Jego twarz wyrażała dumę i nieprzystępność. Miał duży nos, wystające kości policzkowe i mocną szczękę — w całości jego twarz wyglądała dziko i nosiła wyraz niezaspokojenia. Wszystko wokół niego promieniowało silną męskością. Gdy spotkała go po raz pierwszy, czuła w powietrzu ten zapach; zapach, który natychmiast ją zafascynował.
W tym czasie Insygna pisała dyplom z astronomii. Właśnie dobiegał końca jej pobyt na Ziemi i nie mogła doczekać się powrotu na Rotora, gdzie zamierzała ubiegać się o pracę przy Sondzie Dalekiego Zasięgu. Marzyła o odkryciach, które staną się możliwe dzięki Sondzie (nie przypuszczając nawet, że sama będzie odpowiedzialna za największe).
I wtedy spotkała Krile. Ku własnemu zdumieniu stwierdziła nagle, że zakochała się do szaleństwa w Ziemianinie — Ziemianinie! Z dnia na dzień porzuciła marzenia o Sondzie i była gotowa pozostać na Ziemi tylko po to, by być z nim.
Ciągle pamiętała zaskoczenie, z jakim spojrzał na nią, gdy obwieściła mu swoje postanowienie.
— Chcesz zostać tutaj ze mną? — powiedział. — Nie, to raczej ja pojadę z tobą na Rotora.
Nie marzyła nawet o tym, że on zechce porzucić swój świat po to, by być z nią.
Jakim sposobem Krile załatwił sobie pozwolenie na przyjazd a Rotora, Insygna nie dowiedziała się nigdy. Przepisy imigracyjne były przecież bardzo surowe. W momencie gdy jakiekolwiek Osiedle dorobiło się własnej populacji, zakazywano przyjazdów w celu zostania, po pierwsze dlatego, że liczba mieszkańców nie mogła przekraczać pewnej, wyraźnie określonej granicy, wyznaczającej liczbę ludzi, którym Osiedle mogło zapewnić wygodne życie; a po drugie, że każde Osiedle nieustannie starało się utrzymać równowagę ekologiczną. Ludzie przyjeżdżający z Ziemi w interesach — a także mieszkańcy innych Osiedli przechodzili po przylocie szczegółową dekontaminację. Przez cały czas pobytu byli w pewnym sensie odizolowani i zmuszano ich o powrotu, gdy tylko to było możliwe.
Lecz oto pojawił się Krile z Ziemi. Później uskarżał się jej na długie tygodnie oczekiwania, które były częścią procesu dekontaminacji, a ona w skrytości ducha cieszyła się jego wolą wytrwania. Widać było, jak bardzo jej pragnie, jeśli zdecydował się a ten krok.
Jednak z czasem zdarzały się okresy, gdy Krile wydawał się odległy i niedostępny dla niej. Insygna zastanawiała się wtedy, czy rzeczywiście była jedynym powodem, dla którego zdecydował się na pokonanie wszystkich przeszkód w drodze na Rotora. Może nie chodziło o nią, tylko o potrzebę ucieczki z Ziemi? Może popełnił zbrodnię? Może ścigał go śmiertelny wróg? Uciekł od kobiety, która go znudziła? Nigdy nie odważyła się zapytać.
A on nigdy niczego nie wyjaśnił.
Gdy wpuszczono go na Rotora, pozostawało pytanie, jak długo pozwolą mu zostać. Było dalece nieprawdopodobne, że Biuro Imigracyjne wyda specjalne zezwolenie na naturalizację i pełne obywatelstwo.
Wszystko, co odpychało Rotorian od Krile Fishera, stanowiło dodatkowy powód fascynacji dla Insygny. Stwierdziła, że podziwia go już za sam fakt, iż urodził się na Ziemi i był po prostu inny. prawdziwi Rotorianie pogardzali nim jako obcym — bez względu a to, czy miał obywatelstwo, czy nie — lecz dla niej nawet ten fakt stanowił źródło erotycznego podniecenia. Postanowiła walczyć o niego i wygrać, wbrew temu, co sądził świat.
Gdy próbował znaleźć jakąś pracę, która dałaby mu utrzymanie i pozwoliła na zajęcie pozycji w nowym społeczeństwie, to właśnie ona powiedziała mu, że jeśli poślubi kobietę z Rotora — Rotoriankę od trzech pokoleń — będzie to mocnym argumentem na jego korzyść w przypadku ubiegania się o obywatelstwo.
