— Nie muszę? Marleno? A jeśli coś ci się stanie? A ja nawet nie będę mogła ci pomóc? Nigdy sobie tego nie wybaczę.
— Nic mi się nie stanie. A nawet gdyby, to jak mogłabyś mi pomóc? Poza tym ty strasznie się boisz Erytro, twój umysł jest narażony na różne złe wpływy. Co stanie się, jeśli Plaga uderzy w ciebie, a nie we mnie? Jak ja będę się wtedy czuła?
— Ona ma rację, Eugenio — powiedział Genarr. — Wystarczy, że ja będę z nią na zewnątrz. Najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, jest zostanie tutaj i zachowanie zimnej krwi. Wszystkie skafandry posiadają radia. Ja i Marlena będziemy w ciągłym kontakcie ze sobą, nie wspominając oczywiście o komunikowaniu się z Kopułą. Obiecuję ci, że jeśli Marlena zacznie zachowywać się dziwnie, jeśli tylko powstanie we mnie podejrzenie, że coś jest nie w porządku, natychmiast przyprowadzę ją do Kopuły. To samo odnosi się do mnie — jeśli poczuję się źle, wrócimy obydwoje.
Insygna pokręciła głową i nie wyglądała na zadowoloną, przyglądając się, jak Marlena, a potem Genarr zakładają hełmy.
Znajdowali się w pobliżu głównej śluzy powietrznej Kopuły. Odkręcono zawory. Resztę procedury Insygna znała na pamięć, jak każdy mieszkaniec Osiedla.
Zwiększono ciśnienie powietrza w śluzie. Zapewniało to wypływ powietrza z Kopuły na zewnątrz i chroniło przed wpływem powietrza z zewnątrz. Każdy etap był nadzorowany przez komputery sprawdzające szczelność śluzy.
Otworzono wewnątrz właz. Genarr wszedł do śluzy i gestem zaprosił Marlenę. Dziewczyna przestąpiła próg i właz został zamknięty. Insygna straciła z oczu obydwie postacie. Poczuła, jak zamiera w niej serce.
Przyglądała się schematowi kontrolnemu śluzy. Zobaczyła, że otwiera się zewnętrzny właz, który zaraz potem zamknął się automatycznie. Holoekran ożywił się i Insygna wbiła wzrok w dwoje ubranych w skafandry ludzi, stojących na dzikiej powierzchni Erytro.
Jeden z inżynierów wręczył jej małe słuchawki połączone z odpowiednio dopasowanym do ust mikrofonem. Głos w słuchawkach powiedział: „Kontakt radiowy” i zaraz potem Insygna usłyszała znajomy ton:
— Mamo, słyszysz mnie?
— Tak, kochanie — jej własny głos brzmiał w uszach sucho i nienaturalnie.
— Wyszliśmy i jest cudownie. Nie mogło być lepiej.
— Tak, kochanie — powtórzyła Insygna, czując wewnątrz pustkę i zagubienie. Zastanawiała się, czy zobaczy jeszcze córkę przy zdrowych zmysłach.
Stawiając pierwsze kroki na powierzchni Erytro, Siever Genarr odczuwał niemal radość. Tuż za nim wznosiła się krzywizna ściany Kopuły, Genarr nie odwracał się jednak, nie chciał, aby cokolwiek nieerytrojańskiego psuło mu widok nowego świata. Widok? Czy w jego sytuacji można było mówić o rzeczywistym widoku? Zamknięty w skafandrze, odgrodzony od świata hełmem, oddychał powietrzem pochodzącym z Kopuły, a przynajmniej oczyszczonym w Kopule. Nie czuł zapachu planety, nie znał jej smaku, rzeczywistość znajdowała się po drugiej stronie skafandra.
Mimo to czuł się szczęśliwy. Podeszwami butów deptał po Erytro. Powierzchnia planety nie była skalista, przypominała raczej żwir, pomiędzy którym widoczne były grudki ziemi. Na Erytro było wystarczająco dużo powietrza i wody, które poprzez miliony lat zniszczyły pierwotną skalną skorupę globu. Prokarioty w swej niezliczonej obfitości także przyczyniły się do zmiany wyglądu świata.
Gleba Erytro była miękka. Poprzedniego dnia spadł deszcz, delikatny, mglisty erytrojański deszcz, który skąpał tę część planety. Ziemia ciągle jeszcze była wilgotna i Genarr wyobraził sobie grudki gleby, maleńkie okruszyny piasku i gliny pokryte cienką, odświeżającą warstwą wody. W wodzie swój szczęśliwy żywot j wiodły komórki prokariotów, skąpane w promieniach Nemezis, tworząc skomplikowane struktury białkowe ze struktur prostych. Inne prokarioty — obojętne na energię słoneczną — żywiły się pozostałościami po tych pierwszych, które całymi trylionami umierały w każdej sekundzie.
