— Bardzo zatłoczone sąsiedztwo. W końcu ktoś będzie musiał stąd odlecieć, czy tego chcemy, czy nie. Kiedyś na Ziemi również były takie czasy, że niektórzy musieli wędrować przez góry i przepływać oceany. Dwieście lat temu mieszkańcy Ziemi opuścili swoją planetę po to, by zakładać Osiedla. To, co chcemy zrobić, jest kolejnym krokiem w odwiecznej wędrówce.
— Rozumiem, ale są ludzie, którzy nigdy nie wędrowali. Są ludzie, którzy nigdy nie opuszczali Ziemi i wreszcie są również tacy, którzy nigdy nie wyjechali ze swojego małego skrawka lądu.
— I ty chcesz być jedną z nich?
— Sądzę, że mój mąż. Krile, życzy sobie tego. Ma swoje odrębne zdanie na temat twoich poglądów, Janus.
— No cóż, na Rotorze panuje swoboda myśli i wypowiedzi, twój mąż może więc nie zgadzać się ze mną, jeśli ma na to ochotę. Chciałem jednak zapytać cię o coś innego… Gdy ludzie, na Rotorze albo gdziekolwiek indziej, mówią o opuszczaniu Układu Słonecznego, jak myślisz, dokąd chcą polecieć?
— Oczywiście na Alfę Centauri. Wszyscy wierzą, że jest to najbliższa gwiazda. Lecz nawet za pomocą hiperwspomagania nie można rozwinąć prędkości znacznie przekraczającej szybkość światła, co sprawia, że podróż na Alfę zajęłaby około czterech lat. Inne gwiazdy są tak daleko, że nie ma nawet co myśleć o podróży, cztery lata to wystarczająco długo.
— Przypuśćmy jednak, że istniałby sposób na szybsze podróżowanie, a co za tym idzie, możliwa byłaby wyprawa znacznie dalej niż Alfa Centauri. Jaką gwiazdę wybrałabyś wtedy?
Insygna zamyśliła się, a potem szybko odpowiedziała:
— Sądzę, że także Alfa Centauri. Jest to w dalszym ciągu sąsiedztwo. Gwiazdy w nocy wyglądałyby niemal tak samo. Myślę, że czulibyśmy się dobrze. Bylibyśmy ciągle blisko domu, gdyby przyszła nam ochota powrócić. Poza tym. Alfa Centauri A — największa z trójgwiazdowego systemu Alfa Centauri — jest praktycznie bliźniakiem Słońca.
Alfa Centauri B jest mniejsza, lecz nie za mała. Nawet jeśli pominie się Alfę Centauri C, która jest czerwonym karłem, mamy dwie gwiazdy w cenie jednej, jeśli można tak powiedzieć, a także dwa układy planetarne.
— Przypuśćmy w takim razie, że jedno z Osiedli wyruszyło na Alfę Centauri, znalazło tam znośne warunki do życia, osiedliło się na dobre i zaczęło budować nowy świat. W Układzie Słonecznym rozeszła się wieść o powodzeniu wyprawy. Gdzie w takim razie skierują się następne Osiedla w momencie, gdy podejmą decyzję o odlocie?
— Oczywiście na Alfę Centauri — powiedziała Insygna bez zastanowienia.
— Tak więc rodzaj ludzki będzie kierował się ku znanym już miejscom i jeśli powiedzie się jednemu Osiedlu, wkrótce pojawią się następne, aż nowy świat stanie się tak ciasny jak stary i wszędzie będzie mnóstwo ludzi z mnóstwem odrębnych kultur l systemów ekologicznych.
— I wtedy przyjdzie czas. by wyruszyć ku kolejnym gwiazdom.
— Lecz powodzenie w jednym miejscu, Eugenio, zawsze przyciągnie innych. Przyjazna gwiazda, dobra planeta ściągnie prawdziwe hordy…
— Tak przypuszczam.
— Ale jeśli polecimy na gwiazdę, która znajduje się w odległości niewiele większej niż dwa lata świetlne — co jest polową dystansu do Alfy Centaur! — o której nikt nie wie oprócz nas, istnieją duże szansę, że zostawią nas w spokoju.
— Zgadza się. Nikt nie poleci za nami, dopóki nie odkryją Sąsiedniej Gwiazdy.
— A to może zabrać im dużo czasu, przez który wszyscy będą lecieli na Alfę Centauri lub w jakieś inne miejsce.
Nigdy nie domyślą się, że jesteśmy na czerwonym karle tuż pod ich nosem, a nawet, jeśli zauważą tę gwiazdę, zrezygnują z niej i potraktują ją jako nie nadającą się do zamieszkania. Nikt nigdy nie wpadnie na pomyśl, że ludzie od dawna mieszkają na Sąsiedniej Gwieździe.
Insygna spojrzała niepewnie na Pitta.
— Ale jakie to ma znaczenie? Przypuśćmy, że rzeczywiście polecimy na Sąsiednią Gwiazdę i nikt się o tym nie dowie. Co na tym zyskamy?
— Zyskamy świat, który będziemy mogli zasiedlić. Nadającą się do zamieszkania planetę…
— Niemożliwe. Nie w pobliżu czerwonego karła.
