Выбрать главу

— Jest jedno miejsce — powiedziała Blankowitz — gdzie odzew jest odrobinę bardziej intensywny niż gdzie indziej.

Tylko odrobinę. Czy mam jeszcze raz sprawdzić to miejsce?

— Rób swoje. Próbuj — powiedziała Wendel. — My zbadamy otoczenie tego miejsca i zdecydujemy, czy lądować, czy nie. Wu uśmiechnął się lekko.

— Jestem pewny, że nic nam nie grozi. Wendel rzuciła mu groźne spojrzenie.

Jedyną rzeczą, jaka odróżniała Saltade'a Leveretta od innych ludzi (według opinii Janusa Pitta) było to, że podobało mu się w pasie asteroidów. Pitt wiedział, że niektórzy ludzie uwielbiają pustkę i bezruch.

Leverett wyjaśniał swoje upodobania w sposób następujący:

„Ja naprawdę lubię ludzi. Lubię oglądać ich w holowizji, rozmawiać z nimi na ekranie, a nawet śmiać się z nimi na odległość. Mogę robić wszystko z ludźmi — nie znoszę tylko ich zapachu i dotyku, jak wszyscy. Poza tym budujemy pięć Osiedli w pasie asteroidów i za każdym razem, gdy czuję się samotny, mogę odwiedzać Osiedla i cieszyć się ludźmi. Mogę ich nawet wąchać, jeśli mam na to ochotę”.

Gdy Leverett przyjeżdżał na Rotora — do „metropolii”, jak sam mówił — często oglądał się za siebie, jak gdyby w oczekiwaniu na gromadzące się za nim tłumy.

Podejrzliwie przyglądał się krzesłom i siadał na nich ukośnie, chcąc prawdopodobnie uniknąć nawet przypadkowego zetknięcia z aurą pozostawioną przez poprzedników posługujących się meblem.

Janus Pitt zawsze uważał, że Leverett idealnie nadaje się na pełniącego obowiązki komisarza Projektu Asteroidów. Stanowisko zapewniało mu praktycznie wolną rękę we wszystkim, co dotyczyło zewnętrznych obszarów Systemu Nemezjańskiego. Do jego zadań należało nadzorowanie Osiedli w budowie, a także powołanej przez Pitta Agencji Skaningowej.

Właśnie skończyli lunch w prywatnej kwaterze Pitta. Saltade prędzej umarłby z głodu, niż zdecydował się na zjedzenie posiłku w ogólnie dostępnej jadalni (przez „ogólny dostęp” Leverett rozumiał obecność każdej nie znanej mu osoby). Pitt był nawet lekko zdziwiony, że Leverett zgodził się w ogóle na zjedzenie lunchu w czyjejkolwiek obecności.

Pitt przyjrzał się swojemu towarzyszowi. Saltade był bardzo szczupły i kościsty, cała jego sylwetka sprawiała wrażenie napiętej struny, co znacznie utrudniało określenie jego wieku. Jego oczy były wodnistoniebieskie, a włosy bardzo jasne.

— Kiedy byłeś po raz ostatni na Rotorze, Saltade? — zapytał Pitt.

— Prawie dwa lata temu, i uważam, że postąpiłeś bardzo nieuprzejmie wzywając mnie do siebie, Janus.

— Ja? Ależ ja niczego nie zrobiłem, stwierdziłem jedynie, że ponieważ już tu jesteś, chciałbym cię gościć u siebie.

— Na jedno wychodzi. Tak… Cóż to za wiadomość, którą rozesłałeś do wszystkich, żeby nie zawracali ci głowy drobiazgami? Czy uważasz, że jesteś już tak wielki, że możesz zajmować się wyłącznie wielkimi sprawami?

Na twarzy Pitta pojawił się wymuszony uśmiech.

— Nie wiem, o czym mówisz, Saltade?

— Przedstawiono ci raport. Wykryli jakieś promieniowanie energetyczne lecące w naszym kierunku. Powiadomili cię o tym, a ty wysyłasz im jeden ze swoich rozkazów specjalnych, żeby nie zawracali ci głowy.

— Ach o to chodzi! — Pitt doskonale pamiętał ostatni atak litości dla samego siebie i moment irytacji, która pojawiła się tuż po nim. Miał przecież prawo denerwować się od czasu do czasu — No cóż. ludzie mają szukać Osiedli. Nie powinni przeszkadzać mi drobiazgami.

— Jeśli uważasz, że to jest drobiazg, to twoja sprawa. Chciałem ci tylko powiedzieć, że moi ludzie znaleźli coś, co nie jest Osiedlem i boją się zameldować ci o tym. Zgłosili się do mnie i poprosili mnie o przekazanie ich meldunków pomimo rozkazu, żeby nie zawracać ci głowy. Sądzą, że na tym polega moja funkcja, chociaż ja jestem przeciwnego zdania, Janus. Zaczynasz mieć przykre usposobienie na starość, mój drogi…

— Nie marudź, Saltade. Co ci zameldowali? — zapytał Pitt, który wydawał się obecnie znacznie gorzej usposobiony niż zazwyczaj.

