Выбрать главу

— Co to znaczy?

— Zapomniałeś jak wyglądał Rotor po przybyciu na miejsce? Nasza podróż trwała dwa lata, z czego połowę spędziliśmy w normalnej przestrzeni, lecąc z szybkością podświetlną. Powierzchnia Rotora nie wyglądała najlepiej po tych wszystkich drobnych zderzeniach z atomami, cząsteczkami, pyłem kosmicznym i czym tam jeszcze. Dosyć długo później zajmowaliśmy się naprawami i polerowaniem na wysoki połysk. Nie pamiętasz?

— A statek? — zapytał Pitt nie odpowiadając na pytanie o jego pamięć.

— A statek… świeci się, jakby dopiero co odbył próbne loty.

— To niemożliwe. Przestań bawić się ze mną…

— To możliwe. Statek przebył prawdopodobnie parę milionów kilometrów w normalnej przestrzeni, resztę zaś… w hiperprzestrzeni.

— O czym ty mówisz? — Pitt zaczynał tracić cierpliwość.

— Loty superluminalne. Już je mają.

— Ależ to jest teoretycznie niemożliwe…

— Czyżby? Jeśli masz jakieś inne wyjaśnienie, to chętnie go wysłuchani.

Pitt przyglądał mu się z otwartymi ustami.

— Ale…

— Wiem. Fizycy mówią, że to niemożliwe. Co nie zmienia faktu, że w Układzie Słonecznym mają loty superluminalne. A teraz posłuchaj, Pitt. Jeśli mają statki superiuminalne. to mają również superiuminalną łączność. Układ Słoneczny wie, gdzie znajduje się statek i wie także, co tutaj się dzieje. Jeśli zestrzelimy ich, to niedługo zawita do nas flotylla ich statków i założę się, że urządzą sobie małą strzelaninę.

— Co robić? — Pitt stracił wszelką zdolność myślenia.

— Nie pozostaje nam nic innego, jak powitać ich serdecznie, dowiedzieć się kim są, co tu robią i czego chcą? Wydaje mi się, że mają zamiar wylądować na Erytro. My również musimy się tam udać i porozmawiać z nimi.

— Na Erytro?

— Jeśli oni będą na Erytro, Janus, to my nie powinniśmy być na Megasie. Musimy się z nimi spotkać, musimy podjąć to ryzyko. Pitt zaczął otrząsać się z zaskoczenia.

— Jeśli uważasz, że jest to konieczne, to czy podjąłbyś się tej misji? Mając oczywiście statek i załogę.

— Chcesz powiedzieć, że ty tego nie zrobisz?

— Ja? Komisarz? Mam lecieć i witać jakiś nieznany statek?

— Tak… to byłoby poniżej twojej godności. Rozumiem. I to ja powinienem za ciebie stawić czoła obcym, Tomciom Paluchom, robotom czy cokolwiek to jest.

— Będę w ciągłym kontakcie z tobą, Saltade. Glos i obraz.

— Na odległość.

— Tak. Oczywiście już teraz mogę ci obiecać odpowiednie wynagrodzenie za zakończoną powodzeniem misję.

— Czyżby? W takim razie… — Leverett spojrzał na Pitta. Pitt odczekał chwilę, a potem zapytał.

— Jaka jest twoja cena?

— Zasugeruję ci pewną cenę: jeśli chcesz, abym spotkał się z nimi na Erytro, w takim razie chcę Erytro.

— Co to znaczy?

— Chcę zamieszkać na Erytro. Zmęczyły mnie asteroidy. Zmęczyła mnie twoja Agencja. Zmęczyli mnie ludzie. Mam dosyć. Chcę mieć cały, pusty świat. Zbuduję sobie ładną siedzibę, a ty zapewnisz mi żywność i inne niezbędne rzeczy z Kopuły. Będę miał swoją własną farmę i zwierzęta, jeśli uda mi się parę namówić.

— Od jak dawna o tym marzysz?

— Nie wiem. To narastało we mnie. No, a gdy znalazłem się znowu na Rotorze i zobaczyłem te wasze tłumy, usłyszałem ten wasz hałas, Erytro stała się dla mnie rajem.

Pitt wzruszył ramionami.

— To jest was dwoje. Zachowujesz się tak samo jak ta szalona dziewczyna.

— Jaka szalona dziewczyna?

— Córka Eugenii Insygny. Znasz chyba Insygnę.

— Astronoma? Oczywiście. Ale nie spotkałem jej córki.

— Całkowicie szalona. Chce mieszkać na Erytro.

— Nie sądzę, aby było to oznaką szaleństwa. Uważam, że to bardzo rozsądne. No, a jeśli chce mieszkać na stałe na Erytro to… chyba zniósłbym kobietę.

Pitt podniósł palec.

— Powiedziałem „dziewczyna”.

— Ile ma lat?

— Piętnaście.

— No cóż, wkrótce będzie dorosła. Szkoda, że ja nie młodnieję.

— Nie jest jedną z twoich piękności.

