Выбрать главу

Mówił coraz głośniej, a Hammond zerknął rozpaczliwie na otwarte drzwi kajuty: Roland i Dyer gapili się na nich z ciekawością i zupełnie zapomnieli o srebrnej zastawie.

— Proszę zrozumieć. Nie możemy stawiać go w takiej sytuacji. Książę Yongxing wydał rozkaz, a jeśli sprzeciwimy się mu otwarcie, upokorzymy go przed jego własnymi…

— W takim razie niech się nauczy, że mnie się nie wydaje rozkazów — rzucił gniewnie Laurence. — Lepiej niech mu pan to powie, zamiast mu nadskakiwać i prowadzić podstępne…

— Na litość boską! Myśli pan, że pragnę, żeby rozdzielili pana z Temeraire’em? Opieramy się tylko na tym, że smok nie chce się z panem rozstać — powiedział Hammond, także dając się ponieść emocjom. — Ale to nas daleko nie zaprowadzi, gdy zabraknie dobrej woli, a jeśli książę Yongxing nie będzie mógł egzekwować rozkazów do końca naszej podróży, to po dotarciu do Chin będziemy na straconej pozycji. Chciałby pan, żebyśmy z powodu pańskiej dumy poświęcili przymierze? Że nie wspomnę — dodał Hammond, obłudnie przybierając przymilny ton — o nadziei na zatrzymanie Temeraire’a.

— Nie jestem dyplomatą — odparł Laurence — ale coś panu powiem. Jeśli wyobraża pan sobie, że uzyska od księcia choćby odrobinę dobrej woli, niezależnie od tego, jak będzie się pan poniżał, to jest pan skończonym głupcem. I niech pan nie myśli, że można mnie kupić za zamki na lodzie.

Laurence zamierzał pożegnać Harcourt i pozostałych w godziwy sposób, lecz nie był w stanie bawić towarzystwa rozmową, więc uwaga wszystkich skupiła się na jedzeniu. Na szczęście miał niezłe zapasy, a bliskość kuchni okazała się bardzo korzystna: boczek, szynka, jajka i kawa wjechały na stół tuż po przygotowaniu, tak jak porcja panierowanego i smażonego tuńczyka, którego resztę dostał Temeraire, wiśniowy dżem i marmolada. Laurence jadł niewiele i ucieszył się, kiedy Warren poprosił go, aby przedstawił im przebieg bitwy. Odsunął talerz z niemal nietkniętym jedzeniem, by pokazać manewry okrętów i Fleur-de-Nuita za pomocą kawałków chleba i solniczki, reprezentującej Allegiance.

Smoki kończyły właśnie swoje mniej wytworne śniadanie, kiedy Laurence i inni kapitanowie przybyli na smoczy pokład. Laurence z ogromną radością stwierdził, że Temeraire nie śpi i wygląda całkiem dobrze, mimo śnieżnobiałych bandaży na piersi. Właśnie próbował namówić Maksimusa na degustację tuńczyka.

— Jest wyjątkowo dobry, dzisiaj rano go złowili — powiedział.

Maksimus spojrzał podejrzliwie na rybę: Temeraire zjadł już jakąś połowę, lecz nie tknął głowy z szeroko otwartym pyskiem i zmętniałymi oczami. Ryba musiała ważyć z tysiąc pięćset funtów, nawet ta połowa robiła duże wrażenie.

Jednakże nie wtedy, gdy Maksimus opuścił wreszcie łeb i pochłonął ją jednym kęsem: wyglądał dość zabawnie, gdy przeżuwał tuńczyka ze sceptyczną miną. Temeraire czekał niecierpliwie na reakcję. Maksimus przełknął, oblizał się i powiedział:

— Ostatecznie można by to zjeść, z braku czegoś lepszego, ale trochę za oślizłe.

Rozczarowany Temeraire opuścił krezę.

— Zapewne trzeba dojrzeć do tego smaku. Mogę złowić ci jeszcze jednego.

Maksimus prychnął.

— Nie. Ryby zostawię tobie. Są jeszcze jakieś owce? — zapytał, zerkając z nadzieją na kwatermistrza.

— A ile już zżarłeś? — zapytał Berkley, wchodząc ciężko po schodach. — Cztery? Wystarczy. Jak jeszcze trochę urośniesz, to nie będziesz mógł się oderwać od ziemi.

Maksimus zignorował jego słowa i sięgnął do kadzi po ostatni barani udziec; pozostałe smoki także skończyły jeść, a ludzie kwatermistrza zaczęli polewać pokład, aby oczyścić go z krwi: niebawem przed okrętem pojawiły się rozgorączkowane rekiny.

