— Nie wiem, dyrektorze.
— Otóż, musimy znaleźć wystarczającą ilość planet podobnych do Ziemi; planet, które przyjmą naszą populację bez żadnych dodatkowych nakładów na ich przystosowanie. Musimy się nad tym zastanowić i musimy zrobić to teraz, a nie za pięć tysięcy lat.
— Ale jeśli nie znajdziemy odpowiednich planet, możemy umieścić Osiedla na orbicie odpowiednich gwiazd — palec Fishera zataczał okręgi.
— To w ogóle nie wchodzi w rachubę, mój dobry człowieku.
— Z całym szacunkiem, dyrektorze, to jest model, który istnieje tutaj, w Układzie Słonecznym.
— Niezupełnie. W Układzie Słonecznym istnieje planeta, która nawet w tej chwili — pomimo powstania Osiedli — daje schronienie 99 % osobników gatunku ludzkiego. Czy pyłek może egzystować samoistnie? Nie ma na to żadnych dowodów, a ja twierdzę, że nie.
— Być może ma pan rację, dyrektorze — powiedział Fisher.
— Być może? Ja nie mam co do tego żadnych wątpliwości — powiedział z przekonaniem Koropatsky. — Osadnicy pogardzają nami, ale ciągle o nas myślą. Jesteśmy ich historią. Jesteśmy dla nich przykładem. Jesteśmy źródłem, z którego czerpią natchnienie. Sami przepadliby już dawno.
— Zgadzam się, dyrektorze, ale nikt nie stwierdził jeszcze tego na pewno. Nie było jeszcze takiego Osiedla, które funkcjonowałoby bez planety…
— Ależ było, zdarzały się podobne sytuacje. We wczesnych latach rozwoju ludzkości osiedlano się na odizolowanych wyspach. Irlandczycy osiedlili się na Islandii, Norwegowie na Grenlandii, buntownicy na Pitcaim, a Polinezyjczycy na Wyspie Wielkanocnej. Efekt? Koloniści wymarli, zniknęli całkowicie. Stagnacja. Żadna cywilizacja nie rozwinęła się poza kontynentami lub na wyspach w ich pobliżu. Ludzkość potrzebuje przestrzeni, dużych wymiarów, różnorodności, nowych granic, horyzontów i tak dalej. Rozumiesz?
— Tak, dyrektorze — odpowiedział. (Rozumiem do pewnego momentu. Ale po co się kłócić?)
— Dlatego — Koropatsky podniósł wskazujący palec jak nauczyciel strofujący ucznia — musimy znaleźć planetę, przynajmniej jedną na początek. A to znowu sprowadza nas do kwestii Rotora.
Fisher podniósł brwi ze zdziwieniem.
— Rotora, dyrektorze?
— Tak. Co działo się z nimi przez te czternaście lat, odkąd nas opuścili?
— Doktor Wendel jest zdania, że mogli nie przetrwać. (Mówiąc to poczuł ukłucie bólu. Już sama myśl o tym była dla niego bolesna.)
— Wiem. Rozmawiałem z nią i bez dyskusji przyjąłem do wiadomości to, co miała do powiedzenia na ten temat. Chciałbym jednak usłyszeć twoje zdanie.
— Nie mam zdania, dyrektorze. Mam jedynie cichą nadzieję, że przetrwali. Moja córka była z nimi.
— Może jeszcze jest. Pomyśl! Dlaczego mieliby nie przetrwać? Z powodu usterki? Rotor to nie statek, lecz Osiedle, które przez pięćdziesiąt lat nie miało żadnych awarii. Rotor przemieszczał się w próżni pomiędzy Układem Słonecznym a Sąsiednią Gwiazdą, a co może stać się w próżni?
— Mała czarna dziura, samotny asteroid…
— Masz jakieś dowody? Zgadujesz jedynie, a twoje przypuszczenia są absolutnie nieprawdopodobne — tak przynajmniej twierdzą astronomowie. Zastanówmy się dalej: Czy hiperprzestrzeń posiada jakieś właściwości, które mogłyby okazać się groźne dla Rotora? Od lat prowadzimy badania nad hiperprzestrzenią i nie ma w niej nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby okazać się niebezpieczne. Możemy więc założyć, że Rotor dotarł do Sąsiedniej Gwiazdy w stanie nienaruszonym — jeśli oczywiście taki był ich cel. A zdaje się, że możemy tak przypuszczać bez zbędnych dyskusji.
— Wydaje mi się, że tak.
— Powstaje w takim razie pytanie: jeśli Rotor dotarł bezpiecznie na Sąsiednią Gwiazdę, to co tam robi?
— Egzystuje — było to coś pomiędzy stwierdzeniem a pytaniem.
— Ale jak? Okrąża Sąsiednią Gwiazdę? Pojedyncze Osiedla w niekończącej się, samotnej wędrówce wokół czerwonego karła? Nie sądzę. Stagnacja. Powolna śmierć. Muszą zdawać sobie z tego sprawę. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. W innym wypadku nie przetrwają.
— I wymrą? Czy taki jest pański wniosek, dyrektorze?