— Jeśli dobrze mi się przyjrzysz, Janus, to stwierdzisz, że ja też nie jestem piękny. Znasz moje warunki.

— Chcesz zapisać wszystko oficjalnie w komputerze?

— To tylko formalność, co, Janus? Pitt nie uśmiechnął się.

— W porządku. A teraz przyjrzyjmy się temu statkowi i przygotujemy cię do podróży.

Rozdział 36

SPOTKANIE

— Marlena śpiewała dzisiaj rano — powiedziała Eugenia Insygna tonem, który wyrażał zdziwienie i niezadowolenie. — Jakąś piosenkę o „Domu, domu w gwiazdach, gdzie tańczące światy są wolne”.

— Znam tę piosenkę — Slever Genarr kiwnął głową. — Zaśpiewałbym ci, ale zapomniałem melodię.

Właśnie skończyli lunch. Jedli razem niemal codziennie, co bardzo cieszyło Genarra, pomimo tego, że tematem rozmów zawsze była Marlena. Podejrzewał, że Insygna oczekuje od niego wsparcia i pomocy, czując się bezsilną i nie mogąc zwrócić się do nikogo innego.

Ale czy miało to jakieś znaczenie? Każdy powód był dobry…

— Nigdy przedtem nie słyszałam jej śpiewu — powiedziała Insygna. — Zawsze wydawało mi się, że nie potrafi śpiewać, a okazuje się, że ma bardzo przyjemny kontralt.

— Oznacza to, że jest szczęśliwa lub podniecona, lub zadowolona, a w każdym razie jest to coś dobrego, Eugenio. Wydaje mi się, że odnalazła swoje miejsce we Wszechświecie, swój własny powód, by żyć. A nie każdy z nas to potrafi. Większość ludzi, Eugenio, żyje z dnia na dzień szukając jakiegoś sensu w życiu, nie znajdując go i kończąc w cichej rozpaczy lub rezygnacji. Ja sam należę do tej ostatniej kategorii.

Insygna pozwoliła sobie na mały uśmiech.

— A ja? Czy mnie także zaliczasz do tej kategorii?

— Nie jesteś zrozpaczona ani zrezygnowana, Eugenio, ale nie powinnaś toczyć tylu dawno przegranych bitew.

Spuściła oczy.

— Myślisz o Krile?

— Jeśli ty myślisz, że ja tak myślę, to chyba rzeczywiście tak jest — powiedział Genarr. — Ale mówiąc prawdę, myślałem o Marlenie. Byla na zewnątrz kilkanaście razy. Podoba jej się tam. Jest szczęśliwa, a mimo to ty ciągle walczysz ze strachem. Dlaczego, Eugenio? Dlaczego ciągle się boisz?

Insygna poruszyła się niespokojnie przekładając widelec na talerzu.

— Mam poczucie straty — powiedziała. — To niesprawiedliwe. Krile dokonał swojego wyboru i straciłam go. Teraz Martena dokonała wyboru i ją także stracę. Nie zabrała mi jej Plaga… zrobiła to Erytro…

— Wiem — sięgnął po jej rękę. Insygna nieświadomie odwzajemniła uścisk.

— Marlena coraz chętniej wychodzi w tę absolutną dzikość — powiedziała — i coraz mniej interesuje ją bycie z nami. Zobaczysz, że w końcu dojdzie do wniosku, że może tam żyć. Będzie wracała coraz rzadziej, aż wreszcie zniknie na zawsze.

— Masz rację. Całe życie składa się z następujących po sobie strat. Traci się młodość, rodziców, kochanków, przyjaciół, dobrobyt, zdrowie i w końcu życie. Przeciwstawianie się stratom niczego nie zmienia — powoduje jedynie, że tracisz dodatkowo równowagę ducha i spokój umysłu.

— Marlena nigdy nie była szczęśliwym dzieckiem, Siever.

— Czy uważasz, że jest to twoja wina?

— Mogłam okazać jej więcej zrozumienia.

— Na to nigdy nie jest za późno. Marlena chciała mieć cały świat i dopięła swego. Chciała zmienić swój kłopotliwy dla otoczenia talent w sposób komunikowania się z obcym umysłem i tego również dokonała. Czy chciałabyś, aby zrezygnowała z tego wszystkiego? Czy chciałabyś zrekompensować sobie stratę jej obecności powodując jeszcze większą stratę; stratę, której ani ty, ani ja nie moglibyśmy w pełni pojąć, stratę nowego sposobu wykorzystania jej niezwykłego mózgu?

Insygna wybuchnęła śmiechem, chociaż w jej oczach kryły się łzy.

— Ożywiłbyś umarłego swoimi przemowami, Siever.

— Czyżby? Moje przemowy nigdy nie przyniosły takich efektów jak milczenie Krile.

— Krile miał także inne zalety — powiedziała Insygna wzruszając ramionami. — Ale teraz to nieważne. Ty jesteś teraz ze mną, Sieverze, i bardzo mi pomagasz.