Krile wydawał się zaskoczony, tak jak gdyby nigdy o tym nie myślał, lecz jej propozycja wyraźnie go zadowoliła. Insygna była rozczarowana. Wolałaby wziąć ślub z powodu miłości, a nie obywatelstwa, lecz później powiedziała sobie: no cóż, miłość wymaga poświęceń…
I po typowym dla Rotora długim okresie narzeczeńskim pobrali się.
Życie toczyło się normalnie. Krile nie był zmysłowym kochankiem, ale przecież wiedziała o tym wcześniej. Jego miłość była jak gdyby odległa, lecz okazjonalne pieszczoty i ciepło dawały jej niemal całkowite szczęście. Nigdy nie był okrutny czy nieuprzejmy i to przecież on poświęcił dla niej swój świat i zdecydował się na wszystkie niedogodności tylko po to, by być z nią. Wszystko to przemawiało na jego korzyść, przynajmniej w oczach Insygny.
Lecz nawet, gdy otrzymał już obywatelstwo, wkrótce po ich ślubie, czuła, że jest wewnętrznie skłócony. Nie winiła go za to. Był obywatelem, jednak nie urodził się na Rotorze, co automatycznie wykluczało go z wielu interesujących dziedzin życia. Insygna nie miała pojęcia, jakie wykształcenie odebrał, sam zresztą nigdy o tym nie mówił. Nie mówił jak osoba wykształcona pobieżnie, a nawet gdyby był samoukiem, nie musiał się tego wstydzić.
Insygna wiedziała, że mieszkańcy Ziemi nie traktują wyższego wykształcenia jako rzeczy zrozumiałej sama przez się, tak jak miało to miejsce w Osiedlach.
Martwiła ją ta myśl. Nie przeszkadzało jej, że Krile Fisher był Ziemianinem i jako taka musiał spotykać jej przyjaciół i współpracowników. Nie wiedziała jednak, czy życzyłaby sobie, żeby jej przyjaciele i współpracownicy spotykali niewykształconego Ziemianina. Nikt jednak nie wytknął mu tego, a Krile ze swej strony cierpliwie wysłuchiwał jej opowieści o pracy nad Sondą. Oczywiście nigdy nie sprawdziła jego wiedzy technicznej wdając się w dyskusje o szczegółach. Niekiedy jednak Krile sam zadawał pytania i komentował pewne detale — co sprawiało jej radość, ponieważ przekonywała siebie, że są to inteligentne pytania i komentarze.
Fisher dostał pracę na farmie, poważna pracę, która wymagała pewnej odpowiedzialności, nie było to jednak nic, co umieszczałoby go na górze drabiny społecznej. Nie narzekał, nie robił żadnych uwag — musiała mu to przyznać — lecz sam fakt, że nigdy nie mówił o pracy wystarczał, by poznać, że nie jest z niej zadowolony. Krile nigdy nie był zadowolony.
Z czasem Insygna nauczyła się, by nie witać go radosnym krzykiem „Krile, jak było dzisiaj w pracy?”.
Na początku zdarzyło jej się kilka razy zadać to pytanie, na co usłyszała zdawkowe „niespecjalnie” — i to wszystko, jeśli pominąć gniewny wzrok.
Wreszcie zaczęła obawiać się rozmów nawet o sprawach biurowych czy drobnych potyczkach w pracy. Nie chciała, żeby porównywanie ich zajęć sprawiało mu przykrość.
Zdawała sobie sprawę, że jej obawy nie maja żadnego uzasadnienia — był to raczej jej problem niż jego. Fisher nie okazywał zniecierpliwienia, gdy okoliczności zmuszały ja do dyskusji nad jej praca. Czasami pytał nawet, z cieniem zainteresowania o hiperwspomaganie, lecz Insygna wiedziała bardzo niewiele, prawie nic na ten temat.
Interesował się polityka na Rotorze i jak każdy Ziemianin nie potrafił zrozumieć niewielkiej skali jej zainteresowań. Zmuszała się, by nie krytykować jego zapatrywań.
W końcu zapadła pomiędzy nimi cisza, przerywana jedynie obojętnymi rozmowami na temat obejrzanych filmów, spotkań towarzyskich i drobnych życiowych spraw.
Nie, nie byli nieszczęśliwi. Znaleźli stabilizację, a przecież są w życiu gorsze rzeczy niż stabilizacja. Ich współżycie miało swoje dobre strony. Praca nad ściśle tajnym projektem wymagała zachowania tajemnicy przed absolutnie wszystkimi, któż jednak jest w stanie powstrzymać się przed rozmową na tematy służbowe z mężem czy żoną? Insygna była w stanie to zrobić, poza tym nie kusiło jej aż tak bardzo — jej praca nie wymagała tajemnic.