Выбрать главу

— Jakże może nie być przyspieszenia, jeśli w jednej chwili zwiększymy szybkość milion razy?

— Ponieważ przejście jest matematycznym ekwiwalentem przyśpieszenia. Twoje ciało reaguje na przyspieszenie, ale nie na przejście.

— Skąd wiesz?

— Dzięki eksperymentom. Wysyłaliśmy zwierzęta z jednego miejsca do drugiego poprzez hiperprzestrzeń. Zwierzęta znajdowały się w hiperprzestrzeni przez ułamek mikrosekundy, ale nam przecież chodziło o samo przejście, a nie o pobyt. W naszych eksperymentach zwierzęta dwukrotnie doświadczały przejścia, wchodząc i wychodząc z hiperprzestrzeni.

— Wysyłano zwierzęta?

— Oczywiście. Co prawda, niewiele mogły nam powiedzieć o tym, co działo się z nimi między miejscem wysyłki i odbioru, ale najważniejsze było to, że wracały do nas zupełnie zdrowe i spokojne. Po drodze nic im się nie stało. Eksperymentowaliśmy na różnych zwierzętach, próbowaliśmy nawet z małpami i wszystkie wróciły do nas całe i zdrowe, no może poza jednym przypadkiem…

— Ach tak. A co się stało?

— Zwierzę było martwe. Odniosło liczne obrażenia, ale jak później stwierdziliśmy, była to wina błędu w programie komputerowym. Przejście nie miało z tym nic wspólnego. Oczywiście nie twierdzę, że nam nie może się przydarzyć coś takiego. Prawdopodobieństwo jest minimalne, ale jest. Byłoby to równoznaczne ze skręceniem sobie karku na skutek potknięcia na równej drodze. Takie rzeczy zdarzają się, ale trudno jest je brać pod uwagę za każdym razem, gdy wychodzi się z domu. I co, lepiej ci?

— Nie mam wyboru — powiedział ponuro Fisher. — Lepiej. Dwie godziny i dwadzieścia siedem minut później statek dokonał przejścia do hiperprzestrzeni. Nikt na pokładzie nie odczuł tego faktu. Rozpoczął się pierwszy lot z szybkością znacznie przekraczającą prędkość światła.

Przejście odbyło się 15 stycznia 2237 roku, o godzinie 21:20 czasu ziemskiego.

Rozdział 31

IMIĘ

Cisza!

Marlena rozkoszowała się nią, rozkoszowała się tym bardziej, że była jedyną osobą, która mogła ją przerwać, gdyby tylko chciała. Podniosła kamień i rzuciła nim w skałę. Rozległo się niezbyt głośne stuknięcie. Kamień upadł na ziemię i znów zapanowała cisza.

Wyszła z Kopuły mając na sobie zwykłe ubranie, takie, w jakim chodziła na Rotorze. Czuła się swobodnie.

Szła prosto do strumienia, nie zwracając uwagi na oznaczenia.

Ostatnie słowa matki brzmiały jak prośba: „Marleno, pamiętaj proszę, że obiecałaś nie oddalać się od Kopuły”. Uśmiechnęła się, lecz nie zwróciła uwagi na prośbę matki. Być może nie będzie się oddalała, ale nie była tego pewna. Nie miała zamiaru narzucać sobie żadnych ograniczeń, bez względu na wszystkie wymuszone na niej wcześniej przyrzeczenia. Poza tym miała przy sobie nadajnik. Zawsze mogą ją zlokalizować. Zaopatrzyli ją także w urządzenie odbiorcze, za pomocą, którego z łatwością znajdowała Kopułę. Gdyby zdarzył się jakiś wypadek — gdyby upadła i nie mogła wrócić o własnych siłach — zawsze wiedzieli, gdzie jej szukać.

No. a gdyby spadł na nią meteoryt? No cóż, zginęłaby, w takiej sytuacji nikt nie byłby w stanie jej pomóc, nawet w pobliżu Kopuły. Odrzuciła od siebie przykre myśli. Na powierzchni Erytro było tak wspaniale i spokojnie. Rotor zawsze był hałaśliwy. Gdziekolwiek się poszło, powietrze wibrowało od szumów, krzyków, stukotów atakujących ze wszystkich stron zmęczone uszy. Na Ziemi było pewnie jeszcze gorzej. Osiem miliardów ludzi, tryliony zwierząt, burze z piorunami, morskie przypływy i odpływy, deszcze. Kiedyś słuchała nagrania zatytułowanego „Dźwięki Ziemi”. Skóra cierpła i wkrótce miała dosyć.

Tutaj na Erytro wszędzie panowała błoga cisza.

Marlena znalazła się przy strumieniu. Woda płynęła tuż obok niej wydając delikatny, syczący odgłos. Podniosła ostry kamień i wrzuciła go do wody. Rozległ się plusk. Świat dźwięków nie był niczym niezwykłym na Erytro, chociaż przypadkowy hałas służył jedynie jako ozdobnik wszechogarniającej ciszy.

