— Eugenio, zastanawiam się, czy mógłbym porozmawiać z Marleną sam na sam.
— Jakiś konkretny powód? — zapytała Insygna siląc się na nie zobowiązujący ton.
— No cóż, to przecież Marlena rozmawiała z komisarzem Pittem i przekonała go, aby zezwolił wam na przylot tutaj. Jako dowódca Kopuły jestem w znacznym stopniu uzależniony od tego, co mówi i robi komisarz i chciałbym dowiedzieć się nieco więcej o tym spotkaniu. Sądzę, że Marlena będzie mniej skrępowana, jeśli porozmawiamy w cztery oczy.
Genarr przyglądał się wychodzącej Insygnie, a następnie zwrócił się do Marleny, która siedziała teraz w dużym fotelu w kącie pokoju, zagubiona niemal w jego miękkich poduszkach. Jej ręce były swobodnie splecione, a wspaniałe oczy spoglądały ponuro na Genarra.
Genarr zaczął lekkim tonem:
— Twoja matka była nieco zdenerwowana zostawiając mnie z tobą tutaj. Czy ty także się denerwujesz?
— Nie — odpowiedziała Marlena. — A jeśli mama rzeczywiście denerwowała się, to raczej z pańskiego powodu niż z mojego.
— Z mojego powodu? Dlaczego?
— Uważa, że mogę powiedzieć coś, co pana obrazi.
— A możesz, Marleno?
— Nie zrobię tego umyślnie, dowódco, a przynajmniej spróbuję.
— Jestem przekonany, że uda ci się. Czy wiesz, dlaczego chcę z tobą rozmawiać?
— Powiedział pan mamie, że pragnie pan dowiedzieć się czegoś na temat mojego spotkania z komisarzem Pittem. To prawda, ale chce pan także przekonać się. jaka jestem?
Genarr zmarszczył lekko brwi.
— Naturalnie chciałbym poznać cię lepiej.
— To nie o to chodzi — powiedziała szybko Marlena.
— W takim razie o co chodzi? Marlena odwróciła wzrok.
— Przepraszam, dowódco.
— Za co przepraszasz?
Skrzywiła się nieszczęśliwie i nie powiedziała nic.
— Posłuchaj, Marleno — powiedział miękko Genarr — coś jest nie tak. Muszę wiedzieć, co? Chcę, żebyśmy porozmawiali uczciwie. Jeśli matka kazała ci uważać na to, co mówisz, zapomnij o tym. Jeśli dała ci do zrozumienia, że jestem wrażliwy i łatwo się obrażam, zapomnij o tym także. W rzeczy samej, rozkazuję ci rozmawiać ze mną swobodnie i nie martwić się tym, czy mnie obrażasz czy, nie. Musisz zastosować się do mojego rozkazu, ponieważ jestem dowódcą Kopuły Erytro.
Marlena roześmiała się nagle.
— Naprawdę chce pan wiedzieć, jaka jestem?
— Oczywiście.
— Ponieważ zastanawia się pan, jak to się stało, że wyglądam tak jak wyglądam, będąc córką swojej matki.
Oczy Genarra rozszerzyły się ze zdumienia.
— Nigdy nie powiedziałem czegoś takiego.
— Nie musiał pan. Jest pan starym przyjacielem mojej mamy. Tyle mi powiedziała. Lecz pan ją kocha i jeszcze to panu nie przeszło, i dlatego oczekiwał pan, że będę wyglądała tak jak ona w młodości, i kiedy zobaczył mnie pan po raz pierwszy, skrzywił się pan i cofnął na mój widok.
— Naprawdę? Zauważyłaś to?
— Był to ledwo widoczny gest, ponieważ jest pan dobrze wychowany i starał się pan go ukryć, niemniej jednak zauważyłam to. I to dosyć łatwo. A potem spojrzał pan na mamę i znowu na minie. No i jeszcze ton pańskiego głosu, gdy odezwał się pan po raz pierwszy do mnie. Wszystko było jasne. Myślał pan, że w ogóle nie przypominam matki i był pan rozczarowany.
Genarr oparł się o poręcz krzesła i powiedział:
— To niesamowite.
Na twarzy Marleny odmalowało się zadowolenie.
— Teraz wierzy pan w to, co mówię, dowódco. Teraz pan wierzy. Nie jest pan obrażony. Nie czuje się pan skrępowany. Czuje się pan szczęśliwy. Jest pan pierwszy, naprawdę pierwszy. Nawet moja mama tego nie lubi.
— Lubi czy nie lubi, to nie ma w tym wypadku większego znaczenia. Jest to absolutnie nieważne, gdy ma się do czynienia z czymś tak niezwykłym. Od jak dawna potrafisz odczytywać język ciała, Marleno?
— Od zawsze, ale z czasem stałam się w tym lepsza. Myślę, że każdy umiałby to robić, gdyby tylko patrzył i wyciągał wnioski.
