Laurence miał się na baczności, lecz tym razem Liu Bao nie wmuszał w nich wina z takim entuzjazmem. Przyjemnie było tak siedzieć, czując rozchodzące się po ciele przyjemne ciepło, podczas gdy Temeraire drzemał, oblany złocistym blaskiem słońca zachodzącego za osnutymi niebieskawą mgiełką górami. Laurence całkowicie, choć może irracjonalnie, porzucił myśl o udziale Liu Bao w spisku: trudno jest podejrzewać człowieka, kiedy się siedzi w jego ogrodzie po obfitym obiedzie, na który cię zaprosił. Nawet Hammond mimowolnie się rozluźnił, mrugając, by nie zasnąć.
Liu Bao zaczął ich wypytywać, jak to się stało, że zamieszkali w rezydencji księcia Mianninga. Szczerze się zdziwił, gdy usłyszał o ataku bandy, i pokiwał głową ze współczuciem.
— Trzeba będzie coś zrobić z tymi hunhun, bo przestajemy nad nimi panować. Jeden z moich bratanków związał się z nimi przed kilku laty, a jego matka zamartwiała się na śmierć. Ale potem złożyła dużą ofiarę Guanyin i kazała wznieść dla niej specjalny ołtarz w najlepszej części południowego ogrodu. Młodzieniec ożenił się i podjął studia. — Trącił Laurence’a w bok. — Sam powinieneś się pouczyć! Będzie wstyd, jak twój smok zda egzaminy, a ty nie.
— Dobry Boże. Hammond, myślisz, że dla nich to będzie miało znaczenie? — zapytał Laurence i wyprostował się zaniepokojony.
Pomimo wszystkich wysiłków nie potrafił rozgryźć języka chińskiego, jakby zaszyfrowano go dziesięciokrotnie, a jeśli chodzi o zdawanie egzaminów wraz z ludźmi, którzy zaczęli się do niego przygotowywać w wieku siedmiu lat…
— Droczę się tylko z tobą — rzucił dobrodusznie Liu Bao, ku uldze Laurence’a. — Nie obawiaj się. Skoro Lung Tien Xiang wybrał towarzystwo niewykształconego barbarzyńcy, to nic na to nie poradzimy.
— On oczywiście żartuje, kiedy tak cię nazywa — dodał Hammond do przekładu słów Liu Bao, choć bez przekonania.
— Ależ ja jestem niewykształconym barbarzyńcą, według ich standardów, i nie jestem aż tak głupi, by uważać się za kogoś więcej — powiedział Laurence. — Chciałbym jedynie, aby negocjatorzy też tak na to patrzyli — zwrócił się do Liu Bao. — Oni jednak wciąż uważają, że Niebiański może mieć za towarzysza tylko cesarza lub jego krewnego.
— No cóż, jeśli smok nie zgodzi się na nikogo innego, będą musieli się z tym pogodzić — odparł zdawkowo Liu Bao. — Może cesarz cię adoptuje? W ten sposób wszyscy zachowaliby twarz.
Laurence uznał to za żart, lecz Hammond spojrzał na Liu Bao z zupełnie innym nastawieniem.
— Czy rozpatrzono by poważnie taką sugestię? — zapytał. Liu Bao wzruszył ramionami i ponownie napełnił ich kielichy winem.
— Dlaczego nie? Cesarz ma trzech synów do odprawiania rytuałów, więc nie musi już nikogo adoptować, ale jeszcze jeden by mu nie zaszkodził.
— Zamierzasz do tego dążyć? — zapytał Hammonda Laurence, z niejakim niedowierzaniem, kiedy ruszyli chwiejnym krokiem do lektyk, w których mieli wrócić do pałacu.
— Oczywiście za twoim pozwoleniem — rzekł Hammond. — Niezwykły pomysł, ale w końcu wszystkie strony wiedziałyby że to tylko formalność. Rzeczywiście — podjął, coraz bardziej ożywiony. — Byłoby to ze wszech miar pożyteczne rozwiązanie. Z pewnością nie wypowiedzieliby łatwo wojny krajowi, połączonemu z nimi tak bliskimi więzami, no i pomyśl tylko, jakie by to przyniosło korzyści dla naszego handlu.
Laurence raczej pomyślał o tym, jak by na to zareagował jego ojciec.
— Jeśli uważasz, że warto, to próbuj. Nie będę cię powstrzymywał — rzucił niechętnie. Nie sądził, by czerwony wazon, który zamierzał wręczyć jako prezent na zgodę, zadowolił lorda Allendale, gdyby ten dowiedział się, że Laurence pozwolił się adoptować niczym jakiś podrzutek, nawet cesarzowi Chin.
