W każdym z Osiedli przebywał nie dłużej niż kilka dni lub tygodni. Tym razem nie oczekiwano od niego, że zostanie gdzieś na stałe lub, co gorsza, założy rodzinę, tak jak miało to miejsce na Rotorze. Lecz gra na Rotorze toczyła się o hiperwspomaganie, teraz natomiast Biuro szukało rzeczy o mniejszym znaczeniu, i może po prostu wysyłano go w mniej istotnych misjach.
Od trzech miesięcy był znowu na Ziemi. Nikt nie mówił o przydzielaniu mu nowego zadania, a jemu też specjalnie na tym nie zależało. Męczyło go to ciągłe przystosowywanie się, dopasowywanie, udawanie, że jest turystą.
I oto ponownie pojawił się Garand Wyler — stary przyjaciel i współpracownik — który również niedawno powrócił z własnego Osiedla i wpatrywał się teraz w niego zmęczonymi oczyma. I świetle lampy błysnęła ciemna skóra na dłoni Wylera, gdy ten wąchał własną rękę, a potem pozwolił jej opaść.
Fisher uśmiechnął się półgębkiem. Znał ten gest — sam robił tak wiele razy. Każde Osiedle miało swój własny, charakterystyczny zapach, związany z uprawianymi na nim roślinami, stosowymi przyprawami, produkowanymi środkami toaletowymi, nie mówiąc już o całej maszynerii i odpowiednich smarach. Przebywając na miejscu, człowiek szybko przyzwyczajał się do zapachu Osiedla, jednak po powrocie na Ziemię istniał on jako coś wyraźnie odrębnego.
Nie pomagały kąpiele, pranie odzieży — nawet jeśli inni nie zauważyli zapachu, wyczuwało się go samemu.
— Witaj w domu — powiedział Fisher. — Jak tym razem miewa się twoje Osiedle?
— Jak zwykle okropnie. Staruszek Tanayama ma rację. Wszystkie Osiedla najbardziej obawiają się i nienawidzą różnorodności. Nie chcą żadnych różnic w wyglądzie, upodobaniach, sposobach na życie. Dobierają się pod względem jednorodności i pogardzają wszystkim innym.
— Masz rację — powiedział Fisher. — To niedobrze.
— Wyrażasz się bardzo eufemistycznie — dodał Wyler. — „Niedobrze”. „Och, stłukłem talerz. Och, niedobrze!” A mówimy o ludzkości. Mówimy o długiej walce, jaką prowadzi Ziemia, by wszyscy żyli razem, bez względu na wygląd czy kulturę. Oczywiście nie wszystko nam się udało, ale pomyśl, co było jeszcze sto lat mu… Teraz mamy raj. No, a gdy nadarza się szansa wyruszenia kosmos, odkładamy to wszystko na bok i sami pakujemy się Średniowiecze. A ty mówisz „niedobrze”. Niezła reakcja na coś, co jest tragedią ludzką.
— Zgadzam się z tobą — powiedział Fisher. — Ale dopóki nie wskażesz mi praktycznej drogi rozwiązania tego problemu, jakie znaczenie mają moje elokwentne zaklęcia? Byłeś w Akrumie, prawda?
— Tak — odpowiedział Wyler.
— Wiedzieli o Sąsiedniej Gwieździe?
— Oczywiście. Z tego co wiem, wiadomość o niej dotarła już do każdego Osiedla.
— Byli zainteresowani?
— Ani trochę. Po co? Mają tysiące lat. Zanim Sąsiednia Gwiazda znajdzie się w pobliżu i zanim okaże się, czy rzeczywiście jest groźna — co nie jest takie pewne — zawsze zdążą odlecieć. Podziwiają Rotora i tylko czekają na okazję, by samemu udać się w drogę.
Mówił dalej:
— Wszyscy odlecą, a my będziemy załatwieni. Jak mamy zbudować wystarczająco dużo Osiedli dla miliardów ludzi i wysłać je w przestrzeń?
— Mówisz jak Tanayama. Ściganie się z nimi, karanie ich czy wreszcie niszczenie nie doprowadzi nas do niczego dobrego. Ciągle będziemy w tym samym miejscu i ciągle będziemy załatwieni. A zresztą czy byłoby nam lepiej, gdyby wszyscy zachowali się jak grzeczne dzieci i zdecydowali się na stanięcie twarzą w twarz z Gwiazdą, razem z nami?
— Widzę, że specjalnie się tym nie przejmujesz, Krile. w przeciwieństwie do Tanayamy, a ja jestem po jego stronie. Tanayama przejął się tak bardzo, że gotów jest rozerwać Galaktykę na strzępy, jeśli zapewni mu to nasze własne hiperwspomaganie. Chce dogonić Rotora i zdmuchnąć go z przestrzeni kosmicznej, lecz nawet jeśli nie pomoże nam to w niczym, to i tak potrzebujemy hiperwspomagania, by ewakuować tyle ludzi z Ziemi, ile się da, jeśli okaże się to konieczne. Tak więc. to co robi Tanayama jest słuszne, nawet jeśli robi to ze złych pobudek.
— Przypuśćmy w takim razie, że mamy już hiperwspomaganie i nagle okazuje się, że ze względu na czas i możliwości uda nam się ewakuować tylko miliard ludzi. Kto dokona wyboru? I co stanie się jeśli ludzie odpowiedzialni za wybór będą ratować tylko sobie podobnych?