— Odkryli pojazd.

— Co to znaczy „pojazd”? Nie Osiedle…? Leverett wyciągnął kościstą dłoń.

— Powiedziałem pojazd, a nie Osiedle.

— Nie rozumiem.

— Co tu jest do rozumienia? Potrzebujesz komputera? Jeśli tak, to stoi tuż obok. Pojazd kosmiczny to taki statek, który porusza się w przestrzeni z załogą na pokładzie.

— Jak duży?

— Mógłby pomieścić z pół tuzina ludzi, jak przypuszczam.

— W takim razie jest to jeden z naszych.

— Nie jest. Zbadano trasy wszystkich posiadanych przez nas statków. Pojazd, o którym mówimy, nie powstał na Rotorze. Agencja Skaningowa bała się zameldować ci o jego wykryciu, niemniej jednak nie próżnowała. Żaden komputer w całym systemie nie zajmował się projektem i wykonaniem tego statku, a nikt nie mógłby zbudować czegoś takiego bez komputera.

— Jaki stąd wniosek?

— Że nie jest to nasz statek. Pochodzi z zewnątrz. Dopóki była najmniejsza szansa, że pojazd mógł zostać wyprodukowany u nas, moi chłopcy siedzieli cicho i nie zawracali ci głowy, zgodnie z twoimi instrukcjami. Kiedy jednak okazało się, że nie jest to jeden z naszych, przekazano mi całą sprawę wraz z prośbą o poinformowanie ciebie, ponieważ oni się boją. Wiesz, Janus, poniewieranie ludźmi przestaje się w którymś momencie opłacać.

— Zamknij się — powiedział Pitt niezbyt stanowczo. — Jak to możliwe, że statek nie jest nasz? Skąd się tu wziął?

— Przypuszczalnie z Układu Słonecznego.

— Wykluczone! Statek, jaki opisałeś, z sześcioma ludźmi na pokładzie nie mógłby wykonać takiej podróży.

Nawet jeśli odkryli hiperwspomaganie — co z pewnością zrobili — sześcioro ludzi w małym pojeździe nie wytrzymałoby dwuletniej podróży. Może są jakieś wyjątkowe załogi, doskonale wytrenowane i specjalnie dobrane do wykonania tego zadania… i może przynajmniej w części taka teoretyczna załoga zdoła zachować rozum po odbyciu dwuletniego przelotu, ale zapewniam cię, że nikt w Układzie Słonecznym nie ryzykowałby takiego przedsięwzięcia. Podróże międzygwiezdne pozostają domeną Osiedli — zwartych światów zamieszkiwanych przez ludzi przyzwyczajonych do panujących na nich warunków.

— Niemniej jednak — powiedział Leverett — mamy mały pojazd kosmiczny nierotoriańskiego pochodzenia. Jest to fakt, który, niestety, musisz przyjąć do wiadomości. A co do jego pochodzenia…? Najbliższą gwiazdą jest Słońce, i to również jest fakt. Jeśli nie przybył z Układu Słonecznego, to musiał przylecieć z jakiejś innej gwiazdy, do której jest jeszcze dalej. Jeśli dwa lata są wykluczone, to wszystko inne także jest wykluczone.

— Przypuśćmy, że nie są to ludzie — powiedział Pitt. — Przypuśćmy, że są to obcy, jakaś inna forma życia o odmiennej psychice, pozwalającej na długie podróże na małych statkach…

— Lub przypuśćmy, że są to ludzie tej wielkości… — Leverett za pomocą kciuka i palca wskazującego pokazał ćwierć cala —… i że ich pojazd jest Osiedlem. No cóż, muszę cię rozczarować. Mylisz się pod każdym względem. To nie są obcy. To nie jest także rasa Tomciów Paluchów. Statek nie pochodzi z Rotora, ale został stworzony przez ludzi. Obcy przypuszczalnie wyglądają zupełnie inaczej niż ludzie i dlatego ich statki powinny również wyglądać zupełnie inaczej niż nasze statki, natomiast pojazd. o którym mówimy, jest jak najbardziej ludzki, aż do numeru seryjnego na jego kadłubie; numeru, który nawiasem mówiąc jest napisany ziemskim alfabetem.

— Niemożliwe!

— To ty tak mówisz.

— To… mógłby być ludzki statek… automatyczny. Z robotami na pokładzie…

— Mógłby — powiedział Leverett. — Czy w takim razie mamy go zestrzelić? Jeśli nie ma na nim ludzi, odpadają nam problemy etyczne. Co prawda zniszczymy czyjąś własność, ale owa własność narusza nasz teren prywatny.

— Zastanawiam się — powiedział Pitt. Leverett uśmiechnął się szeroko.

— Nie musisz, ten statek nie leciał przez dwa lata.