— Dasz radę to zrobić, zanim nawiążemy kontakt z wrogiem? Ach, dobry Boże — rzucił Laurence, bo coś sobie nagle uzmysłowił. — Nie znam nawet pozycji konwoju, a ty? — Granby pokręcił głową zawstydzony. Laurence schował dumę do kieszeni i zawołał: — Berkley, dokąd lecimy?
Ludzie na grzbiecie Maksimusa wybuchnęli głośnym śmiechem. Berkley zawołał:
— Prosto do piekła, ha, ha!
Znowu rozległ się śmiech i niemal zagłuszył jego głos, kiedy podawał współrzędne.
— A zatem piętnaście minut lotu. — Laurence przeliczał wszystko w głowie. — A co najmniej pięć minut powinniśmy przeznaczyć na nabranie tchu przed bitwą.
Granby skinął głową.
— Damy radę — powiedział i zaraz zaczął się zsuwać w dół, by nadzorować przełożenie amunicji; wprawnie odpinał i zapinał karabińczyki na równo rozmieszczonych pierścieniach prowadzących w dół boku Temeraire’a do sieci bagażowych podwieszonych pod brzuchem.
Pozostałe smoki z formacji znajdowały się już na swoich miejscach, kiedy Temeraire i Maksimus wznieśli się, by zająć pozycje obronne na tyle. Laurence dostrzegł flagę powiewającą z grzbietu Lily, prowadzącej oddział; oznaczało to, że podczas ich nieobecności powierzono wreszcie dowództwo kapitan Harcourt. Z zadowoleniem przyjął tę zmianę: sygnaliście trudno było jednocześnie obserwować smoka flankowego i patrzeć przed siebie, a smoki zawsze instynktownie podążały za prowadzącym bez względu na hierarchię służbową.
Mimo wszystko poczuł się dziwnie na myśl o tym, że będzie wykonywał rozkazy dwudziestoletniej dziewczyny: Harcourt była bardzo młodym oficerem, pospiesznie promowanym z powodu niespodziewanego wyklucia się Lily. Jednak dowództwo Korpusu musiało brać pod uwagę możliwości smoków, a rzadko spotykany plujący jadem Longwing był na tyle cenny, że trzeba go było umieścić w środku formacji, chociaż smoki te tolerują tylko kobiety jako opiekunów.
— Sygnał od admirała: „Kurs na cel” — zawołał sygnalista Turner.
Chwilę później z Lily przekazano wiadomość „trzymać zwarty szyk”. Smoki leciały z prędkością manewrową siedemnastu węzłów: przeciętne tempo Temeraire’a, ale maksymalne dla Yellow Reaperów i ogromnego Maksimusa przy swobodnym, nawet krótkotrwałym locie.
Laurence miał czas, żeby poluźnić szpadę w pochwie i nabić pistolety; w dole Granby wykrzykiwał rozkazy: jego opanowany głos utwierdzał Laurence’a w przekonaniu, że robota zostanie wykonana na czas. Smoki z kryjówki prezentowały się okazale, choć grupa nie dorównywała liczebnością siłom, które stoczyły w październiku bitwę pod Dover, kiedy to powstrzymano próbę Napoleońskiej inwazji.
Lecz do tamtej bitwy Anglicy zmuszeni byli wysłać wszystkie smoki, jakimi dysponowali, nawet te małe kurierskie, ponieważ większość smoków bojowych została skierowana w okolice Trafalgaru. Teraz Ekscidium i formacja kapitan Roland byli na czele: znowu prowadzili; dziesięć smoków, wśród których najmniejszy był Yellow Reaper, leciało w idealnym szyku i uderzało równo skrzydłami, czego nauczyły się po wielu latach wspólnych ćwiczeń.
Formacja Lily nie była tak imponująca: podążało za nią tylko sześć smoków, a jej flank i skrzydeł pilnowały mniejsze, bardziej zwrotne smoki ze starszymi oficerami, które potrafiły naprawić ewentualne błędy popełnione przez niedoświadczoną Lily albo przez Maksimusa i Temeraire’a na tyle. Kiedy się przybliżyli, Laurence zobaczył, jak Sutton, kapitan na lecącej na środku skrzydła Messorii, podnosi się na jej grzbiecie i odwraca, by spojrzeć na młodsze smoki. Laurence uspokoił go uniesioną dłonią, a Berkley uczynił to samo.
