— I kiedy to się stanie?
— Za pięć tysięcy dwadzieścia cztery lata, plus minus piętnaście Nemezis znajdzie się w punkcie największego zbliżenia. Cały proces rozciągnie się jednak na dwadzieścia do trzydziestu lat, ponieważ tyle będzie trwało zbliżanie się i oddalanie Słońca i Nemezis.
— Czy będą jakieś zderzenia lub coś w tym rodzaju?
— Szansę na to są niemal zerowe. Żadnych zderzeń pomiędzy dużymi ciałami. Oczywiście może się zdarzyć, że słoneczny asteroid uderzy w Erytro lub asteroid z Nemezis uderzy w Ziemię. Prawdopodobieństwo jest minimalne, chociaż skutki mogłyby okazać się katastrofalne dla Ziemi. Nie ma jednak możliwości obliczenia takich zderzeń, a przynajmniej dopóty, dopóki gwiazdy nie zbliżą się do siebie.
— Tak czy inaczej, Ziemię należy ewakuować, prawda?
— O tak.
— Mają na to pięć tysięcy lat.
— Pięć tysięcy lat to wcale nie jest za dużo na ewakuowanie ośmiu miliardów ludzi. Powinniśmy ich ostrzec.
— Czy nie zdołają sami przekonać się o niebezpieczeństwie, nawet gdybyśmy ich nie ostrzegli?
— Zdołają, lecz kto wie kiedy? A nawet gdyby zorientowali się już wkrótce, to i tak powinniśmy przekazać im technologię hiperwspomagania. Muszą ją mieć.
— Jestem pewny, że sami ją odkryją, i to bardzo szybko.
— A jeśli nie?
— Myślę, że za sto lat, a może wcześniej, nawiążemy łączność z Ziemią. Mając hiperwspomaganie służące do transportu, już wkrótce zastosujemy je do środków łączności. Zawsze też możemy wysłać na Ziemię jedno Osiedle.
Czasu mamy dosyć.
— Mówisz jak Pitt. Genarr chrząknął.
— Pitt nie zawsze się myli.
— Ale on nie będzie chciał nawiązywać łączności. Ja to wiem.
— Nie zawsze musi być tak, jak on chce. Mamy Kopułę na Erytro, chociaż sprzeciwiał się temu. A nawet jeśli nie zdołamy go przekonać, to przecież kiedyś umrze. Naprawdę, Eugenio, nie warto teraz przejmować się za bardzo Ziemią. Mamy bliższe zmartwienia. Czy Martena wie, że już prawie skończyłaś?
— Jakże by mogłoby być inaczej? Bez wątpienia, efekt mojej pracy widoczny jest w sposobie, w jaki podciągam rękawy czy czeszę włosy.
— Zdaje się, że Martena potrafi coraz więcej, prawda?
— Tak. Ty też to zauważyłeś?
— Owszem. Dostrzegam zmiany, mimo że znam ją bardzo krótko.
— Przypuszczam, że to nasila się z wiekiem. Jej umiejętności rosną tak, jak rosną jej piersi. Poza tym do tej pory musiała ukrywać przed światem swój talent. Nie wiedziała, co ma z nim zrobić, ponieważ często wpędzał ją w kłopoty. Teraz nie boi się niczego i jej talent rośnie i rozwija się.
— Czy nie sądzisz, że ma to jakiś związek z przyjemnością, jaką sprawia jej pobyt na Erytro? Być może poczucie szczęścia wpływa dodatnio na jej zdolności poznawcze?
— Zastanawiałam się nad tym, Sieverze — odpowiedziała Insygna. — Ale nie chciałabym obarczać cię moimi zmartwieniami. A jest ich dużo: boję się o Marlenę, o Ziemię, o wszystko… Czy przypuszczasz, że Erytro ma na nią jakiś wpływ? Oczywiście pośredni? Myślisz, że jej zwiększone zdolności poznawcze mogą oznaczać początek choroby… Plagi?
— Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie, Eugenio, a jeśli jej zwiększona percepcja jest wynikiem Plagi, to choroba ta nie wpływa na jej równowagę psychiczną. Mogę powiedzieć ci jedno — nikt, kto zapadł tutaj na Plagę, nie wykazywał nawet w przybliżeniu takich zdolności, jakie posiada Marlena.
Insygna westchnęła.
— Dziękuję ci. Pocieszyłeś mnie. Muszę ci także podziękować za delikatność i przyjaźń dla Marleny.
Usta Genarra wykrzywił niepewny uśmiech.
— To nic wielkiego. Bardzo ją lubię.
— Mówisz to tak normalnie. Marlenę trudno jest lubić. Wiem to. A jestem przecież jej matką.
— Lubię ją… może dlatego, że zawsze ceniłem w kobietach umysł, a nie urodę — chyba że miały i jedno, i drugie, tak jak ty, Eugenio.
— Może dwadzieścia lat temu — odpowiedziała Eugenia z kolejnym westchnięciem.