Marlena postawiła stopę na wilgotnej glinie nad brzegiem strumienia. Usłyszała ciche mlaśnięcie, zobaczyła odciśnięty zarys stopy. Pochyliła się i nabrała wody w dłonie. Rozlała ją na ziemię przed sobą. Woda utworzyła wilgotne plamy, bardziej czerwone niż różowawy grunt. Dodała jeszcze trochę wody i w końcu postawiła prawą stopę na ciemnej plamie. Nacisnęła. Gdy uniosła stopę zobaczyła jeszcze jeden, tym razem głębszy ślad.

W strumieniu leżały duże kamienie wystające ponad powierzchnię wody. Przeszła po nich na drugą stronę. Szła dalej, wyrzucając na przemian ramiona i oddychając głęboko. Wiedziała, że zawartość tlenu w powietrzu była mniejsza niż na Rotorze. Gdyby chciała biec, szybko zmęczyłaby się, ale nie miała zamiaru biegać. Nie chciała zużywać zapasów swojego świata.

Chciała widzieć wszystko dokładnie!

Spojrzała za siebie. Wzniesienie Kopuły ciągle jeszcze było dobrze widoczne. Dostrzegła wyraźnie szklaną półkulę, w której znajdowało się obserwatorium astronomiczne. Zdenerwowało ją to. Chciała odejść wystarczająco daleko, by odwróciwszy się widzieć tylko linię postrzępionego horyzontu, bez żadnych śladów bytności ludzi, poza jej własnymi śladami.

(A może powinna wezwać Kopułę? Powiedzieć matce, że idzie dalej? Nie, znowu musiałaby się kłócić. Tak czy inaczej odbierają jej sygnały. Wiedzą, że żyje i porusza się. Postanowiła nie odpowiadać nawet wtedy, gdyby ją wołali. Tak! Musi mieć trochę spokoju.)

Jej oczy przyzwyczaiły się do różowości Nemezis i otaczającego krajobrazu. W zasadzie nie były to tylko róże: cały świat pokryty był plamami światła i cienia, purpurą i pomarańczem wpadającym tu i ówdzie w jasną żółć. Oczy Marleny odbierały całą paletę barw, niemal tak różnorodną jak na Rotorze, lecz mniej krzykliwą.

Co stanie się, jeśli kiedyś ludzie osiedlą się na Erytro, zaprowadzą własne porządki, zbudują miasta? Czy nie zepsują tego wszystkiego? A może nauczeni przykrymi doświadczeniami z Ziemi zaczną postępować inaczej, sprawią, że ten dziewiczy świat nie zmieni się w kolejne piekło?

Czyje piekło?

To był problem. Ludzie zazwyczaj różnią się koncepcjami, kłócą ze sobą i chodzą różnymi drogami. A może byłoby lepiej zostawić Erytro w spokoju?

Jednak planeta potrzebna była ludziom. Tak jak jej. Było jej dobrze na tym świecie. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła się tu bardziej w domu niż na Rotorze.

A może istniało w niej jakieś niejasne, atawistyczne wspomnienie Ziemi? Może jej geny zawierały pragnienie życia na olbrzymim, niekończącym się świecie? Pragnienie, którego nie mogło zaspokoić małe, sztuczne, obracające się w kosmosie miasto? Czy to możliwe? Ziemia była przecież zupełnie inna niż Erytro. Jedynym podobieństwem były rozmiary obydwu globów. A jeśli przechowywała Ziemię w swoich genach, czyż nie było tak samo z resztą ludzi? Musi istnieć jakieś wytłumaczenie. Marlena potrząsnęła głową. Myśli kłębiły się w niej niczym gwiazdy w otaczającym Wszechświecie. Erytro wcale nie wyglądała dziko. Na Rotorze rosły co prawda sady i zboże, wszędzie była zieleń i bursztynowe światło, prosta nieregulamość siedzib ludzkich. Tutaj na Erytro widziało się natomiast samą ziemię pełną porozrzucanych skał, ciśniętych na chybił trafił czyjąś olbrzymią ręką. Dziwnych, milczących skał poprzecinanych strumieniami wody płynącej niemal w każdej szczelinie. I żadnego życia, jeśli nie liczyć miliardów maleńkich bakteriopodobnych komórek, które dostarczały tlenu do atmosfery, pobierając energię z czerwonych promieni Nemezis.

Nemezis, jak każdy czerwony karzeł, jeszcze przez kilkaset miliardów lat będzie zaopatrywać Erytro w swoje ciepło, dbając tym samym o kolejne pokolenia prokariotów zamieszkujących planetę. Zgaśnie ziemskie Słońce, zgasną inne jaśniejsze gwiazdy znacznie młodsze od Słońca, a Nemezis ciągle będzie świeciła na krążącą wokół Megasa Erytro wraz z jej rodzącymi się i umierającymi prokariotami.