Выбрать главу

Martena, która stała już niemal w drzwiach gotowa do wejścia do śluzy powietrznej, odwróciła się nagle.

— Poczekaj, wujku Sieverze. Prawie zapomniałam. Musisz uważać na tę D’Aubisson.

— Dlaczego? Jest wspaniałym neurofizykiem.

— Nie o to chodzi. Była zadowolona, kiedy ty leżałeś chory po naszym wyjściu, a potem rozczarowana, kiedy szybko wydobrzałeś.

Insygna, która wyglądała na zaskoczoną, zapytała automatycznie:

— Skąd wiesz?

— Bo wiem.

— Nie rozumiem, Sieverze. Wydawało mi się, że twoje stosunki z D’Aubisson są bardziej niż poprawne.

— Tak, to prawda. Nasze stosunki są doskonałe. Nigdy nie było między nami żadnych konfliktów. Ale jeśli Marlena mówi…

— Czy Marlena nie może się mylić?

— Nie mylę się — odpowiedziała natychmiast Marlena.

— Jestem pewny, że masz rację — powiedział Genarr, a potem zwrócił się do Insygny: — D’Aubisson jest bardzo ambitną kobietą. Gdyby coś mi się stało, logicznie rzecz biorąc, ona powinna zostać moim następcą. Posiada duże doświadczenie i z pewnością najlepiej zna się na Pladze. Co więcej, jest starsza ode mnie i być może uważa, że zostało jej już niewiele czasu. Nie mogę jej winić za to, że chce zostać dowódcą, ani za to, że rosło w niej serce, gdy byłem chory. Być może nawet nie zdaje sobie sprawy z własnych pragnień i uczuć.

— Doskonale zdaje sobie z nich sprawę — powiedziała ponuro Martena. — Jest w pełni świadoma tego, co chce, i wie, co w związku z tym czuje. Uważaj na nią, wujku Sieverze.

— Postaram się. Jesteś gotowa?

— Oczywiście.

— Dobrze. W takim razie odprowadzę cię do śluzy. Chodź z nami Eugenio i przestań mieć taką grobową minę. I stało się tak, że Martena wyszła na powierzchnię Erytro. Po raz pierwszy sama, nie mając na sobie skafandra.

Według czasu ziemskiego było to 15 stycznia 2237 roku, o godzinie 21:20. Według czasu Erytro było to rankiem.

Rozdział 30

PRZEJŚCIE

Krile Fisher usiłował ukryć podniecenie, starał się zachować taki sam spokojny wyraz twarzy, jaki dostrzegał u innych. Nie miał pojęcia, gdzie znajdowała się w tej chwili Tessa Wendel. Nie mogła być daleko — Superluminal nie był dużym statkiem, jednak wielość pomieszczeń i zakamarków sprawiła, że łatwo można było się w nim zgubić.

Trójka pozostałych członków załogi spełniała według Fishera rolę majtków. Zawsze mieli coś do roboty i zawsze byli zajęci. W przeciwieństwie do nich, Fisher nie uskarżał się na nadmiar obowiązków: w zasadzie jego jedyne zadanie polegało na usuwaniu się innym z drogi.

Rzucił ukradkowe spojrzenie na załogę statku (dwóch mężczyzn i jedną kobietę). Znał ich na tyle dobrze, by móc rozpocząć rozmowę, zresztą rozmawiał z nimi często. Wszyscy byli młodzi. Najstarszy, Chao-Li Wu, miał trzydzieści osiem lat i był hiperspecjalistą. Drugi według wieku. Henry Jarlow, miał trzydzieści pięć lat, a po nim nie było długo nic i wreszcie przychodziła kolej na niemowlę wśród załogi, Merry Blankowitz, lat dwadzieścia siedem, ze świeżym jeszcze dyplomem doktorskim.

Tessa ze swoimi pięćdziesięcioma pięcioma latami była niemal dinozaurem w tym towarzystwie, jednak to ona była wynalazcą, boginią tego lotu.

Jedynie Fisher zupełnie nie pasował do reszty. Wkrótce miał skończyć pięćdziesiąt lat, ale nie posiadał żadnego specjalistycznego wykształcenia. Gdyby pod uwagę brano wiek i kwalifikacje, nie miałby prawa znaleźć się na pokładzie statku.

Lecz tylko on był na Rotorze, a to się liczyło. Poza tym Tessa chciała, by jej towarzyszył, a to się liczyło jeszcze bardziej. Tak przynajmniej uważali Tanayama i Koropatsky, a do nich należało ostatnie słowo.

Statek płynął wolno w przestrzeni. Fisher raczej domyślał się, niż wiedział na pewno, ponieważ nic nie wskazywało na jakikolwiek ruch. Domyślał się tego dzięki własnemu żołądkowi, jeśli tak można powiedzieć. Natomiast w głowie kołatały mu przeróżne idee, z których najważniejsza była ta: „Byłem w kosmosie znacznie dłużej niż cała reszta razem zięta. Podróżowałem przeróżnymi statkami i dlatego mogę powiedzieć, że tej maszynie brak jest wdzięku — o czym oni nie wiedza”.

