Myślałem, że te dwa słowa oznaczają to samo. Czy rozmiary odgrywają tu jakąś rolę? Ten tutaj to bez wątpienia kolos, chociaż lada chwila Maksimus i tak wypadnie za pokład.

— Wcale nie — rzucił Maksimus, lecz otworzył oczy i zerknął na swój zad. Gdy tylko upewnił się, że na razie nie grozi mu upadek do wody, znowu ułożył się wygodnie i zasnął.

Laurence otworzył usta, lecz zaraz je zamknął, czując, że wszelkie wyjaśnienia nic tu nie pomogą.

— W takim razie zostaniecie z nami parę dni?

— Tylko do jutra — powiedziała Harcourt. — Gdyby wszystko się przeciągnęło, zaryzykujemy lot. Nie lubię narażać smoków na niepotrzebny wysiłek, ale nie chcę też osłabiać Lentona w Dover. Będzie zachodził w głowę, gdzie się podzialiśmy, bo przecież mieliśmy tylko przeprowadzać nocne manewry z flotą w okolicach Brestu, kiedy zobaczyliśmy, jak puszczacie fajerwerki, jakbyście obchodzili rocznicę spisku prochowego.

Oczywiście Riley zaprosił wszystkich na kolację, także pojmanych francuskich oficerów. Harcourt musiała wymówić się chorobą morską, żeby ktoś nie rozpoznał w niej kobiety, Berkley zaś był małomównym gościem i niechętnie wypowiadał zdania składające się z ponad pięciu słów. Za to Warren gadał ze swadą, szczególnie po wypiciu paru kieliszków mocnego wina, a Sutton, służący od prawie trzydziestu lat, mógł przytoczyć całą masę anegdot, więc razem prowadzili ożywioną, choć nieco bezładną rozmowę.

Francuzi milczeli, wstrząśnięci, podobnie jak brytyjscy oficerowie. W miarę upływu posiłku wszyscy byli coraz bardziej przygnębieni. Lord Purbeck zachowywał się bardzo oficjalnie, Macready miał ponurą minę i nawet Riley tylko sporadycznie się odzywał, wyraźnie się męcząc.

Potem, na smoczym pokładzie, przy kawie, Warren powiedział:

— Laurence, nie chcę obrażać twoich kolegów z dawnej służby, ale na Boga! Nie ułatwiają nam życia. Można by pomyśleć, że śmiertelnie ich obraziliśmy, a przecież oszczędziliśmy im walki i kto wie, jak dużego rozlewu krwi.

— Chyba uważają, że przybyliśmy zbyt późno, żeby czegoś im oszczędzić. — Sutton oparł się nonszalancko o Messorię i zapalił cygaro. — W ten sposób odebraliśmy im część chwały, że nie wspomnę o części pryzowego, no wiesz, bo przecież zjawiliśmy się, zanim francuski okręt zaatakował. Masz ochotę się sztachnąć, moja droga? — zapytał i uniósł cygaro tak, by Messoria mogła zaciągnąć się dymem.

— Nie, źle ich oceniasz, zapewniam cię — rzekł Laurence. — Gdyby nie wy, nigdy nie przejęlibyśmy tej fregaty. Nie była uszkodzona i mogła nam uciec w każdym momencie. Wszyscy na pokładzie ucieszyli się z waszego przybycia. — Nie za bardzo miał ochotę na wyjaśnienia, lecz nie chciał też, aby trwali w błędnym mniemaniu, więc dodał krótko: — Chodzi o tę drugą fregatę, Valérie, którą zatopiliśmy, zanim się zjawiliście. Zginęło mnóstwo ludzi.