— Nemezis? Zdaje się, że była to jakaś grecka bogini? I chyba niezbyt miła?
— Uosobienie zemsty bogów, sprawiedliwej zapłaty i kary. Funkcjonuje w języku jako dosyć kwieciste określenie. Komputer nazwał je „archaicznym”, gdy sprawdzałam.
— Ale dlaczego w dawnych czasach chciano nazwać ją Nemezis?
— Prawdopodobnie ze względu na chmurę kometową. Nemezis okrążając Słońce przechodzi przez chmurę, co wywołuje kosmiczne katastrofy, które niszczyły część życia na Ziemi, co dwadzieścia sześć milionów lat.
Pitt wyglądał na zaskoczonego.
— Naprawdę?
— Nie, niezupełnie. Była to jedynie sugestia, która nie przetrwała. Niemniej jednak chcę, aby gwiazda nazywała się Nemezis. Chcę, żeby wiedziano, że to ja tak ją nazwałam.
— Obiecuję ci to, Eugenio. Jest to twoje odkrycie i nikt nie ma zamiaru kwestionować tego faktu. Gdy reszta ludzkości odkryje w końcu system Nemezis — czy dobrze go nazywam? — dowie się, komu należy się pierwszeństwo i dlaczego. Twoja gwiazda, twoja Nemezis, będzie drugim Słońcem oświetlającym drogę ludzkiej cywilizacji. I pierwszym Słońcem, które oświetli cywilizację powstałą poza Ziemią.
Pitt przyglądał się wychodzącej Insygnie i poczuł się bardzo pewnie. Miał ją w garści. Zgoda na nazwanie przez nią gwiazdy była doskonałym posunięciem. Teraz z pewnością zapragnie polecieć na swoją gwiazdę. Zapragnie zbudować nową, logiczną i uporządkowaną cywilizację wokół swojej gwiazdy; cywilizację, która da początek nowej Galaktyce.
Nagle, w momencie gdy zaczął delektować się wspaniałymi widokami na przyszłość, poczuł delikatne ukłucie przerażenia, którego źródła nie potrafił określić.
Dlaczego Nemezis? Dlaczego nazwala gwiazdę imieniem boskiej zemsty?
Pomyślał, że to zły znak.
Rozdział 3
MATKA
Nadeszła pora obiadu i Insygnę ogarnął jeden z tych dziwnych nastrojów, podczas których obawiała się własnej córki.
Ostatnio zdarzało się to coraz częściej l nie wiedziała, dlaczego. Być może wynikało to z coraz dłuższych okresów milczenia Marleny, jej zaniknięcia w sobie, jej wewnętrznego dialogu z myślami, których nie da się wypowiedzieć. Czasami strach Insygny mieszał się z poczuciem winy; winy z powodu braku matczynej cierpliwości do córki; winy z powodu jej przesadnej troski o fizyczne niedoskonałości dziecka. Marlena z pewnością nie odziedziczyła po matce nieco konwencjonalnej urody, ani tym bardziej zupełnie niekonwencjonalnego wdzięku ojca.
Marlena była niska i… toporna. Tak, to było jedyne słowo, które pasowało do biednej Marleny.
Biednej, oczywiście. Zawsze używała tego przymiotnika myśląc o córce i często musiała powstrzymywać się, by nie wypowiedzieć go na głos.
Niska. Toporna. Tęga, ale nie gruba — taka była Marlena. Nawet odrobiny wdzięku. Ciemnobrązowe, długie, proste włosy. Perkaty nos, opuszczone kąciki ust. mała broda, i ta jej ciągła pasywność i spojrzenie na siebie. Pozostawały oczywiście oczy, ogromne, połyskujące ciemnym blaskiem, okolone dokładnym łukiem brwi, z długimi rzęsami, które wyglądały niemal jak sztuczne. Jednak oczy to nie wszystko i pomimo swojej fascynującej urody nie mogą zastąpić całej reszty.
Gdy Marlena skończyła pięć lat, Insygna zrozumiała, że córka nigdy nie podbije serca mężczyzny wyłącznie za pomocą ciała. Z każdym mijającym rokiem stawało się to coraz bardziej oczywiste.
Przed okresem dojrzewania Marlena przyjaźniła się z Orinelem, którego zafascynowała swoją nad wiek rozwiniętą inteligencją i bijącym od niej zrozumieniem. W obecności chłopca stawała się nieśmiała, lecz zadowolona, tak jak gdyby zdawała sobie sprawę z niejasnych, obezwładniających uczuć związanych z płcią przeciwną.
W ostatnim okresie Marlena wyklarowała sobie pojęcie „chłopca” — a przynajmniej tak wydawało się Insygnie. Pomogło jej w tym ciągłe pożeranie książek i oglądanie filmów — niektóre z nich znacznie przerastały jej zdolności poznawcze. Jednak Orinel także wydoroślał, hormony żywiej krążyły w jego ciele i przestały wystarczać mu dziecięce żarty i docinki.