I rzeczywiście — Superluminal nie miał wdzięku nawet za grosz. Zgromadzono na nim za dużo źródeł mocy: oprócz normalnych silników napędzających każdy statek kosmiczny, Superluminal posiadał jeszcze motory hiperprzestrzenne.

Przypominał morskiego ptaka, któremu nagle kazano poruszać się po lądzie. Wyglądał po prostu niezdarnie.

Nagle pojawiła się Wendel. Jej włosy znajdowały się w lekkim nieładzie, a oprócz tego była spocona.

— Czy wszystko w porządku, Tesso? — zapytał Fisher.

— Całkowicie — odparła i przysiadła zmęczona na jednym z wgłębień znajdujących się w ścianie statku (bardzo przydatnych ze względu na małe pseudociążenie panujące na pokładzie) — żadnych problemów.

— Kiedy wejdziemy w hiperprzestrzeń?

— Za kilka godzin. Chcemy osiągnąć odpowiednie koordynaty dla wszystkich źródeł grawitacyjnych zaginających przestrzeń zgodnie z naszymi obliczeniami.

— Musimy znać wszystkie koordynaty?

— Tak.

— W takim razie loty hiperprzestrzenne nie są zbyt praktyczne — powiedział Fisher. — Pomyśl, co by się stało, gdybyśmy nie wiedzieli, gdzie akurat jesteśmy? Albo gdyby trzeba było uciekać i nie miałabyś czasu na obliczenie każdego najdrobniejszego pola grawitacyjnego?

Tessa spojrzała na Fishera z uśmiechem.

— Nigdy przedtem o to nie pytałeś. Dlaczego zainteresowałeś się tym akurat teraz?

— Nigdy przedtem nie leciałem statkiem superluminalnym. W obecnych warunkach rodzi się wiele pytań…

— Te i inne pytania rodziły się w mojej głowie od wielu lat. Witam w klubie myślicieli hiperprzestrzennych.

— Czekam na odpowiedź.

— Udzielę ci jej z przyjemnością. Po pierwsze, dysponujemy instrumentami, które mierzą całkowite natężenie grawitacyjne, zarówno w aspekcie skalarnym, jak i tensorowym w dowolnym miejscu w przestrzeni, bez względu na to, czy znamy je, czy też nie. Wyniki nie są, być może, tak dokładne jak w przypadku oddzielnych pomiarów każdego źródła grawitacyjnego i późniejszego ich sumowania, ale są wystarczająco dobre dla naszych potrzeb, tym bardziej, jeśli w grę wchodzi czas. A jeśli czasu rzeczywiście brakuje i trzeba natychmiast — mówiąc metaforycznie — nacisnąć guzik wejścia w hiperprzestrzeń i powierzyć fortunie zmartwienie o wielkość pola grawitacyjnego, to przejściu może towarzyszyć lekki zgrzyt lub potknięcie podobne do zahaczenia o próg czubkiem buta. Oczywiście wolelibyśmy tego uniknąć, ale jeśli już do tego dojdzie, to skutki wcale nie muszą okazać się fatalne. Niemniej jednak, podczas pierwszego przejścia chcielibyśmy uniknąć jakichkolwiek niespodzianek, choćby dla własnego komfortu psychicznego.

— A jeśli śpiesząc się dojdziesz do wniosku, że pole grawitacyjne jest stosunkowo małe, a w rzeczywistości okaże się inaczej?

— Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.

— Wspominałaś o siłach działających podczas przejścia. Rozumiem, że nasze pierwsze przejście równie dobrze może okazać się ostatnim, nawet przy odpowiednim natężeniu pola grawitacyjnego.

— Niewykluczone. Jednak prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest minimalne.

— Prawdopodobieństwo całkowitego zniszczenia statku. A czy mogą być jakieś inne nieprzyjemne dla nas skutki?

— Trudno powiedzieć, ponieważ w grę wchodzi osąd subiektywny. Zrozum, że nie mówimy tu o żadnym przyspieszeniu. Statki posiadające hiperwspomaganie rzeczywiście musiały rozpędzać się do szybkości światła, a nawet ponad nią za pomocą niskoenergetycznego pola hiperprzestrzennego. Wydajność takiego pola była niska, szybkości wielkie, ryzyko olbrzymie i, mówiąc uczciwie, nie mam pojęcia, jak ludzie mogli to znosić.

Nasz statek natomiast, wykorzystuje wysokoenergetyczne pole hiperprzestrzenne i w związku z tym nasze przejście odbędzie się przy normalnej szybkości. Będziemy poruszać się ze zwykłą szybkością tysiąca kilometrów na sekundę, a w następnej chwili szybkość wzrośnie do tysiąca milionów kilometrów na sekundę — bez przyspieszania. A ponieważ nie będziemy przyspieszać, nie poczujemy różnicy.