Ujrzeli żagle francuskiego konwoju i Floty Kanału na długo przed tym, zanim znaleźli się w ich zasięgu. Scena w dole tchnęła dostojeństwem: jakby pionki przesuwały się po szachownicy, brytyjskie okręty sunęły szybko ku gromadzie mniejszych francuskich statków handlowych; na każdym statku łopotał las białych żagli, a wśród nich powiewały angielskie flagi. Granby powrócił do Laurence’a, przepinając się po barkowym pasie.
— Teraz jest o wiele lepiej.
— Dobrze — odpowiedział machinalnie Laurence, bo skupił uwagę na flocie brytyjskiej, którą oglądał przez lunetę.
Głównie były to szybkie fregaty, w towarzystwie rozmaitych korwet oraz garstki sześćdziesieciocztero- i siedemdziesięcioczterodziałowych okrętów liniowych. Królewska Marynarka nie wysyłałaby największych okrętów liniowych do walki ze smokiem ziejącym ogniem, bo ten przy pomyślnym ataku mógłby wysadzić w powietrze wypełniony amunicją trójpokładowiec, a z nim pół tuzina mniejszych jednostek.
— Na stanowiska, panie Harley — powiedział Laurence i wyprostował się, a młody chorąży pospiesznie wystawił czerwony sygnał.
Strzelcy, rozmieszczeni wzdłuż grzbietu smoka, opuścili się nieco na jego boki, przygotowując broń, a topmani przykucnęli z pistoletami w dłoniach.
Ekscidium i pozostała część głównej formacji opadli nad brytyjskimi okrętami, by zająć ważniejszą pozycję obronną i zrobić miejsce dla ich formacji. Kiedy Lily przyspieszyła, Temeraire wydał niski pomruk, który popłynął przez całe jego ciało. Laurence pochylił się i bez słowa dotknął gołą dłonią jego karku: kiedy poczuł, jak smok rozluźnia nieco mięśnie, włożył z powrotem skórzaną rękawicę.
— Wróg w zasięgu wzroku — dobiegł go słaby, lecz słyszalny wysoki głos przedniego obserwatora Lily.
Zaraz zawtórował mu młody Allen ze stanowiska przy nasadzie skrzydła Temeraire’a. Rozległy się pomruki załogi i Laurence ponownie wyciągnął lunetę.
— La Crabe Grande, jak sądzę — rzekł, licząc w głębi ducha na to, że wypowiada tę nazwę w miarę poprawnie, i podał lunetę Granby’emu.
Pomimo braku doświadczenia w akcjach powietrznych był prawie pewny, że rozpoznał styl formacji; niewiele z nich składało się z czternastu smoków, zgrupowanych w charakterystyczny sposób, z podobnymi do szczypców dwoma rzędami mniejszych smoków otaczających boki gromady większych smoków.
Trudno było dostrzec Flamme-de-Gloire’a, bo wokół niego kręciły się smoki wabiki o podobnym umaszczeniu: para Papillon Noir, których naturalne niebieskie i zielone prążki przemalowano na żółto dla zmylenia obserwatorów.
— Tak, poznałem ją: to Accendare. Przebiegła bestia — rzucił Granby, po czym oddał mu lunetę i pokazał palcem. — Straciła pazur u tylnej lewej łapy i jest ślepa na prawe oko: solidnie oberwała od nas pieprzem w bitwie pod Quessant.
— Widzę ją. Panie Harley, przekazać wiadomość wszystkim obserwatorom. Temeraire — zawołał, przystawiając tubę do ust — widzisz Flamme-de-Gloire’a? To ta smoczyca w dole i po lewej, bez jednego pazura; ma słabe prawe oko.
— Widzę — odpowiedział z zapałem Temeraire i obrócił nieco głowę. — Mamy ją zaatakować?
— Przede wszystkim nie możemy pozwolić, żeby podpaliła nasze okręty. Nie spuszczaj jej z oka — rzekł Laurence.
Temeraire skinął krótko łbem w odpowiedzi i znowu się wyciągnął.
Laurence schował lunetę do niewielkiego futerału przypiętego do uprzęży: już mu nie będzie potrzebna.
— John, lepiej zejdź niżej — powiedział. — Spodziewam się, że spróbują abordażu z tamtych lekkich smoków lecących na bokach formacji.
Podczas tej wymiany zdań szybko zbliżali się do konwoju: czas przygotowań minął i francuskie smoki zatoczyły koło w idealnym szyku, z gracją, niczym stado ptaków. Usłyszał z tyłu cichy gwizd. Niewątpliwie widok był imponujący, ale Laurence zmarszczył czoło, choć jego serce też mocniej zabiło.