— W takim razie możemy wykorzystać w dowolny sposób wszystkie zasoby naturalne istniejące w tym systemie po to, by zbudować większą liczbę Osiedli.
— Chodzi ci o to, że będzie więcej miejsca dla nas.
— Tak. Znacznie więcej niż w przypadku wspólnego zasiedlenia.
— Będziemy mieli trochę więcej czasu, Janus. W końcu i tak zapełnimy całą przestrzeń na Sąsiedniej Gwieździe — nawet, jeśli będziemy sami. Być może zajmie nam to pięćset lat zamiast dwustu. Co za różnica?
— Bardzo istotna różnica, Eugenio. Gdyby pozwolić Osiedlom na dowolny sposób kolonizacji przestrzeni, wkrótce powstaną tysiące różnych kultur niosących ze sobą wszystkie nieszczęścia i tragedie godnej pożałowania historii planety Ziemi.
Mając wystarczająco dużo czasu zbudujemy system Osiedli o podobnej kulturze i ekologii. Znajdziemy się w znacznie lepszej sytuacji, bez niepotrzebnego chaosu i anarchii.
— Bez zróżnicowania, bez życia, bez sensu.
— Niezupełnie. Zróżnicujemy się — tego jestem pewny. Nasze Osiedla będą całkiem inne, mimo to wszystkie będą miały wspólne korzenie. Będą to znacznie lepsze Osiedla od tych, które mamy obecnie. I nawet, jeśli się mylę, z pewnością zdajesz sobie sprawę, że jest to ten rodzaj eksperymentu, który należy sprawdzić. Dlaczego nie mielibyśmy poświęcić jednej gwiazdy na nasz przemyślany rozwój? Sprawdźmy, jak to wygląda. Weźmy jedną gwiazdę, jednego niechcianego czerwonego karła, którym do tej pory nikt się nie interesował, i zobaczmy, czy uda nam się zbudować nowe, być może lepsze społeczeństwo.
— Zobaczymy, co uda się nam zdziałać — kontynuował Pitt — w sytuacji, gdy nie trzeba będzie marnować naszej energii i zasobów na niwelowanie bezsensownych różnic kulturowych i zwalczanie obcych dewiacji biologicznych ciągle atakujących nasz ekosystem.
Insygna poczuła, że argumenty Pitta trafiają jej do przekonania. Nawet, jeśli nie uda im się, ludzkość nauczy się czegoś dzięki ich porażce. A jeśli się uda?
Potrząsnęła głową.
— To są mrzonki. Ktoś w końcu odkryje Sąsiednią Gwiazdę niezależnie ode mnie, bez względu na to, czy zachowamy tajemnicę, czy nie.
— Musisz jednak przyznać, Eugenio, że zawdzięczasz swoje odkrycie przypadkowi. Bądźmy szczerzy: udało ci się zauważyć tę gwiazdę, udało ci się porównać to, co zauważyłeś, z inną mapą nieba. Równie dobrze mogłaś niczego nie dostrzec. Podobnie zresztą jak inni w zbliżonych okolicznościach.
Insygna nie odpowiedziała, jednak wyraz, jaki pojawił się na jej twarzy, zadowolił Pitta.
Jego głos stał się teraz bardziej miękki, niemal hipnotyczny.
— Potrzeba nam stu lat. Jeśli dostaniemy tylko sto lat na zbudowanie nowego społeczeństwa, staniemy się wystarczająco duzi, silni, by bronić się przed innymi i sprawić, by zostawiono nas w spokoju. Po tym czasie nie będziemy już zmuszeni do ukrywania miejsca naszego pobytu.
I znów nie usłyszał odpowiedzi Insygny.
— Przekonałem cię? — zapytał.
Potrząsnęła głową, jak gdyby budząc się ze snu.
— Niezupełnie.
— Przemyśl więc to wszystko. Ja ze swej strony proszę cię o jedną przysługę: myśląc o tym nie mów nikomu o Sąsiedniej Gwieździe i przyślij mi wszystkie dane związane z tą sprawą na przechowanie. Nie zniszczę ich. Obiecuję. Będą nam potrzebne, jeśli chcemy polecieć na tę gwiazdę. Czy zgodzisz się przynajmniej na to, Eugenio?
— Tak — odpowiedziała słabym głosem, który wkrótce nabrał jednak mocy. — Mam jednak warunek: musisz pozwolić mi na nazwanie gwiazdy. Dam jej imię i wtedy będzie moja.
Pitt uśmiechnął się.
— Jak chcesz ją nazwać? Gwiazdą Insygny? Gwiazdą Eugenii?
— Nie, aż taka głupia nie jestem. Chcę nazwać ją Nemezis.
— Nemezis? N-E-M-E-Z-I-S?
— Tak.
— Ale dlaczego?
— Pod koniec dwudziestego wieku toczyła się krótka dyskusja nad ewentualnością istnienia Sąsiedniej Gwiazdy w pobliżu Słońca. Rozważania zakończyły się fiaskiem. Nie znaleziono żadnej Sąsiedniej Gwiazdy, jednak w artykułach na ten temat nazywano ją „Nemezis”. Chciałabym uhonorować tych, którzy byli przede mną.