Przez chwilę trudno mu było rozpoznać, co właściwie robi. Wpatrywał się w nią w różowej poświacie Nemezis.
A potem zrozumiał. Odpięła hełm i zdjęła go. W tej chwili zajęta była rozpinaniem reszty skafandra.
Musi ją powstrzymać!
Próbował krzyknąć, ale jego głos zamarł w gardle. Chciał podbiec do niej, ale jego nogi były jak z ołowiu. Nie mógł poruszyć żadnym mięśniem.
Poczuł się tak, jak w koszmarnym śnie, w którym zdarzają się okropne rzeczy, a człowiek nie może na nie zareagować. A może na skutek napięcia umysłu stracił kontrolę nad ciałem?
A jeśli to Plaga? — zastanawiał się przerażony Genarr. Co stanie się z Martena wystawioną teraz na światło Nemezis i powietrze Erytro?
Rozdział 26
PLANETA
Krile Fisher spotkał Koropatskiego tylko dwukrotnie, odkąd ten zajął stanowisko zajmowane uprzednio przez Tanayamę i stał się faktycznym, chociaż nie tytularnym, szefem projektu. Krile nie miał jednak kłopotów z rozpoznaniem go na wideografii. Koropatsky ciągle był tym samym zadowolonym z siebie grubasem. Ubierał się dobrze, nosił najmodniejsze, duże, powiewające krawaty.
Fisher, który odpoczywał tego ranka, nie wyglądał zbyt elegancko, nie odmówił jednak przyjęcia dyrektora, chociaż przybył on bez uprzedzenia. Wcisnął klawisz „Czekać" na swym domowym wideofonie. Z drugiej strony powinna pojawić się figurka zapraszającego do środka gospodarza (lub gospodyni — na ekranie trudno było rozpoznać płeć), z ręką uniesioną do góry, co w powszechnie zrozumiałym języku oznaczało: „chwileczkę", bez potrzeby dalszych słownych wyjaśnień.
Przyczesał włosy i doprowadził do porządku ubranie. Powinien się ogolić. Lecz dalsza zwłoka mogłaby zostać odczytana jako zniewaga. Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Koropatsky. Uśmiechnął się przyjemnie i powiedział:
— Dzień dobry, Fisher. Wiem, że ci przeszkadzam.
— Ależ nie, dyrektorze — odpowiedział Krile, usiłując nadać głosowi wiarygodne brzmienie — ale jeśli przyszedł pan zobaczyć się z doktor Wendel, to niestety wyszła już do pracy.
Koropatsky chrząknął.
— Wiesz, spodziewałem się tego. Nie mam więc powodu i muszę porozmawiać z tobą. Mogę usiąść?
— Oczywiście, bardzo proszę dyrektorze — Fisher zżymał się na siebie, że nie zaproponował zajęcia miejsca wcześniej. — Czy życzy pan sobie coś do picia?
— Nie — Koropatsky poklepał się po brzuchu. — Ważę się co rano i już sama ta procedura odbiera mi ochotę do przyjmowania płynów, nie wspominając o jedzeniu. Posłuchaj Fisher, nigdy nie miałem okazji porozmawiać z tobą jak mężczyzna z mężczyzną. A bardzo tego pragnąłem.
— Cała przyjemność po mojej stronie — wymamrotał Fisher, zaczynając odczuwać pewien niepokój. O co tu chodzi?
— Nasz planeta ma wobec ciebie dług.
— Jeśli pan tak mówi, dyrektorze… — odpowiedział.
— Byłeś na Rotorze, zanim odleciał.
— Czternaście lat temu, dyrektorze.
— Wiem. Wziąłeś tam ślub i miałeś dziecko.
— Tak, dyrektorze — odpowiedział cicho Fisher.
— Ale wróciłeś na Ziemię tuż przed ich odlotem z Układu Słonecznego.
— Tak, dyrektorze.
— Ziemia odkryła Sąsiednią Gwiazdę dzięki temu, że usłyszałeś coś na Rotorze i powtórzyłeś to tutaj oraz na skutek twojej bezpośredniej sugestii, co do tego, gdzie należy jej szukać.
— Tak, dyrektorze.
— To także ty przywiozłeś z Adelii na Ziemię Tessę Wendel.
— Tak, dyrektorze.
— Stworzyłeś jej takie warunki, że pracuje od ośmiu lat i czuje się szczęśliwa, co?
Koropatsky chrząknął znacząco. Fisher odniósł wrażenie, że gdyby siedział bliżej, dyrektor szturchnąłby go porozumiewawczo łokciem, tak jak mają to we zwyczaju prawdziwi mężczyźni.
— Dobrze jest nam ze sobą, dyrektorze — powiedział ostrożnie.
— Ale nie wziąłeś z nią ślubu.
— Jestem żonaty, dyrektorze.
— Żyjesz w separacji od czternastu lat. Rozwód można załatwić raz dwa.
— Mam córkę.