— Nie. Zrezygnują i wrócą do domu. Przyznają się do porażki i wrócą tam, gdzie jest bezpiecznie. Ale — i to jest najważniejsze — nie zrobili tego do tej pory i wiesz, co myślę? Myślę, że znaleźli nadającą się do zamieszkania planetę w pobliżu Sąsiedniej Gwiazdy.
— Ale w pobliżu czerwonego karła nie może znajdować się planeta nadająca się do zamieszkania. Jest tam za mało energii, a z kolei w samym pobliżu gwiazdy powstaje efekt pływów — przerwał i po chwili wymamrotał zawstydzony — doktor Wendel wytłumaczyła mi to wszystko.
— Tak. Mnie to również tłumaczono — zrobili to astronomowie. Ale… — Koropatsky potrząsnął głową — doświadczenie nauczyło mnie, że bez względu na zapewnienia naukowców, przyroda zawsze płata nam figle. W każdym razie… Czy rozumiesz, po co wysyłam cię w podróż?
— Pański poprzednik obiecał mi tę grzeczność w zamian za moje usługi.
— Ja mam lepszy powód. Mój poprzednik — wielki człowiek, godny podziwu człowiek, był także na koniec schorowanym, starym człowiekiem. Jego wrogowie podejrzewali go o paranoję. Wierzył, że Rotor wiedział o niebezpieczeństwie grożącym Ziemi i opuścił nas bez ostrzeżenia, ponieważ chciał, aby Ziemia została zniszczona. I w związku z tym mój wielki poprzednik postanowił ukarać Rotora. Niestety, odszedł od nas, a ja zająłem jego miejsce. Nie jestem stary, nie jestem schorowany, nie cierpię także na paranoję. Moim zamiarem nie jest karanie Rotora — zakładając. że doleciał on bezpiecznie do Sąsiedniej Gwiazdy.
— Bardzo się cieszę z tego powodu, dyrektorze, ale wydaje mi się, że powinien pan przedyskutować tę sprawę z doktor Wendel. Ona ma być kapitanem statku.
— Doktor Wendel jest Osadniczką. Ty jesteś lojalnym Ziemianinem.
— Doktor Wendel pracuje lojalnie od lat nad całym projektem.
— Nikt nie zarzuca jej nielojalności — przynajmniej w stosunku do projektu. Ale czy będzie lojalna w stosunku do Ziemi? Czy możemy mieć pewność, że zaniesie ziemskie posłanie Rotorowi?
— Czy mogę zapytać, dyrektorze, jakie jest to ziemskie posłanie dla Rotora? Rozumiem, że nie jest to posłanie wypowiadające wojnę Rotorowi dlatego, że nas nie ostrzegł.
— Masz rację. Nasze posianie zawiera przyjacielskie intencje, proponuje zacieśnienie związków, braterstwo i tym podobne ciepłe uczucia. Po nawiązaniu przyjaźni będziecie musieli szybko powrócić z informacjami na temat Rotora i jego planety.
— Jestem przekonany, że jeśli doktor Wendel zostanie o tym poinformowana, jeśli zostanie Jej to wyjaśnione, to wykona postawione zadanie.
Koropatsky chrząknął.
— Wiadomo, ale wiesz jak to jest. Ona jest kobietą nie pierwszej już młodości. Jest w porządku — podoba mi się — ale jest już po pięćdziesiątce.
— I ci z tego? — Fisher poczuł się obrażony.
— Ona zdaje sobie sprawę, że kiedy powróci po osiągnięciu życiowego sukcesu, jakim jest dla niej lot superluminalny, będzie dla nas cenniejsza niż kiedykolwiek. Będzie nam potrzebna do projektowania nowych, lepszych, bardziej zaawansowanych technicznie pojazdów superluminalnych. Będzie musiała szkolić młodych adeptów lotów hiperprzestrzennych. W związku z tym już nigdy nie będzie mogła sama podróżować w hiperprzestrzeni — byłoby to dla niej i przede wszystkim dla nas zbyt ryzykowne. Ona jest bezcenna. Dlatego też będzie kusiło ją, aby przedłużyć wasz lot, aby wypuścić się w dalszą drogę, badać inne gwiazdy. Na pewno nie zrezygnuje z zobaczenia innych części Wszechświata, odkrycia nowych horyzontów. Nie możemy jej na to pozwolić, nie może ryzykować więcej niż tyle, ile potrzeba na dotarcie do Rotora, zebranie informacji i powrót na Ziemię. Nie możemy sobie również pozwolić na dodatkową stratę czasu. Czy zrozumiałeś? -jego głos stał się nagle ostry.
Fisher przełknął ślinę.
— Nie ma chyba powodu, aby przypuszczać…
— Są bardzo dobre powody. Doktor Wendel jest Osadniczką — zawsze była tutaj w — nazwijmy to — delikatnej sytuacji. Chyba rozumiesz. Ze wszystkich ludzi na Ziemi ona jest tą, na którą liczymy najbardziej i jest niestety Osadniczką. Sporządzono bardzo dokładny profil psychologiczny doktor Wendel. Badano ją na różne sposoby — z jej wiedzą lub bez. Mamy absolutną pewność, że będzie chciała lecieć dalej, jeśli damy jej taką szansę. Weź także pod uwagę brak środków łączności. Nikt nie będzie miał zielonego pojęcia o tym, co robi i gdzie się znajduje. Nie będzie nawet wiadomo, czy żyje.