Tego wieczoru przy obiedzie Insygna zapytała:
— Kochanie, jak spędziłaś dzień?
— Spokojnie. Orinel przyszedł mnie szukać i chyba zameldował ci, gdzie byłam. Przykro mi, że musisz mnie ścigać. Insygna westchnęła.
— Ależ Marleno, czasami wydaje mi się, że jesteś nieszczęśliwa, i nic nie poradzę na to, że martwię się tobą. Zbyt często przebywasz sama.
— Lubię być sama.
— Nie widać tego po tobie. Nie jesteś szczęśliwa będąc sama. Wielu ludzi chciałoby okazać ci swoją przyjaźń i byłoby ci lepiej, gdybyś im na to pozwoliła. Orinel jest jednym z nich.
— Był. Teraz jest zajęty innymi ludźmi. Dzisiaj było to szczególnie widoczne. Wściekłam się. Wyobraź sobie, jak bardzo wił się w mojej obecności myśląc o Doloret.
— Nie możesz go obwiniać — powiedziała Insygna. — Doloret jest w jego wieku.
— Fizycznie — dodała Marlena. — Poza tym to oślica.
— W jego wieku strona fizyczna bardzo się liczy.
— Widać to po nim. On także powoli staje się osłem. Im więcej umizguje się do Doloret, tym bardziej pusta jest jego głowa. Wiem o tym.
— On wydorośleje, Marleno, i kiedy będzie odrobinę starszy, zrozumie, co jest naprawdę ważne w życiu. Ty także wydoroślejesz…
Marlena rzuciła zagadkowe spojrzenie na Insygnę, a potem powiedziała:
— Przestań, mamo. Sama nie wierzysz w to, co mówisz. Nie wierzysz w to nawet odrobinę.
Insygna zaczerwieniła się. Przyszło jej do głowy, że Marlena nie zgaduje — ona wie. Ale jak? Starała się mówić niezwykle szczerze, starała się czuć szczerą. Marlena przejrzała jej grę bez wysiłku. I to nie po raz pierwszy. Czyżby rozważała każde załamanie głosu, każdy moment niepewności, każde słowo i dowiadywała się w ten sposób o tym, co pragnęło się przed nią ukryć? Insygna bała się spostrzegawczości Marleny. Nikt nie chce być przezroczysty, wystawiony na wrogie spojrzenia innych.
Skąd, na przykład, Marlena wie o zagładzie Ziemi? Wyczuła to w jej głosie? Należy porozmawiać o tej sprawie. Insygna nagle-poczuła się zmęczona. Jeśli nie można przechytrzyć Marleny, po co w ogóle próbować?
— No cóż — zaczęła. — Przejdźmy do rzeczy, kochanie. Powiedz mi, czego naprawdę chcesz?
— Widzę, że rzeczywiście chcesz wiedzieć, więc ci powiem: chcę stąd uciec.
— Uciec? — Insygna nie mogła zrozumieć najprostszych słów wypowiedzianych przez córkę. — Dokąd chcesz uciec?
— Rotor to nie wszystko, mamo.
— Oczywiście, że nie. Ale jest wszystkim, co mamy w promieniu dwóch lat świetlnych.
— Nie, nie jest tak jak mówisz. Mniej niż dwa tysiące kilometrów stąd jest Erytro.
— Erytro się nie liczy. Nie można tam mieszkać.
— Ale tam mieszkają ludzie.
— Tak, w Kopule. Grupa naukowców i inżynierów, którzy prowadzą badania naukowe. Kopuła jest znacznie mniejsza niż Rotor. Jeśli jest ci za ciasno tutaj, to jak będziesz się czuła tam?
— Poza Kopułą jest cały świat, mamo. Któregoś dnia ludzie zamieszkają na tym świecie.
— Być może. Nie jest to takie pewne.
— Ja wiem, że tak będzie.
— Nawet, jeśli tak będzie, zajmie to wieki.
— Ale kiedyś trzeba zacząć. Chciałabym być jedną z tych, którzy to zrobią.
— Nie bądź śmieszna, Marleno. Masz tutaj wygodny dom. Kiedy to się zaczęło?
Martena zacisnęła usta.
— Nie jestem pewna — odpowiedziała. — Kilka miesięcy temu, ale jest coraz gorzej. Nie mogę wytrzymać na Rotorze.
Insygna spojrzała na Marlenę z niezadowoleniem. Czuje, że straciła Orinela — pomyślała. Ma złamane serce na zawsze. Odejdzie i ukarze go. Wybrała zesłanie na pustynnym świecie, a on jeszcze pożałuje… Tak, to było możliwe. Insygna przypomniała sobie swoje piętnaście lat. W tym wieku serca są tak kruche, że łamią się przy najlżejszym dotyku. Na szczęście czas leczy rany — w co oczywiście nie jest w stanie uwierzyć żaden nastolatek. Piętnaście lat! To później, później niż…