Marlena stała obok. Spoglądała do góry.
— Nie patrz na Nemezis — powiedział Genarr.
Jej głos brzmiał naturalnie w jego uszach. Ton, jakim mówiła, wskazywał, że jest rozluźniona l pozbawiona wszelkich obaw. Czuło się wzbierającą w niej radość.
— Patrzę na chmury, wujku Sieverze — powiedziała.
Genarr także uniósł głowę. Spojrzał na ciemne niebo, na którym widoczna była przez chwilę zielonożółta poświata. Niżej wędrowały postrzępione obłoki zwiastujące pogodę, w których odbijały się promienie Nemezis w całym swoim pomarańczowym wdzięku.
Planeta była niezwykle cicha. Żaden odgłos nie przerywał odwiecznego spokoju Erytro. Nikt tu nie śpiewał, nie warczał, nie chrząkał, nie wył, nie ćwierkał ani nie trylował, nikt nawet nie szeptał. Nie było szumiących liści ani brzęczących owadów. Niezbyt częste burze wybuchały co prawda piorunami, wiał także wiatr gwiżdżący pośród skał, jednak podczas tak spokojnego dnia jak ten, żaden odgłos nie mącił ciszy Erytro.
Genarr poczuł, że musi się odezwać, choćby tylko po to, żeby sprawdzić, czy nie ogłuchł. (Nie, nie mógł ogłuchnąć, słyszał przecież w słuchawkach swój własny oddech.)
— Wszystko w porządku, Marleno?
— Czuję się cudownie. Spójrz, tam dalej płynie strumień — Marlena przyśpieszyła, przeszła niemal do biegu spowalnianego przez niewygodny skafander.
— Uważaj, nie potknij się — powiedział do niej.
— Będę ostrożna — jej głos nie osłabł w słuchawkach mimo dzielącej ich odległości. Przecież porozumiewali się przez radio. Nagle Genarr usłyszał Eugenię Insygnę.
— Dlaczego Marlena biegnie, Siever? — A potem pytanie wprost do dziewczyny: — Dlaczego biegniesz, Marleno?
Marlenie nie chciało się odpowiadać. Zrobił to za nią Genarr.
— Pobiegła przyjrzeć się jakiemuś strumieniowi przed nami.
— Czy dobrze się czuje?
— Oczywiście. Tutaj jest wprost niesamowicie pięknie. W tej chwili nie wygląda to nawet dziko. Krajobraz przypomina mi… malarstwo abstrakcyjne.
— Odpuść sobie te artystyczne skojarzenia, Siever. Nie pozwól jej oddalać się od siebie.
— Nie martw się. Utrzymuję z nią ciągły kontakt. Teraz też. Marlena słyszy każde nasze słowo. Nie odpowiada, ponieważ nie chce, aby jej przeszkadzano. Uspokój się, Eugenio. Marlena dobrze się bawi. Nie psuj tego.
Genarr był święcie przekonany, że Marlena dobrze się bawi. Sam również czuł się doskonale. Marlena biegła brzegiem strumienia. Nie widział potrzeby, aby jej towarzyszyć. Niech się nacieszy — pomyślał.
Kopuła stała na skalistym wzniesieniu, jej otoczenie poprzecinane było małymi strumieniami, które łączyły się trzydzieści kilometrów dalej w spora rzekę, która z kolei wpadała do morza. Strumienie były bardzo przydatne. Zaopatrywały Kopułę w wodę, z której wystarczyło jedynie usunąć prokarioty („zabić” byłoby tutaj bardziej odpowiednim słowem), by woda nadawała się do spożycia. We wczesnym okresie istnienia Kopuły znaleźli się, co prawda, nawiedzeni biolodzy, którzy sprzeciwiali się „mordowaniu” prokariotów, ale Genarrowi wydawało się to śmieszne i dziecinne. Maleńkie komórki występowały na Erytro w takich ilościach i mnożyły się tak niezwykle szybko, że żaden zabieg oczyszczenia wody nie mógł wpłynąć na rozwój ich populacji.
A gdy na porządku dziennym stanęła sprawa Plagi, nienawiść do Erytro nabrała takich rozmiarów, że nikt nie
zwracał uwagi na los prokariotów.
Teraz Plaga nie stanowiła takiego zagrożenia i w niektórych, być może, znowu odezwą się odczucia humanitarne
(„biotame", jak w myślach nazywał je Genarr.) Prywatnie nawet sympatyzował z nimi, z drugiej strony jednak musiał dbać o zaopatrzenie Kopuły w wodę.
Zamyślony Genarr stracił z oczu Marlenę. W jego słuchawkach rozległ się krzyk.
— Marleno! Marleno! Siever, co ona robi?
Spojrzał wprost i już miał odpowiedzieć z automatyczną pewnością siebie, że wszystko jest w porządku, gdy do jego świadomości dotarł obraz Marteny.