William of Orange płynął teraz prawie przed nimi i Riley udał się wcześniej na jego pokład, by omówić z kapitanem problem zapasów. Teraz wrócił łodzią, a załoga tamtego transportowca wykładała drzewce i płótno żaglowe.

— Lordzie Purbeck — rzekł, stając na pokładzie — proszę wysłać szalupę po zapasy.

— A może my je przyniesiemy? — zapytała Harcourt ze smoczego pokładu. — Maksimus i Lily i tak będą musieli zwolnić pokład, więc możemy przetransportować ładunek, zamiast latać w kółko.

— Dziękują, sir, byłbym wielce zobowiązany — odpowiedział Riley, po czym skłonił się, niczego nie podejrzewając; Harcourt czesała włosy do tyłu, chowała warkocz pod kapturem, płaszcz zaś dobrze maskował jej figurę.

Maksimus i Lily wzbili się w powietrze bez załóg, by dać możliwość przygotowania się pozostałym. Załogi rozłożyły uprzęże i zbroje i zaczęły wyposażać mniejsze smoki, podczas gdy ich dwaj więksi kompani udali się po zapasy na pokład Williama of Orange. Zbliżała się chwila rozstania i Laurence pokuśtykał do Temeraire’a, gdyż nagle ogarnął go zupełnie nieoczekiwany żal.

— Nie znam tego smoka — zwrócił się Temeraire do Laurence’a, spoglądając ponad wodą na transportowiec; na jego smoczym pokładzie leżał z ponurą miną duży smok w brązowe i zielone pasy, z czerwonymi smugami na skrzydłach i szyi, które wyglądały jak namalowane: Laurence nigdy wcześniej nie widział tej rasy.

— To indiańska rasa, wyhodowana przez jedno z plemion z Kanady — wyjaśnił Sutton, kiedy Laurence pokazał mu dziwnego smoka. — Dakota, o ile dobrze wymawiam tę nazwę. Zdaje się, że schwytano go razem z jeźdźcem — bo tam nie mają załóg, rozumiesz, tylko jeden człowiek dosiada smoka, bez względu na jego rozmiary — podczas ataku na przygraniczną osadę. Niezłe osiągnięcie: bardzo specyficzna rasa i z tego, co słyszałem, niezwykle waleczne smoki. Mieli go wykorzystać w hodowli w Halifaksie, ale skoro wysłano tam Praecursorisa, w ramach wymiany przysłano tego tutaj. Wygląda na twardą sztukę.

— To okrutne, że wysłali go tak daleko od domu — zauważył cicho Temeraire, patrząc na obcego smoka. — Nie wygląda na szczęśliwego.

— Zamiast siedzieć w hodowli w Halifaksie, będzie siedział tutaj, a to niewielka różnica — powiedziała Messoria i rozłożyła skrzydła, by ułatwić załodze zapinanie uprzęży. — Wszystkie hodowle są takie same i nie ma w nich nic ciekawego do roboty, poza spółkowaniem — zakończyła z niepokojącą szczerością; była o wiele starsza niż Temeraire, liczyła ponad trzydzieści lat. — W istocie nie wydaje się to ciekawe — powiedział Temeraire i opadł na pokład z ponurą miną. — Myślicie, że w Chinach umieszczą mnie w hodowli?

— Na pewno nie — odparł Laurence; w duchu postanowił, że nie pozwoli na to, by Temeraire’a spotkał taki los, bez względu na zamiary chińskiego cesarza. — Nie robiliby aż takiego zamieszania, gdyby tylko o to chodziło.

Messoria prychnęła pobłażliwie.

— Może uznasz, że to nie najgorsza rzecz, kiedy sam tego spróbujesz.

— Przestań deprawować młodych. — Kapitan Sutton klepnął ją przyjaźnie w bok i po raz ostatni szarpnął za rzemienie uprzęży. — No, chyba jesteśmy gotowi. A zatem jeszcze raz do widzenia, Laurence — powiedział, kiedy uścisnęli sobie dłonie. — Myślę, że miałeś już tyle rozrywek, że starczy ci na całą podróż; płyńcie dalej spokojnie.

Trzy mniejsze smoki opuściły po kolei pokład i skierowały się do Williama of Orange; podczas startu Nitidusa pokład Allegiance ledwo drgnął. Zaraz potem wróciły Maksimus i Lily, żeby założyć uprząż i żeby Berkley i Harcourt mogli się pożegnać z Laurence’em. Wreszcie cała formacja przeniosła się na drugi transportowiec i Temeraire znowu został sam na Allegiance.