Uczucie ulgi było tak wielkie, że nie zauważył nawet grymasu zaniepokojenia i bólu, jaki pojawił się na twarzy Tessy, która wypadła ze sterowni z krzykiem na ustach.
Gdy wróciła, wyglądała strasznie — nie na zewnątrz, lecz wewnętrznie strasznie. Patrzyła dziko na Fishera, tak jak gdyby widziała go po raz pierwszy w życiu.
— Położenie nie powinno było się zmienić — powiedziała.
— Naprawdę?
— Nie odlecieliśmy na wystarczającą odległość, gwiazdy powinny być tam, gdzie były, a jeśli są gdzie indziej, to znaczy, że jesteśmy za daleko. Obecnie powinniśmy znajdować się w odległości jeden przecinek trzy setne roku świetlnego — a to za mało, by zmienić położenie gwiazd dla nieuzbrojonego oka. Co prawda — wciągnęła głęboko powietrze — nie jest tak źle, jak myślałam. Wydawało mi się, że odlecieliśmy na tysiące lat świetlnych od Słońca.
— Czy to w ogóle możliwe, Tesso?
— Oczywiście, dlaczego nie? Tysiąc lat świetlnych w hiperprzestrzeni to tyle samo co rok. Na szczęście nasz ruch po przejściu był ściśle kontrolowany.
— W takim razie wróć…
Tessa uprzedziła dalszą część zdania.
— Nie możemy tak po prostu wrócić. Jeśli coś się rozregulowało, to każde kolejne przejście w hiperprzestrzeń będzie strzałem w ciemno. Znajdziemy się w jakimś przypadkowym punkcie i nigdy nie znajdziemy drogi powrotnej.
Fisher zmarszczył brwi. Dawno minęła euforia spowodowana przejściem i pozostaniem przy życiu.
— Ale kiedy wysyłaliśmy przedmioty, zawsze do nas wracały…
— Tak, ale były to obiekty o mniejszej masie i wysyłaliśmy je na krótsze dystanse. Nie jest jednak tak źle.
Wychodzi na to, że przebyliśmy odpowiednią trasę i gwiazdy są na swoich miejscach.
— Ależ one zmieniły się! Widziałem tę zmianę!
— To my zmieniliśmy swoje położenie. Oś statku przesunęła się o całe dwadzieścia trzy stopnie. Mówiąc krótko, z jakiegoś powodu nasza droga przebiegała po krzywej, a nie po prostej.
Gwiazdy za oknem statku przesuwały się teraz wolno.
— Odwracamy się znów w kierunku Sąsiedniej Gwiazdy — powiedziała Tessa. — Jest to zabieg czysto psychologiczny, tak czy siak musimy dowiedzieć się, dlaczego nasza droga uległa zakrzywieniu.
W oknie pojawiła się bardzo jasna oślepiająca gwiazda, która również przesuwała się powoli. Fisher zmrużył oczy.
— To Słońce — powiedziała Tessa patrząc na zdziwioną minę Fishera.
— Czy istnieją jakieś rozsądne wyjaśnienia, dlaczego statek leciał po krzywej? — zapytał Fisher. — Jeśli podobny los spotkał Rotora, to kto wie, gdzie mogą teraz być…
— Na twoim miejscu bardziej przejmowałabym się naszym losem, ponieważ nie umiem podać ci żadnego rozsądnego wyjaśnienia. Jeszcze nie teraz — wyglądała na zakłopotaną. — Jeśli nasze założenia byty poprawne, to powinniśmy zmienić pozycję, ale nie kierunek. Powinniśmy byli poruszać się po linii prostej, euklidesowej linii prostej, pomimo relatywistycznego zakrzywienia czasoprzestrzeni. My nie weszliśmy w czasoprzestrzeń, rozumiesz? Być może powstał jakiś błąd w programie komputerowym albo to my popełniliśmy błąd w założeniach. Mam nadzieję jednak, że jest to pomyłka komputera, a jeśli tak, to z łatwością ją usuniemy.
Minęło pięć godzin. Tessa pojawiła się ponownie. Przecierała oczy. Fisher spojrzał na nią niespokojnie. Oglądał film, ale nie mógł się skupić. Poszedł popatrzeć na gwiazdy. Ich widok wpływał kojąco na jego nerwy.
— I co? — zapytał Tessę.
— Program komputerowy jest w porządku, Krile.
— W takim razie założenia są błędne?
— Tak, ale nie mam pojęcia dlaczego. Nie wiem również, które. Poczyniliśmy olbrzymią ilość założeń. Które są poprawne? Nie możemy sprawdzać ich po kolei, nigdy tego nie skończymy i pozostaniemy tu zagubieni na zawsze.
Zapadła cisza. W końcu pierwsza odezwała się Tessa:
— Gdyby był to błąd komputerowy, nie mielibyśmy żadnych problemów, ale nie nauczylibyśmy się niczego. Poprawilibyśmy go i to wszystko. Teraz natomiast musimy cofnąć się do podstaw. Mamy szansę na odkrycie czegoś naprawdę ważnego, ale jeśli nie uda się, nigdy nie znajdziemy drogi do domu.