— W takim razie moje oczy zestarzały się wraz z twoim ciałem. Nie widzę żadnej różnicy. Dla mnie nie jest ważne, że Marlena nie grzeszy urodą. Jest niesamowicie inteligentna, pominąwszy nawet jej niezwykły talent.
— Tak, masz rację. Pocieszam się tym, gdy daje mi się we znaki.
— Obawiam się, że Marlena może być jeszcze bardziej kłopotliwa.
Insygna rzuciła mu ostre spojrzenie.
— Dlaczego?
— Dała mi wyraźnie do zrozumienia, że nie wystarcza jej pobyt w Kopule. Chce wyjść, chce stąpać po prawdziwej ziemi Erytro, gdy tylko skończysz pracę. Nalega!
Spojrzenie Insygny wyrażało przerażenie.
Rozdział 18
SUPERLUMINALNA
Trzy lata na Ziemi postarzyły Tessę Wendel. Jej cera nie była już taka gładka. Przybrała także na wadze. Pod oczami zaczęły pojawiać się ciemne worki. Jej piersi były odrobinę za ciężkie, a talia nieco za gruba. Krile Fisher wiedział, że Tessa dobiega pięćdziesiątki — była o całe pięć lat starsza od niego. Jednak jak na swój wiek i tak trzymała się dobrze. Ciągle miała wspaniałą figurę dojrzałej kobiety (jak ktoś kiedyś ją nazwał), lecz nie mogła uchodzić już za trzydziestolatkę, tak jak wtedy, gdy spotkał ją po raz pierwszy na Adelii.
Tessa zdawała sobie sprawę z tego wszystkiego. Tydzień wcześniej poruszyła ten temat w rozmowie.
— To przez ciebie Krile — powiedziała, gdy byli w łóżku (wtedy najbardziej odczuwała brzemię wieku) — to twoja wina. Sprzedałeś mnie na Ziemię. „Cudowna” mówiłeś. „Olbrzymia” mówiłeś. „Różnorodna. Zawsze coś nowego. Niewyczerpane możliwości".
— A czy nie jest taka? — zapytał, wiedząc co jej się nie spodoba, lecz dając jej szansę na wygadanie się.
— Nie, jeśli chodzi o ciążenie. Na całej tej cholernej, niemożliwej planecie panuje takie samo ciążenie. W powietrzu i w kopalni, tu czy tam, wszędzie to samo jedno G — jedno G — jedno G. Kiedy wam się to wreszcie znudzi?
— Nie mamy niczego innego, Tesso.
— Macie! Odwiedzałeś Osiedla. Tam można sobie wybrać ciążenie, które najbardziej ci odpowiada. Możesz trenować w stanie nieważkości. Możesz od czasu do czasu zmniejszyć nacisk na tkanki. Jak mam żyć bez tego?
— Tutaj też ćwiczymy.
— Och, proszę cię… Ćwiczymy z ciążeniem, z tym wiecznym ciążeniem, gnącym cię do dołu. Przez cały czas trzeba je zwalczać, zamiast pozwolić swoim mięśniom na współdziałanie. Nie można skakać, nie można latać, nie można pływać! Nie można rzucić się w wir większego przyciągania i pozwolić unosić się mniejszemu. I to ciążenie, ciążenie; ciążenie gnie każdy twój mięsień i wszystko zaczyna ci obwisać, marszczyć się i starzeć. Spójrz tylko na mnie! Spójrz na mnie!
— Patrzę na ciebie przez cały czas — powiedział poważnie Fisher.
— W takim razie nie patrz na mnie. Gdybyś widział to co ja, już dawno byś mnie wyrzucił. A jeśli to zrobisz, wrócę na Adelię.
— Nie, nie wrócisz. Co robiłabyś po treningach w stanie nieważkości? Twoja praca badawcza, twoje laboratorium, twój zespół, wszystko jest tutaj.
— Zacznę od nowa i zbuduję nowy zespół.
— A czy Adelia sfinansuje cię w takim stopniu, do jakiego przywykłaś na Ziemi? Oczywiście, że nie. Musisz przyznać, że Ziemia nie oszczędza na tobie — dostajesz to, co chcesz. Czy nie mam racji?
— Czy nie masz racji? Zdrajca! Nie powiedziałeś mi, że Ziemia ma hiperwspomaganie. Nie powiedziałeś mi także o odkryciu Sąsiedniej Gwiazdy. Pozwoliłeś mi wymądrzać się o nieprzydatności Sondy Rotora i nigdy nawet słowem nie wspomniałeś, że znaleźli coś innego oprócz paru paralaks. Siedziałeś tam i wyśmiewałeś się ze mnie jak bezduszny bandyta, którym jesteś.
— Powiedziałbym ci, Tesso, ale co by się stało, gdybyś nie zechciała przylecieć na Ziemię? Nie mogłem zdradzać cudzych tajemnic.
— A gdy już byłam na Ziemi?
— Gdy tylko zabrałaś się do pracy, do rzeczywistej pracy, powiedzieliśmy ci.