— Niezupełnie, Marleno. To nie takie proste, jak ci się wydaje. I mówisz, że kocham twoją matkę.
— Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, dowódco. Gdy jest pan obok niej, zdradza się pan z każdym spojrzeniem, każdym słowem, każdym gestem.
— Czy myślisz, że ona to zauważa?
— Podejrzewa, że pan ją kocha, ale nie chce tego. Genarr odwrócił wzrok.
— Nigdy nie chciała.
— Z powodu ojca.
— Wiem.
Martena zawahała się.
— Ale chyba nie ma racji. Gdyby mogła zobaczyć pana tak, jak ja teraz widzę…
— Ale niestety nie może. Natomiast jestem bardzo szczęśliwy, że ty możesz. Jesteś piękna.
Marlena zaczerwieniła się, a potem powiedziała szybko:
— Pan wierzy w to, co mówi?
— Oczywiście, że tak.
— Ale…
— Nie mogę cię okłamywać, prawda? Nie będę nawet próbował. Twoja twarz nie jest piękna. Twoje ciało nie jest piękne. Lecz ty jesteś piękna, a to liczy się najbardziej. I ty wiesz najlepiej, że wierzę w to, co mówię.
— Wiem — powiedziała Marlena uśmiechając się z takim wyrazem szczęścia na twarzy, że naprawdę wyglądała pięknie. Genarr także się uśmiechnął.
— Czy teraz możemy porozmawiać o komisarzu? Jest to dla mnie tym bardziej ważne, ponieważ przekonałem się, że jesteś niezwykle sprytną młodą osobą. Możemy?
Marlena klasnęła lekko w ręce, uśmiechnęła się z przesadną skromnością i powiedziała:
— Możemy, wujku Sieverze. Nie masz nic przeciwko temu, żebym tak cię nazywała?
— Absolutnie nic. Czuję się dumny z tego powodu. A teraz, powiedz mi o komisarzu. Przysłał mi instrukcję, w której nakazuje mi udzielenia wszelkiej pomocy twojej matce. Mam udostępnić jej nasze wszystkie instrumenty astronomiczne. Jak sądzisz, dlaczego?
— Mama chce dokonać precyzyjnych pomiarów ruchu Nemezis w stosunku do gwiazd, a Rotor jest zbyt niestabilny do prowadzenia takich badań, natomiast Erytro doskonale się nadaje.
— Czy ten projekt pojawił się niedawno?!
— Nie, wujku Sieverze. Mówiła mi, że od dawna próbuje zgromadzić niezbędne dane.
— Dlaczego więc nie zdecydowała się wcześniej na przyjazd?
— Prosiła o to komisarza Pitta, lecz on odmawiał.
— Dlaczego zgodził się tym razem?
— Ponieważ chciał się jej pozbyć.
— Tak, jestem pewny, jeśli przychodziła do niego ze swoimi problemami astronomicznymi. Lecz musiał mieć jej dosyć dawno, dlaczego wysłał ją teraz?
Martena zniżyła głos.
— Chciał się pozbyć mnie.
Rozdział 14
POŁÓW
Od Odlotu minęło pięć lat. Krile Fisher nie mógł w to uwierzyć — dla niego Odlot był dawniej, nieskończenie dawno. Rotor to me była przeszłość, było to zupełnie inne życie, życie, na które spoglądał teraz ze wzrastającym niedowierzaniem. Czy naprawdę tam mieszkał? Miał żonę?
Dobrze pamiętał tylko córkę. Lecz nawet te wspomnienia uległy pomieszaniu, ponieważ wydawało mu się, że pamięta ją jako nastolatkę.
— Przez ostatnie trzy lata — odkąd Ziemia odkryła Sąsiednią Gwiazdę — prowadził bardzo gorączkowy tryb życia, co nie wpływało dodatnio na jego problemy. Odwiedził siedem różnych Osiedli. Wszystkie Osiedla zamieszkiwali Osadnicy o jego kolorze skóry, mówiący mniej więcej w tym samym języku i o podobnej orientacji kulturowej. (Na tym polegała przewaga Ziemi. Biuro mogło wysłać agenta dowolnej rasy i o dowolnej orientacji kulturowej do dowolnego Osiedla).
Oczywiście istniały granice wtopienia się w życie Osiedla. Na zewnątrz mógł nie wyróżniać się niczym specjalnym, mimo to posiadał swój specyficzny, ziemski sposób mówienia, nie potrafił przystosować się szybko do zmian ciążenia, a co za tym idzie, brak mu było wdzięku i lekkości w rejonach o niskim ciążeniu. W każdym Osiedlu, które odwiedził, zdradzał się na dziesiątki sposobów. Mieszkańcy Osiedli zawsze odsuwali się od niego, mimo że przeszedł kwarantannę i testy medyczne zanim wpuszczono go do wewnątrz.