Rozdział 16
— Było gorąco, zanim przybyliśmy, tyle mogę ci powiedzieć — rzekł Riley, odbierając nad stołem filiżankę z herbatą bardziej chętnie niż miskę z ryżową papką. — Czegoś takiego jeszcze nie widziałem: flota składająca się z dwudziestu okrętów, wspomaganych przez dwa smoki. Oczywiście to były tylko dżonki, nawet w połowie nie dorównujące wielkością fregacie, ale chińskie okręty marynarki wojennej nie były o wiele większe. Nie mam pojęcia, dlaczego pozwolili tak się rozpanoszyć tylu piratom.
— Admirał zrobił na mnie duże wrażenie; wyglądał na całkiem rozsądnego chłopa — wtrącił Staunton. — Człowiek mniejszego formatu nie ucieszyłby się, że został uratowany.
— Byłby głupcem, gdyby wolał dać się zatopić — powiedział Riley, mniej wielkoduszny.
Obaj przybyli rankiem wraz z niewielką grupą z Allegiance: wysłuchawszy ze zdumieniem opowieści o napaści niebezpiecznej bandy, opowiadali teraz o swoim rejsie przez Morze Chińskie. W tydzień po tym, jak opuścili port w Makau, napotkali chińską flotę, która próbowała pokonać ogromną bandę piratów. Ci osiedli na Wyspach Zhoushan, skąd atakowali zarówno statki chińskie, jak i mniejsze zachodnie statki kupieckie.
— Oczywiście kiedy tam się pojawiliśmy, było po kłopocie — mówił dalej Riley. — Pirackie smoki nie były uzbrojone, a ich załogi próbowały strzelać do nas z łuku, dacie wiarę, bez najmniejszego wyczucia odległości. Nurkowali tak nisko, że spokojnie mogliśmy ich sięgnąć z karabinów, że nie wspomnę o działkach wielolufowych. Wynieśli się, gdy tylko zasmakowali naszego prochu, a my posłaliśmy na dno trzech piratów jedną salwą burtową.
— Czy admirał wspominał, jak opisze przełożonym całe wydarzenie? — zwrócił się Hammond do Stauntona.
— Mogę tylko powiedzieć, że wylewnie nam dziękował. Przybył na pokład naszego okrętu, co było zapewne ustępstwem z jego strony.
— I co pozwoliło mu dobrze się przyjrzeć naszym działom — powiedział Riley. — Chyba bardziej go obchodziły niż złożenie nam podziękowań. Tak czy inaczej, odprowadziliśmy go do portu i popłynęliśmy dalej. Zakotwiczyliśmy w Tien-sing. Są jakieś szanse na rychły powrót?
— Nie chcę kusić losu, ale raczej nie sądzę — rzekł Hammond. — Cesarz przebywa jeszcze na polowaniu na północy i w ciągu najbliższych tygodni nie wróci do Letniego Pałacu. Kiedy to się stanie, pewnie udzieli nam oficjalnej audiencji. Przedstawiłem ten pomysł adopcji, o którym wspominałem — zwrócił się do Stauntona. — Otrzymaliśmy już pewne poparcie, nie tylko od księcia Mianninga, i liczę na to, że przysługa, którą im oddaliście, zdecydowanie przemówi na naszą korzyść.
— Czy okręt może pozostać w miejscu zacumowania? — zapytał Laurence, nieco zaniepokojony.
— Póki co tak, ale muszę powiedzieć, że krucho jest z zapasami — powiedział Riley. — Nie mają tu na sprzedaż solonego mięsa, a ceny bydła są horrendalne. Karmimy ludzi drobiem i rybami.
— Czy wyczerpaliśmy fundusze? — Poniewczasie Laurence zaczął żałować swoich zakupów. — Byłem trochę ekstrawagancki, ale zostało mi jeszcze trochę złota, a oni tutaj je przyjmą, kiedy się przekonają, że jest prawdziwe.
— Dziękuję ci, Laurence, ale nie muszę cię obrabowywać. Nie jest jeszcze tak źle — rzekł Riley. — Głównie myślę o podróży do domu… ze smokiem, mam nadzieję?
Laurence nie wiedział, co na to powiedzieć. Udzielił wymijającej odpowiedzi i zamilkł, pozwalając, by Hammond prowadził rozmowę.
Po śniadaniu odwiedził ich Sun Kai i poinformował, że wieczorem odbędzie się uczta i przedstawienie na cześć nowo przybyłych gości: spektakl teatralny.