Wyler chrząknął.
— Nie warto o tym myśleć.
— Nie warto — zgodził się Fisher. — Cieszmy się, że będziemy martwi, gdy wszystko się zacznie.
— Jeśli już o to chodzi — powiedział Wyler przyciszonym głosem — to coś właśnie się zaczęło. Podejrzewam, że mamy już hiperwspomaganie, a jeśli nie, to brakuje nam bardzo niewiele.
Fisher postanowił zachować się cynicznie.
— Jak na to wpadłeś? Sny? Intuicja?
— Nie. Znam kobietę, której siostra zna kogoś z zespołu Starego. Wystarczy ci?
— Oczywiście, że nie. Czekam na więcej.
— Nie wolno mi. Posłuchaj, Krile, jestem twoim przyjacielem. Wiesz, że pomogłem ci odzyskać twoje poprzednie stanowisko w Biurze.
Krile kiwnął głową.
— Wiem i doceniam to. Próbowałem nawet zrewanżować się od czasu do czasu.
— Zrobiłeś to i ja to również doceniam. Posłuchaj, mam zamiar przekazać ci informację, która zakwalifikowana jest jako tajna, a która może być dla ciebie ważna i przydatna. Czy gotów jesteś przyjąć moje warunki i nie wydać mnie?
— Zawsze do usług.
— Wiesz oczywiście, czym się zajmowaliśmy.
Fisher odpowiedział „tak”. Było to kolejne głupie pytanie retoryczne, na które nie można było udzielić innej odpowiedzi. Od pięciu lat agenci Biura (od trzech lat z Fisherem włącznie) przetrząsali śmietniska informacyjne Osiedli. Grzebali w odpadach.
Każde Osiedle pracowało nad hiperwspomaganiem podobnie jak Ziemia, odkąd tylko rozeszła się wiadomość, że Rotor dopiął celu i wreszcie to udowodnił, opuszczając Układ Słoneczny. Prawdopodobnie większość Osiedli, a może nawet wszystkie, dostały fragmenty tego, nad czym pracował Rotor. Zgodnie Umową o Powszechnej Dostępności Nauki, wszystkie te fragmenty powinno położyć się na stole i ułożyć z nich całość, która mogła oznaczać hiperwspomaganie dla każdego. Nikt jednak nie odważył się zaproponować takiego rozwiązania. Trudno było przewidzieć, jakie pożyteczne odkrycia mogą wiązać się z pracami nad hiperwspomaganiem, i żadne z Osiedli nie traciło nadziei, że wygra ze wszystkimi w tej dziedzinie, zdobywając tym samym pozycję lidera. Każde działało więc na własną rękę z tym, co miało — jeśli miało cokolwiek — a żadne z nich nie miało wystarczająco dużo. Ziemia natomiast dzięki rozbudowanej Ziemskiej Radzie Śledczej przyglądała się wszystkim Osiedlom bez wyjątku. Ziemia prowadziła połów, a Fisher był jednym z rybaków.
Wyler zaczął mówić bardzo powoli:
— Zebraliśmy wszystko, co mamy do kupy i wydaje mi się, że to wystarczy. Będziemy mieli podróże z hiperwspomaganiem. Myślę, że polecimy na Sąsiednią Gwiazdę. Nie chciałbyś wziąć udziału w tej wyprawie?
— Po co miałbym brać w niej udział, Garand? Jeśli w ogóle dojdzie do tej podróży, w co wątpię.
— Jestem pewien, że dojdzie. Nie mogę zdradzić ci źródła, ale możesz wierzyć mi na słowo, naprawdę.
Oczywiście, że chciałbyś tam polecieć. Mógłbyś zobaczyć się z żoną, a jeśli nie z nią, to z dzieckiem.
Fisher poruszył się niespokojnie. Wydawało mu się, że połowę swojego życia spędził na próbach zapomnienia o tych oczach. Martena ma teraz sześć lat, mówi cichym, stanowczym głosem — jak Rosanna. Widzi poprzez ludzi — jak Rosanna.
— Mówisz bzdury, Garand — powiedział. — Nawet gdyby doszło do takiego lotu, dlaczego mieliby mnie zabrać? Wzięliby specjalistów z tej czy innej dziedziny. Poza tym Stary dopilnuje, żebym nie znalazł się w pobliżu. Pozwolił mi wrócić do Biura i przydzielił mi nawet zadania, ale nie zapomina o niepowodzeniach, a ja zawiodłem go na Rotorze.
— Tak, ale właśnie o to chodzi. Dlatego jesteś specjalistą. Jeśli ma zamiar rozprawić się z Rotorem, jak mógłby nie uwzględnić jedynego Ziemianina, który mieszkał tam przez cztery lata? Kto lepiej od ciebie rozumie Rotora i kto lepiej od ciebie wie, jak się z nim dogadać? Poproś o spotkanie. Wykaż mu to czarno na białym, ale pamiętaj, że nie wiesz nic o hiperwspomaganiu. Mów tylko o możliwościach, używaj trybu przypuszczającego. I nie wciągaj mnie w to w żaden sposób. Ja również nic nie wiem.