— Która pozostanie twoją córką, nawet jeśli powtórnie się ożenisz.
— Byłaby to formalność bez znaczenia.
— Być może — Koropatsky kiwnął głową. — A może rzeczywiście masz rację: kto wie, czy tak nie jest lepiej. Wiesz, że statek superluminalny jest gotów do lotu. Mamy nadzieję wystrzelić go na początku 2237.
— Wspomniała mi o tym doktor Wendel, dyrektorze.
— Detektory neuroniczne są już zainstalowane i dobrze się sprawują.
— O tym również mówiła.
Koropatsky złożył dłonie na brzuchu i w zamyśleniu kiwnął swoją wielką głową. A potem rzucił szybkie spojrzenie na Fishera.
— Wiesz, jak to działa? Fisher potrząsnął głową.
— Nie, proszę pana. Nie mam pojęcia o działaniu statku. Koropatsky zmrużył oczy.
— My też nie. Musimy wierzyć na słowo doktor Wendel i naszym inżynierom. Brakuje jednak jeszcze jednej rzeczy.
— Tak? — zimny pot oblał Fishera. (Znowu zwłoka?) — Czegóż to brakuje, dyrektorze?
— Środków łączności. Wydawało mi się, że jeśli mamy urządzenie, które sprawia, że statek porusza się szybciej od światła, to powinniśmy również mieć urządzenie do przesyłania fal albo jakiś innych nośników informacji z podobną szybkością. Wydawało mi się, że prościej będzie przesłać wiadomość superluminalną niż poruszać się superluminalnym statkiem.
— Nie umiem powiedzieć nic na ten temat, dyrektorze.
— Tak. Doktor Wendel zapewnia mnie, że moje przypuszczenia są błędne, że nie powstały jeszcze odpowiednie urządzenia do nawiązywania superluminalnej łączności. Doktor Wendel twierdzi, że kiedyś być może powstaną takie urządzenia, ale teraz nie ma zamiaru na nie czekać, ponieważ wedle jej słów może to zająć wiele czasu.
— Ja również wolałbym nie czekać, dyrektorze.
— Tak. Mnie także zależy na postępie i sukcesach. Czekaliśmy już wiele lat i chętnie zobaczyłbym start i powrót tego statku. Oznacza to jednak, że gdy statek wystartuje, my stracimy z nim kontakt.
Koropatsky ponownie kiwnął w zamyśleniu głową. Fisher dyskretnie milczał. (O co mu chodzi? Do czego zmierza ten stary niedźwiedź?)
Dyrektor spojrzał na Fishera.
— Wiesz, że Sąsiednia Gwiazda zmierza w naszym kierunku?
— Tak, dyrektorze. Słyszałem o tym, ale powszechnie sądzi się, że ominie nas w odległości, którą nazywa się bezpieczną.
— Chcemy, żeby ludzie tak sądzili. Prawda jest jednak inna, Fisher. Sąsiednia Gwiazda będzie na tyle blisko, by znacznie zakłócić ruch Ziemi po orbicie.
— I zniszczyć planetę? — zapytał zaszokowany Fisher.
— Fizycznie nie. Zmieni się jednak klimat. Ziemia nie będzie się już nadawała do zamieszkania.
— Czy to pewne? — Krile nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał przed chwilą.
— Nie wiem, czy naukowcy są w ogóle czegokolwiek pewni. Tym razem jednak są wystarczająco przestraszeni, aby można było zacząć myśleć o podjęciu odpowiednich kroków. Mamy pięć tysięcy lat i pracujemy nad lotami superluminalnymi — zakładając, że ten statek to nie oszustwo.
— Jestem przekonany, że doktor Wendel oburzyłaby się na takie stwierdzenie, dyrektorze.
— Nie mówimy o zranionych uczuciach doktor Wendel. Ufamy jej i mamy nadzieję, że nie zawiedzie naszego zaufania. A wracając do sprawy: nawet te pięć tysięcy lat i loty superluminalne stawiają nas w bardzo niewygodnej pozycji. Musimy zbudować sto trzydzieści tysięcy Osiedli takich jak Rotor po to, by przetransportować osiem miliardów ludzi plus rośliny i zwierzęta na inne, dostępne nam światy. Zakładając oczywiście, że nasza populacja nie zwiększy się przez najbliższe pięć tysięcy lat. Dwadzieścia sześć arek Noego rocznie, licząc od teraz.
— Być może — zaczął ostrożnie Fisher — uda nam się osiągnąć taką średnią. Wraz z upływem lat zwiększy się nasze doświadczenie, a kontrola urodzin stosowana jest przecież od dziesięcioleci.
— Doskonale. Odpowiedz mi w takim razie na następujące pytanie: dokąd poleci sto trzydzieści tysięcy naszych Osiedli pełnych zapasów z naszej planety, z Księżyca, Marsa i asteroidów? Dokąd mamy się udać po zostawieniu Układu Słonecznego na łaskę i niełaskę Sąsiedniej Gwiazdy?