Schwyciła go za rękę.
— Rozumiesz, Krile? Coś się zepsuło i jeśli nie dowiemy się co, nie ma powrotu — chyba że zdarzy się cud. Możemy próbować, ale za każdym razem wylądujemy w złym miejscu, za każdym razem coraz bardziej będziemy oddalać się od domu. Oznacza to śmierć, gdy skończą się zapasy lub, gdy wysiądzie zasilanie, albo wreszcie pogrążymy się w rozpaczy i odechce się nam żyć. I to wszystko przeze mnie. Ale największą tragedią będzie stracone marzenie. Jeśli nie wrócimy, oni nigdy nie dowiedzą się, czy ten statek nadawał się do czegokolwiek. Dojdą do wniosku, że przejście zabiło nas i nigdy nie podejmą kolejnej próby.
— Muszą, jeśli chcą uratować Ziemię.
— A jeśli się poddadzą? Jeśli stchórzą i zdecydują się czekać na Sąsiednią Gwiazdę, a potem wymrą, wszyscy wymrą? — spojrzała na niego mrugając oczami, w których widoczne było potworne zmęczenie. — To będzie także koniec twojego marzenia, Krile.
Zacisnął wargi i nic nie odpowiedział.
— Krile — powiedziała Tessa niemal prosząco — miałeś mnie przez tyle… Czy ja nigdy nie zastąpiłam ci twojego marzenia… twojej córki?
— Ja również mógłbym zapytać ciebie: czy jeśli loty superluminalne odejdą w zapomnienie, ja zastąpię ci to wszystko? Obydwoje nie znali odpowiedzi. W końcu Tessa powiedziała:
— Byłeś drugi w kolejności, Krile, ale byłeś najlepszym drugim w kolejności. Dziękuję.
Fisher poruszył się niespokojnie.
— Mógłbym powiedzieć to samo, Tesso. Stało się coś, w co nigdy bym nie uwierzył na początku. Gdybym nie miał córki, byłabyś tylko ty… Czasami żałuję…
— Nie żałuj. Druga w kolejności — to mi wystarcza. Trzymali się za ręce. Milczeli. Spoglądali na gwiazdy. W drzwiach pokazała się twarz Meny Blankowitz.
— Kapitanie Wendel, Wu wpadł na pewien pomysł. Mówi, że wiedział o tym przez cały czas, ale nie chciał się wyrywać. Wendel zerwała się na równe nogi.
— Dlaczego nie chciał się wyrywać?
— Mówi, że kiedyś wspominał pani o tej możliwości, ale że pani powiedziała mu, żeby nie był idiotą.
— Naprawdę? I dlatego doszedł do wniosku, że nigdy się nie mylę? Wysłucham go i jeśli ten jego pomysł jest dobry, skręcę mu kark, dlatego że nie powiedział mi o nim wcześniej.
Wybiegła.
Przez następne półtora dnia Fisher mógł tylko czekać. Spotykali się podczas posiłków, ale nikt nie odzywał się przy jedzeniu. Nie miał pojęcia, czy reszta załogi spała. On sam drzemał przez kilka godzin i obudził się pogrążony w jeszcze większej rozpaczy.
Jak długo to potrwa? — myślał drugiego dnia, wpatrując się w piękno niedostępnej gwiazdy, która jeszcze niedawno oświetlała jego ziemską wędrówkę.
Umrę — prędzej czy później. Co prawda nowoczesna technologia mogła przedłużyć im życie, systemy podtrzymywania działały bardzo sprawnie. Jedzenie także starczy im na długo, jeśli zdecydują się spożyć pozbawioną smaku papkę z glonów. Reaktory mikrofuzyjnę również nie powinny zawieść. Z pewnością jednak odechce im się żyć — prędzej, niż byłoby to konieczne.
Gdy na końcu nie będzie czekało na nich nic, oprócz bolesnej, beznadziejnej, męczącej śmierci, najprościej byłoby posłużyć się demetabolizorami dozującymi.
Była to najczęściej wykorzystywana metoda popełniania samobójstwa na Ziemi. Dlaczego nie mieliby skorzystać z niej na statku? Nastawiało się jedynie urządzenie na odpowiednią dawkę — powiedzmy na jeden dzień, jeden dzień normalnego, radosnego życia (jeśli ostatni dzień życia może być normalny i radosny). Gdy ów dzień dobiegał końca, odczuwało się senność. Kilka ziewnięć i człowiek zapadał w sen, spokojny sen pełen marzeń. Sen pogłębiał się, marzenia znikały i człowiek nie budził się. Nie wymyślono mniej bezbolesnego rodzaju śmierci.
Tuż przed siedemnastą czasu pokładowego, drugiego dnia po przejściu, które, jak się okazało, biegło po krzywej zamiast po prostej, Tessa Wendel wpadła do kabiny Fishera. Oddychała ciężko i spoglądała dziko wokoło. Jej ciemne włosy — które przez kilka ostatnich dni przyprószył siwy osad — były w nieładzie.